Paryż, rok 1889. Rozpoczyna się Wystawa Światowa. Młody, świetnie zapowiadający się architekt trafia do szpitala psychiatrycznego po tym, jak podpalił restaurację w wybudowanej niedawno wieży Eiffla.
Co go pchnęło do tego czynu? Czy naprawdę jest szalony? Mężczyzna, poddany hipnozie, próbuje odpowiedzieć sobie na te pytania, przeżywając od nowa historię romansu, przez który utracił wszystko. W miarę rozwoju opowieści wychodzą na jaw kolejne niewiadome. Nie wszystko okazuje się tym, na co wygląda…
To niesamowita, romantyczna opowieść grozy w Paryżu czasów pary i elektryczności – z autentycznymi wydarzeniami i postaciami historycznymi w tle. Zanurz się w klimat la belle époque nad Sekwaną, a może dowiesz się, kim była tajemnicza nieznajoma i co tak naprawdę wydarzyło się w cieniu wieży Eiffla.
Do lektury najnowszej powieści Pauliny Kuzawińskiej Cienie Paryża zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać prolog powieści, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury pierwszego rozdziału Cieni Paryża:
Rozdział 1. Dziewczyna na wieży
Paryż zwykło się nazywać Miastem Świateł. To określenie nigdy nie pasowało do niego bardziej niż tamtego wieczora roku 1889 — sześćdziesiąt metrów nad ziemią, w restauracji na pierwszym poziomie trzystumetrowej wieży z prefabrykatów, którą wzniesiono na paryską Wystawę Światową.
To moja wieża… — pomyślał Victor z dumą, upiwszy łyk szampana, nad którego powierzchnią unosiła się musująca mgiełka. Jego duma była jednak zaprawiona goryczą. Prawdę mówiąc, w miarę upływu tamtego baśniowego wieczoru gorycz wzbierała w nim fala za falą. W ustach czuł jej nieprzyjemny posmak, jak gdyby zaszkodziła mu jedna z wybornych potraw serwowanych przez kelnerów w eleganckich frakach.
Uwijali się oni między stolikami i grupkami gości z gracją baletowych tancerzy. Na srebrnych tacach zmieniały się zestawy maleńkich, misternie ułożonych przekąsek — w kieliszkach na wysokich nóżkach pienił się szampan Mercier. W powietrzu rozzłoconym od lamp gazowych unosił się zapach drogich perfum i wielkich pieniędzy. Trzepotały wachlarze dam i sączyły się harmonijne akordy wyczarowywane przez orkiestrę.
— Znów masz ponurą minę — rzuciła mu do ucha młoda dama uczepiona jego ramienia. Lisette niezmiennie potrafiła odczytywać jego nastroje. Był pewien, że wyczuła jego samopoczucie już poprzedniego popołudnia, kiedy odbierał ją z zatłoczonego dworca spowitego w kłęby pary i gęstego, węglowego pyłu. — Uśmiechnij się, proszę. To twój wielki dzień. Ludzie pomyślą, że wcale się nie cieszysz.
— Ludzie wcale na mnie nie patrzą, Lisette — mruknął z goryczą. — To Eiffel jest gwiazdą wieczoru, a właściwie to całej wystawy. To jego imię zapisze się w historii Paryża złotymi zgłoskami… Nie moje. Równie dobrze mogłoby mnie tu nie być.
— Ciebie czy mnie? — Lisette spojrzała mu w oczy i jej ciemne brwi zmarszczyły się delikatnie. W źrenicach kobiety przez moment zamigotała pytająca iskierka.
— Wybacz — zmieszał się Victor i szybko ucałował ją w czubek głowy. — Wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś do Paryża. Dla nas obojga to nie był łatwy rok. Naprawdę tęskniłem. Bardzo brakowało mi twojego towarzystwa.
— Nie wyglądasz, jakby ci go brakowało, Victorze — westchnęła i leciutko poklepała go po ramieniu. Jej dłoń spowita w cieniutką rękawiczkę, której kolor współgrał z odcieniem sukni, przypominała trzepocące skrzydło motyla. — Ale wybaczam ci to. Rozumiem, że nie jest ci łatwo patrzeć, jak twój pracodawca zbiera zewsząd laury za zrealizowanie projektu, którego pierwszym autorem byłeś ty.
