– Saga Polska to silne emocje, od miłości po skrajną rozpacz i wszechogarniającą nienawiść. Ale to także opowieść o inności. Wśród postaci Słowiańskiego siedliska są sieroty bez własnego domu, są też ludzie, których tragedia zepchnęła w szaleństwo. Powieść pokazuje, jak wspólnota radziła sobie z takimi sytuacjami. To bardzo istotne zagadnienie, szczególnie w czasach, gdy mikrospołeczność nie godziła się na nadmierną indywidualność jednostek ją tworzących – pisze Zosia Czyńska, zachęcając w swoim tekście, zatytułowanym Słowiańskie porywy uczuć do lektury powieści Moniki Rzepieli z cyklu Saga polska. Nakładem Wydawnictwa Szara Godzina ukazała się właśnie najnowsza odsłona serii – powieść Słowiańskie siedlisko. Dar Rzepki. Dziś w naszym serwisie możecie przecztać premierowe fragmenty tej książki:
Tego roku długo ciągnęła się jesienna szaruga. Naga puszcza przeraźliwie chłodnym tchnieniem zionęła, zatrzymując w chałupach niewiasty pochylone nad kołowrotkami, w żytnicach zaś chłopów zgiętych pod cepami. Dziatwa, biegająca dotąd samopas dranicami, teraz w komórkach nad łuskaniem grochu przy świetle pochodni siedziała. Tylko niemowlęta w Polanie nie pracowały. Nieskończenie długie wieczory taką lub inną pieśnią urozmaicano albo bajaniem cudeńkim, jeśli ktoś zmyślać dobrze potrafił. A jeżeli samotność zanadto ciążyła, człek do sąsiadów szedł, by tam przy robocie gębę do drugiego otworzyć.
Białka z trudem nawijała przędzę na motowidło. Dłonie z każdym dniem coraz bardziej jej drętwiały, toteż nieraz ruszać nimi już nie mogła. Pochyliła się też bardzo i wzrok jej osłabł tak znacznie, że i szydła przy blasku pochodni nie widziała. Coraz częściej zdarzało się, że jako jej mać Paproć pląsała wokół siebie, chociaż ze wszystkich sił starała się panować nad tym dziwactwem.
– Przyszło mi rozum postradać i oślepnąć na starość – biadoliła. – Ot, taki to los człowieczy…
Nałęczka z troską na matkę spoglądała, lecz nic nie mówiła. Sama w wielkim smutku pogrążona była. Po chrzcie Dobromira Henning oświadczył, że z wiosną ruszają z wujem głębiej w puszczę, by w innych osadach nawracać i chrzcić ludzi. Na myśl, że nie będzie go w Polanie, że nie usłyszy już z jego ust tych cudownych opowieści o nowym Bogu, serce w niej zamierało. Nie było w siedlisku nikogo, kto potrafiłby oczarować ją tak, jak ten obcy! Nikt by tego nie potrafił… A ona z każdym dniem coraz bardziej pragnęła być do niego podobna.
Dawno już powzięła zamiar, że krzest przyjmie, i chowając swą tajemnicę na dnie serca, odpowiedniej chwili ku temu wyglądała. Ale zawsze coś na przeszkodzie stawało, by do obcych się udać: a to Białka niedomagała, a to Chwaścich źle się czuł, a to Dobromir ją wołał, by z Rzepką przy potomstwie posiedziała. Albo coś innego jeszcze nie pozwalało z chałupy wyjść. Kry na rzece stopniały i do wiosny już się miało, gdy odpowiednia chwila nadeszła.
Pewnego dnia, kiedy słońce wysoko na niebie stało, Nałęczka od samego rana do sakramentu się przygotowywała. Najpierw oćca z bratem do komórki wyprosiła, by w wielkiej izbie kąpiel wziąć, potem długo w swe lustereczko patrzyła i jasne włosy w warkocze zaplatała, a kiedy obiad minął i ze stołu posprzątała, usiadła cichutko w kąciku i aż do zmierzchu jak zauroczona tam tkwiła.
– Źle się czujesz, córeczko? – zapytała troskliwie matka, która przy świetle pochodni biały czepek cerowała. – Od południa nic nie mówisz…
-> Przeczytajcie kolejny fragment tej książki!