Nie uda ci się. "Emigranci. Listy z czarnych miast"

Data: 2021-08-03 11:45:31 | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Lata 20 XX wieku – czas przemian, niepokojów i rosnących nadziei. Rodzina Bednarzy opuszcza Westfalię i wraca na Śląsk, wierząc, że właśnie tam odnajdzie szczęście. Los jednak decyduje inaczej… Bednarze nie wiedzą, że powrót do Radlina okaże się zaledwie początkiem ich podróży. Los poprowadzi ich bowiem do Francji, do jednego z górniczych miasteczek. To tam spróbują na nowo ułożyć sobie życie.

Obrazek w treści Nie uda ci się. "Emigranci. Listy z czarnych miast" [jpg]

Listy z czarnych miast to kolejny tom bestsellerowej sagi Sabiny Waszut Emigranci. Do przeczytania najnowszego tomu zaprasza Wydawnictwo Książnica. Ostatnio zachęcaliśmy do sięgnięcia po pierwszy oraz drugi fragment książki, tymczasem już teraz zapraszamy do lektury kolejnej jego części:

Cecylia już od dobrej godziny siedziała za stołem, wpatrując się w leżące przed nią monety. Co jakiś czas brała pieniądze do ręki, a potem, zaciskając ze złości zęby, wykonywała ruch, jakby miała ochotę cisnąć nimi w kąt. A może nawet wrzucić je do pieca. Co miała zrobić z tą tygodniówką? Co kupić, a z czego zrezygnować?

Po pierwszym tygodniu rosnącego z dnia na dzień poczucia, że złapali Pana Boga za nogi, po rachowaniu, na co będzie ich stać z doskonałych wypłat, po planowaniu przyszłości Cecylię ogarnęło przejmujące uczucie, że dom, który miała budować na nowych fundamentach, zawalił się, nim powstał bodaj jego zarys. Obwiniała się o nadzieję, która znów w niej zakwitła. Będą do końca życia klepać biedę w obcym miejscu. 

Méricourt to kopalnia, w której Bartłomiej, ten nieznający wcześniej uczucia strachu górnik z dziada pradziada, boi się pracować. To język, którego nie zrozumieją i pewnie nigdy nie zdołają się nauczyć. To brak nadziei. 

A brak nadziei to pijaństwo mężów. To gospoda, do której już dziś wyszli Kazik i Bartłomiej. Nawet Witka mimo jej sprzeciwu ze sobą zabrali. 

— Uspokój się, kobieto! — rzucił ostro Bartłomiej, gdy próbowała wymóc na nim szybki powrót. — Wrócę, kiedy mi się zechce wracać! 

Cecylię zamurowało, nie umiała znaleźć odpowiednich słów, aby odpowiedzieć mężowi. Przecież nigdy, nawet po śmierci Andrzeja, gdy też niejednokrotnie próbował gasić rozpacz piwem, nie podniósł na nią głosu, nie zachował się tak, jak teraz. 

Czy czara goryczy się przelała? Czy zaczęli spadać i teraz będzie już tylko gorzej?

Bednarzowa rozejrzała się po kuchni. Co im po ładnym piecu i nowiutkim komplecie garnków, które otrzymali z kopalni, jeśli smacznym obiadem nie zatrzyma męża w domu? Co im po wygodnych siennikach, lęk o przyszłość będzie spędzał sen z powiek? Co im po ogródku, jeśli…?

Zmrużyła oczy i potarła palcami skroń. Dopiero teraz zwróciła uwagę na jednostajny hałas dobiegający gdzieś z zewnątrz. Niechętnie wstała i czując, jakby każda z jej nóg ważyła tyle, co worek węgla, podeszła do uchylonego okna.

Przez chwilę zaskoczona przyglądała się Barbarze, która pochylając się nisko nad ziemią, machała kopaczką z takim zapałem, jakiego pozazdrościłby jej niejeden dzierżący w ręku kilof górnik. Jej drobna postura, zupełnie niepasująca do wykonywanej pracy, sprawiła, że przez ułamek sekundy, jedną chwilę, która była za krótka, aby pozostawić w głowie ślad, Cecylia poczuła przypływ troski i jakieś niedające się wytłumaczyć wzruszenie. 

— Co ty robisz? — zagadnęła ją szorstko. 

Basia uniosła głowę.