— Ja i Maurice Koechlin — poprawił ją Victor. Nie chciał, by i o jego koledze zapomniano, tak jak w tej chwili o nim.
Westchnął cicho. Trzystumetrowa, ażurowa konstrukcja z żelaza, której budowa od kilku lat rozpalała serca i umysły paryżan, miała aż trzech konstruktorów. Pomysłodawcami wieży byli dwaj architekci zatrudnieni w biurze Eiffla — on, Victor Argent, i Maurice Koechlin. W połowie września 1884 roku zgłosili patent, który zarejestrowano pod numerem 164364. Od tamtej pory pozostał im tylko jeden palący problem: żaden z nich nie posiadał funduszy na realizację projektu. Ostatecznie pod koniec tamtego samego roku nie kto inny jak ich pracodawca, Gustaw Eiffel, odkupił prawo do własności intelektualnej wieży…
Budową aż do jej ukończenia kierował Victor.
Tego wieczoru hucznie świętowano wielki finał. Na zaproszenie Gustawa Eiffela w restauracji na pierwszym z trzech tarasów kontrowersyjnej budowli zebrała się śmietanka towarzyska Paryża. Składali się na nią przedstawiciele miejskiego magistratu, najbogatsi lokalni przedsiębiorcy i wydawcy gazet, muzycy, pisarze i artyści, nie wspominając oczywiście o architektach i ścisłym kierownictwie Wystawy Światowej, której otwarcie było coraz bliżej.
Lisette pragnęła bywać właśnie wśród takich ludzi — niepospolitych, wykwintnych i obytych w świecie. Tego wieczoru wyjątkowo pragnęła błyszczeć i olśniewać. Czyż nie była narzeczoną jednego z czołowych architektów, których sukces właśnie świętowano? Victor doskonale wiedział, że dziewczyna od dawna marzyła o Paryżu, o jego balach, literackich salonach, teatrach, wystawach i koncertach. Słowem — o tym wszystkim, co odróżniało stolicę od niewielkiego alzackiego miasteczka, z którego przyjechała. A raczej: z którego przyjechali oboje.
*
— Lisette… Tak ma na imię twoja narzeczona? —
W głowie Victora rozbrzmiewa hipnotycznie wznoszący się i opadający głos doktora Vanrela. Victor zdaje sobie sprawę, że wszystko, co właśnie przeżywa, już się zdarzyło. Że po prostu odtwarza swoje wspomnienia, niczym czarno-biały widok ukazujący się z wolna na fotografii. Alienista go zahipnotyzował, a on bez słowa poddaje się jego przedziwnej mocy.
— Tak — odpowiada jak we śnie, niemal bez poruszania ustami. — Jest moją narzeczoną od trzech lat.
— Ale dopiero wczoraj przyjechała z prowincji, podczas gdy ty od dawna bawiłeś w Paryżu?
— Tak, dołączyła do mnie wczoraj. Bardzo chciała zdążyć na to przyjęcie.
— Przyjechałeś do Paryża trzy lata wcześniej?
— Tak. Żeby rozpocząć pracę. I oczywiście zarobić na nasz ślub. Rozumie pan, dom, przyszłe wspólne życie… Kiedy ogłoszono organizację Wystawy Światowej, zrozumiałem, że to moja wielka szansa. Na kilka lat cały Paryż zmieniał się w plac budowy. Pojawiło się zapotrzebowanie na zdolnych architektów.
— Jak twoja narzeczona zareagowała wówczas na tę rozłąkę?
Victor waha się.
— Myślę, że była ze mnie dumna. Cieszyła się, chociaż nie było jej lekko. W tym czasie opiekowała się swoim chorym ojcem. Nie mogła pozostawić go samego. Ale wiedziała, że ten wyjazd jest dla mnie szansą. Chciała, żebym w Paryżu rozwinął karierę. Byłem jej wdzięczny za jej wyrozumiałość.
— Wdzięczny? Ciekawe słowo… A teraz, kiedy stoisz obok narzeczonej w kącie gwarnej sali na przyjęciu… Jakie są twoje uczucia względem niej?
— Kocham ją. Jest dla mnie niemal jak siostra. Jest moją kuzynką i jako dzieci wychowywaliśmy się razem. Nigdy nie wyobrażałem sobie ślubu z inną kobietą… Lisette mnie zna. A ja znam ją. To chyba dobrze, prawda?
Głos Vanrela nie odpowiada.
*
— Co ci jest, kochany?
Victor przyłożył dłoń do pulsującej skroni.
— To nic takiego… — Zamrugał oczyma. — Nie czuję się najlepiej. Boli mnie głowa. Lisette spojrzała na niego z zaskoczeniem i ze źle zamaskowanym wyrzutem.
Ilekroć tak na niego patrzyła, czuł się jak skończony łajdak. Dlaczego jej to robi? Dlaczego próbuje ją zawieść? To przyjęcie na zakończenie budowy jego wieży — to miał być moment ich wspólnego triumfu, ich wielka chwila. Tak długo na to czekali! Lisette czekała. Długie miesiące rozłąki i wyrzeczeń, jego szalonej pracy i jej opieki nad ojcem, który już nie wstawał z łóżka, doprowadziły ich do tego punktu.
Znowu są razem, niebawem mają się pobrać. Świętują w gronie najwybitniejszych ludzi Francji.
To wszystko powinno wyglądać inaczej… — pomyślał Victor, znów upijając łyk szampana. To on zaprojektował wieżę nazwaną nazwiskiem Eiffela. Tak, wprawdzie sprzedał mu projekt, ale co to zmieniło? Dlaczego nikt nie pamiętał już o jego patencie, o idei, którą przez ostatnie lata z mozołem przeistaczał w rzeczywistość przy pomocy żelaza i gęstego potu ponad dwustu robotników, z których ośmiu straciło na budowie życie?…
Owszem, to Gustaw Eiffel przecierał polityczne i towarzyskie szlaki, dzięki którym umożliwiono budowę — mierzył się ze zjadliwą prasą, odpowiadał na krytykę i na oficjalne protestacje pisarzy takich jak Maupassant, zranionych w swoim poczuciu miejskiej estetyki. Jednak to Victor czuwał nad budową, to on znał imiona swoich majstrów, to on rozwiązywał trudności w terenie. A teraz… pozostaje w cieniu Gustawa Eiffela. Czy doprawdy w takich przedsięwzięciach tylko pieniądze się liczą? Dlaczego ludzie tak szybko zapomnieli o tym, kto na tej sali jako pie r w s z y odważył się wzbić myślą ponad przeciętność? Czemu z taką łatwością zapominają, kto jest pr awd z i w y m geniuszem?
— Jesteś blady. — Głos Lisette zbudził go z zamyślenia i wzniecił w jego duszy niejasne ukłucie żalu.
Delikatnie musnął kciukiem jej policzek. Spojrzał na nią i spróbował się uśmiechnąć. Była jego narzeczoną i była taka piękna, nic się nie zmieniła przez ostatnie miesiące. Jej kasztanowe, falujące włosy, jej prosty nos i zaróżowione policzki, wiotka kibić, drobne piersi i duże, ciemne oczy… Wszystko w niej współgrało w zachwycającej harmonii.
Doprawdy, miała prawo chcieć olśniewać. Więcej: miała prawo przyjmować hołdy paryżan. Był szczęściarzem, że miał ją przy sobie.
— Victorze, czy ty się mnie wstydzisz? — rzuciła mu do ucha drżącym półszeptem.
To pytanie szczerze nim wstrząsnęło.
— Nie! — zaprotestował gorączkowo i mocniej ścisnął ją za rękę. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust szczupłe palce. — Jak w ogóle możesz tak myśleć, głuptasie?
Spojrzała mu prosto w oczy i lekko się zarumieniła.
— Mam wrażenie, że wcale nic chcesz tu być… ze mną. Myślami jesteś gdzie indziej. W jakimś innym miejscu, w innym czasie. Tak chciałam poznać twoich paryskich znajomych, specjalnie kupiłam tę suknię… A przedstawiłeś mnie ledwie kilku osobom. Teraz czuję, że najchętniej byś stąd wyszedł. Wróć do mnie…
Książkę Cienie Paryża kupić można w popularnych księgarniach internetowych: