Rodzina Jennifer przygotowuje się do jej ślubu na pięknej wyspie Nantucket. Margot, siostra panny młodej, przygląda się temu z politowaniem, bo już nie wierzy w miłość. A Doug, ich ojciec, musi wreszcie zadecydować, co czuje do kobiety, z którą się związał po śmierci ukochanej żony. Panna młoda nie rozstaje się z Notatnikiem, w którym jej matka zawarła szczegółowe wskazówki dotyczące tego pięknego dnia. Ale czy nawet najbardziej drobiazgowe zapiski mogą przygotować Jennifer na prawdę, która tego dnia wyjdzie na jaw? Co jeszcze może się zdarzyć, gdy cała rodzina zgromadzi się na jednej małej wyspie?
Elin Hilderbrand w powieści Piękny dzień umiejętnie maluje słodko-gorzkie oblicza miłości, pokazuje, czym jest wierność i zaufanie i jak różnorodne mogą być wyobrażenia o szczęściu. Hilderbrand jest nazywana królową wakacyjnych powieści; sprzedała ich już ponad 4 miliony. Ich akcję umieszcza na malowniczej wyspie Nantucket, na której rodzą się wielkie miłości, rozgrywają rodzinne dramaty, a odwieczne przyjaźnie są poddawane próbom. Warto odwiedzić Nantucket. Warto sięgnąć po powieść Piękny dzień, która dzisiaj trafia do księgarń w całej Polsce. Warto wziąć udział w specjalnym konkursie, który jej właśnie jest poświęcony. Powieść bierze udział w plebiscycie "Najlepsza książka na lato". Można na nią głosować na www.ksiazkanalato.pl Warto też przeczytać drugi spośród premierowych fragmentów książki, jakie publikujemy:
Margot stała sama na balkonie, patrząc na spiczasty czubek namiotu z trzepoczącymi zielonymi i białymi wstążkami i na sztucznie podniesioną gałąź Alfiego. Wróciła myślami do czasu, gdy jej najbardziej palącym problemem była perspektywa deszczu.
Wróciła myślami do czasu, gdy jej najbardziej palące problemy dotyczyły jej samej: związku z Edge’em, zatopionego telefonu i ponownego pojawienia się Griffa.
Ciężkim krokiem powlokła się na poddasze. Dzieci – cała szóstka – toczyły właśnie wielką wojnę na poduszki. Pióra fruwały w powietrzu jak gigantyczne płatki śniegu, a Brock, najmłodszy syn Kevina, płakał. Margot złapała Druma.
– Widziałeś ciocię Jennę?
– Nie – odparł i zrobił skruszoną minę. – Przepraszam za ten bałagan.
Pióra można posprzątać, stare poduszki można wymienić na nowe (z pianką w środku). Brock przestanie płakać za minutę czy dwie; on i Ellie byli małymi twardzielami. Margot popędziła z powrotem na dół. Po drodze złapała Beanie, która szła do łazienki. Miała na sobie białą męską piżamę z bawełny, ozdobioną na kieszeni jej monogramem.
– Widziałaś Jennę? – zapytała Margot.
Beanie potrząsnęła przecząco głową.
– Czy jest kawa? – zapytała ochrypłym głosem.
– Na dole – odparła Margot.
Beanie weszła do łazienki. Margot zaglądała już wszędzie, nie licząc pokoju gościnnego, w którym nocowała Rhonda. Jakie było prawdopodobieństwo, że Jenna jest tam z Rhondą? Czy Margot powinna to sprawdzić? Oczywiście, że tak. Jednak dokładnie w tej chwili drzwi pokoju gościnnego się otworzyły i Rhonda wyszła na korytarz. Miała na sobie szorty do biegania i krótką sportową bluzkę, która odsłaniała jej idealny, choć może trochę zbyt pomarańczowy sześciopak.
– Nie widziałaś Jenny, prawda? – zapytała Margot.
– Nie, dlaczego? Nie ma jej? Czy Jenna jest kimś w stylu uciekającej panny młodej?
– Nie – odparła Margot. – Nie, nie.
– Chcesz, żebym pomogła ci jej szukać? – zapytała Rhonda i związała ciemne włosy w kucyk. – Zrobię to z przyjemnością.
Margot doszła do wniosku, że Rhonda to miła osoba. I bodajże po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że ta kobieta jest jej przyrodnią siostrą. Tyle że koniec ich relacji wisiał już w powietrzu.
– Nie trzeba – powiedziała, zbiegając po schodach. – Ale dzięki za propozycję! Udanego joggingu!
Aby nie wchodzić do kuchni, gdy byli Nick, Finn i jej ojciec, przebiegła przez nieużywaną zwykle jadalnię. Stół był załadowany rondlami z hotelu i naczyniami do podawania potraw. Zegary stojące harmonijnie wybiły siódmą. Margot wyskoczyła na podwórko mało używanymi drzwiami wciśniętymi między toaletę a pralnię.
Zerknęła na „zaręczynową” ławkę, gdzie przed chwilą sama siedziała. Pusta. Potem weszła do namiotu. Jego wnętrze, pokryte plamami światła, przypominało bajkowy las jeszcze bardziej niż wcześniej. Szukała siostry między stołami i krzesłami. Czy to możliwe, że Jenna się tam ukrywała? Margot podniosłą głowę i utkwiła wzrok w wierzchołku namiotu, gdzie – jak sobie wcześniej wyobrażała – unosi się duch jej matki.
Ani śladu Jenny.
Wyszła z namiotu i skierowała się w stronę podjazdu, mijając po drodze nietkniętą jak na razie rabatę z roślinami wieloletnimi. Wszystkie samochody stały na podwórku, wszystkie były jej znane. Wyszła na chodnik przed domem, gdzie ledwie udało jej się rozpoznać unoszące się w powietrzu widmo swojego pocałunku z Griffem. O tak wczesnej porze nikt tamtędy nie przechodził i wokół panowała zupełna cisza, co było jednym z powodów, dla których uwielbiała Nantucket. Na Manhattanie próżno było szukać cichej ulicy.
Ani śladu Jenny.
Zniknęła.