— Przekopuję grządki — odpowiedziała dziarsko. — Będę siała marchewkę. 

Skrzypkowa wyprostowała plecy. Trzymając się za biodra, przez chwilę kołysała nimi w jedną i drugą stronę. Na jej twarzy malowała się ulga. 

Cecylia cmoknęła z niesmakiem, przyglądając się tej nowomodnej gimnastyce. 

— Chcesz karmić Kazimierza samą marchewką? — Nie potrafiła się powstrzymać, by nie rzucić uszczypliwej uwagi. Nie wiedziała, co w Barbarze aż tak ją prowokuje. 

— To nie będzie marchew dla Kazimierza, tylko na wymianę, i jeśli mi pozwolisz, Cecylio, obsiałabym też waszą połowę ogródka. 

— Co to znaczy: na wymianę? — Cecylia była pewna, że Baśka planuje coś nierozsądnego. 

— Tutaj kobiety nie uprawiają warzyw w ogródkach, zauważyłaś? — stwierdziła Basia, gdy wreszcie zakończyła ćwiczenia. — Co najwyżej kwiaty, a i tak zazwyczaj to chłop, jak ma wolny dzień, grządki plewi. 

Bednarzowa wzruszyła ramionami. Nie przyglądała się innym. Za dużo miała własnych kłopotów. 

— Pójdę do piekarza. Dam mu marchew, a on da mi chleb. Albo na ziemniaki się wymienię, albo na mydło. 

Cecylia słuchała i patrzyła na Basię z coraz większym osłupieniem. Jak można było wymyślić coś tak bezsensownego? Czy naprawdę ta młoda kobieta chce zrobić z siebie komiwojażera jeżdżącego po ludziach z marchwią? Przecież to nie przystoi. 

— Nie uda ci się, nikt nie weźmie twoich marchewek. Więcej się nachodzisz, niż sprzedasz — powiedziała i z zamierzonym hukiem zamknęła za sobą okno. 

Barbara nie zamierzała jej słuchać. Cecylia nie wiedziała, że marchew była sposobem Basi na przetrwanie. Młoda mężatka nie chciała przez cały dzień czekać, aż jej Kaziu wróci z roboty. Czekać i martwić się, czy aby nie będzie w kopalni zawału, czy go nie przysypie, czy zamiast Kazika nie przyjdą do domu jego koledzy, by powiadomić o tragedii. Bo choć Kazimierz bardzo nie chciał zasmucać swojej młodej żony, Basia szybko się dowiedziała, jak fatalny jest stan techniczny tutejszych kopalń. Do lęku o bezpieczeństwo męża dochodził jeszcze inny niepokój. Basia za wszelką cenę nie chciała pokazać mężowi, że martwi się brakiem pieniędzy oraz tym, że nie sprawdzi się tutaj w roli gospodyni, że nie da rady utrzymać domu za to, co mąż jej przyniósł. Kazimierz musiał mieć w Basi wsparcie. Chociaż tyle chciała mu dać, jeśli innej rzeczy nie mogła.

Barbara współczuła Cecylii, że ta musi troszczyć się nie tylko o Bartłomieja, ale również o chłopców. Na karb tego niekończącego się zamartwiania, które było częścią życia wszystkich żon i matek w górniczych miasteczkach, składała pochmurność starszej sąsiadki i nieprzychylność, którą dostrzegała nieraz w jej spojrzeniu. Podejrzewała, że strach o życie dziecka i jego przyszłość musi być niewspółmiernie większy od tego, który przeżywała Basia.

Sama miała nigdy takiego lęku nie doznać. To była jej tajemnica. Sekret,którym nie dzieliła się z nikim. Barbara miała skazę, feler — tak powiedział matce lekarz, ratując jej życie po tym, jak po tygodniach silnych bólów pewnej nocy zaplamiła krwią nocną koszulę, kołdrę, prześcieradło i siennik. Trzeba było wszystko z Basi usunąć, wyciąć i modlić się, aby choroba nie zaatakowała innych narządów. Wtedy na dziewczynę czekałaby już tylko kostucha. Na szczęście lata mijały, a Basia z nastolatki stała się zdrową kobietą. Zaczęła się podobać chłopcom. Chcieli zabierać ją do kina i na wieczorne spacery. Jednak ta, wiedząc, jak niewiele w niej z kobiety pozostało, odrzucała w końcu zaloty młodych kawalerów, a po jakimś czasie znów umawiała się z innym. Marzyła, żeby przez chwilę, przez kilka spotkań choć odrobinę zakosztować tego, co dla wszystkich jej przyjaciółek stawało się sensem życia. Wiedziała, że ludzie szepczą, że plotki mkną z ust do ust. Udawała, że nie słyszy. Aż pojawił się Kazik. Wdowiec, który młodość miał już za sobą. 

Długo za nią chodził, bo Baśkę początkowo te zaloty nie interesowały, a nawet śmieszyły. Ale Kazik nie dawał za wygraną i wreszcie przekonał do siebie młodą kobietę. Był jedynym mężczyzną, któremu Basia powierzyła swoją tajemnicę. Nie poczuł do niej odrazy. Wciąż chciał, aby została jego żoną. 

Dlatego teraz pragnęła zrobić wszystko, aby na tej obczyźnie i jej, i Kazikowi żyło się jak najlepiej. Jeśli miały w tym pomóc marchewki, z zapałem będzie je siała, a potem chodziła od domu do domu, od sklepiku do sklepiku, aby je sprzedać. 

Dlatego kilka dni po rozmowie z Cecylią Basia z chęcią opowiedziała o marchewkowym planie Bartłomiejowi, kiedy ten wraz z Witkiem, korzystając z przyjemnie chłodnego wieczoru, przysiadł na ławeczce obok Kazika i Barbary i zauważywszy starannie przekopane grządki, docenił pracę młodej sąsiadki.

— Ale po co masz chodzić z marchewkami do wszystkich? Zaproponuj kupno warzyw Małylasowi, temu, co na końcu miasteczka polski sklep prowadzi. Niech on wymienia ci je na inne towary — zaproponował Witek. — Jak urosną, załatwię wózek z kopalni iwszystkie przewieziemy — dodał po chwili, zerkając na Kazika. 

Mężczyzna klepnął chłopaka po ramieniu.

— No widzisz — zwrócił się do Bartłomieja. — Młoda głowa. W niej zawsze są dobre pomysły. Też tacy byliśmy?Bartłomiej uniósł do ust kufel z piwem. 

— A pewnie, że byliśmy. Tylko potem życie nas styrało — westchnął. — Ich też to czeka — dorzucił smętnie, bo choć otrzymali już kolejną tygodniówkę, która okazała się nieco lepsza od tej pierwszej, wciąż nie umiał się wyzbyć rozczarowania. Zachłysnąwszy się radością, która po tylu bólach spłynęła na nich w pierwszych dniach po przyjeździe, trudno mu było zaakceptować rzeczywistość. 

Cecylia jak zwykle nie dołączyła do odpoczywających w ogrodzie. Nie rozumiała Barbary, która potrafiła tak bezczynnie siedzieć. To nic, że cały dzień krzątała się w domu i w ogródku, przecież Cecylia też to robiła, a jednak na dłuższy odpoczynek pozwalała sobie jedynie w niedziele. To nie po bożemu tak marnować czas, myślała, szorując patelnię. Tylko mężczyźni mogą sobie na to pozwolić. 

Tego wieczoru Cecylia, przysłuchując się przez uchylone okno toczącej się na zewnątrz rozmowie, pomyślała też, że tylko mężczyźni mogą pozwolić sobie na tak daleko idący nierozsądek. Jak to możliwe, że ani Bartłomiej, ani Kazimierz nie zareagowali na słowa Witka? Czy nie przeczuwają kłopotów, których ona była pewna? 

Wytarła ręce o fartuch i otworzyła prowadzące z kuchni do ogródka drzwi.

— Pomogę ci — zawołała, stając w progu. — Jutro obsiejemy też moją połowę ogrodu, a jeśli marchew dobrze wyrośnie, zawieziemy ją do Małylasa. Może twój pomysł nie jest wcale taki zły — burknęła pod nosem, wróciwszy do środka. 

Książkę Emigranci. Listy z czarnych miast kupić można w popularnych księgarniach:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Emigranci. Listy z czarnych miast
Sabina Waszut1
Okładka książki - Emigranci. Listy z czarnych miast

Lata 20 XX wieku – czas przemian, niepokojów i rosnących nadziei. Rodzina Bednarzy opuszcza Westfalię i wraca na Śląsk, wierząc, że właśnie...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje