Wśród szlachcianek dwudziestopięcioletnia baronówna Sabina Ostrowska uchodzi za podstarzałą ekscentryczkę… wręcz czarną owcę. W powszechnej opinii Bóg pokarał ją inteligencją, kąśliwym językiem i żywym temperamentem. Poza tym (o zgrozo!) nie posiada męża, a nawet nie zamierza słuchać o żadnym kawalerze.
Sabinę śmiertelnie nudzi salonowe życie. Kryminalne śledztwa, które w kręgach arystokracji prowadzi jej ojciec, to co innego. Wprawdzie niebezpieczne przygody nie są dla panien z dobrych domów, ale ciotka Gertruda widzi w nich szansę na utemperowanie niesfornej bratanicy i wydanie jej za mąż. Baron Wiktor Godlewski wydaje się kandydatem wręcz idealnym…
Czy ten podstępny plan się powiedzie?
Zadziorna baronówna to pierwszy tom cyklu obyczajowo-historycznego W dolinie Narwi, którego fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku. Do lektury powieści Urszuli Gajdowskiej zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Zadziorna baronówna. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
– Czy pan zamierza ze mną flirtować? – spytała z przestrachem, złoszcząc się jednocześnie na niego, że tak szybko chce przystąpić do uwodzenia kogoś, kogo przecież nie zna.
– Tego jeszcze nie wiem, panno Ostrowska. Pani oczy…
– Tak, wiem… – przerwała zrezygnowana. Obiecujący wygląd mężczyzny to jednak nie wszystko… Jeśli już miał zamiar zaczynać jak cała reszta, to niechby przynajmniej wysilił się na coś oryginalnego. – Moje oczy są niczym dwa niezwykłej urody szmaragdy ukryte za zasłoną długich rzęs. Być może przypominają panu również spokojną morską wodę, która tylko pozornie wydaje się bezpieczna, ale biada temu, kto odważy się zajrzeć w jej głębię. Albo przywołują w pamięci bujną roślinność, jaką widział pan podczas swojej podróży gdzieś tam. A moje włosy są jak najczarniejsza noc, podczas której na niebie pojawiła się spadająca gwiazda niosąca nadzieję samotnym i cierpiącym, czy też lśniący czarny aksamit najlepszego gatunku symbolizujący tajemniczość i dzikość jednocześnie, którego dopełnieniem jest jakże niewinnie wyglądające białe pasmo…
– Z pani opisu wnoszę, że nie znam się zupełnie na kolorach – przerwał jej dość brutalnie, ale z pełnym zachowaniem zasad dobrego wychowania. – Dla mnie zielony to zielony. Co najwyżej ciemny lub jasny. W zasadzie więcej informacji nie potrzebuję. Natomiast jeśli chodzi o pani włosy, to wyglądają nie jak niebo czy jakieś symbole dzikości, ale raczej jak futro skunksa. Chciałem po prostu powiedzieć, że pani oczy ciągle wędrują w stronę pokoju dla pań. Tylko tyle. – Zrobił niewinną minę, ale jego spojrzenie wyrażało głęboką satysfakcję.
– Och… – Po chwili konsternacji zaśmiała się krótko. Choć sama nie wiedziała właściwie, czy powinna się śmiać, pokazując, że ma do siebie dystans, czy czuć się zażenowana z powodu własnej opieszałości. W końcu powiedział on jedynie to, co myśli, i nie było to tak do końca niezgodne z tym, co sama już dawno stwierdziła na temat własnego wyglądu. Jednak czy aby na pewno nie powinna się na niego obrazić? Bo przecież w jakiś sposób uchybił jej godności. Czyż nie?
Boże! Po raz pierwszy w życiu zupełnie się pogubiła.
– Mam nadzieję, że się pani nie obraziła – uniósł brew – ale to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, kiedy zobaczyłem pani włosy. Nie przynoszą one w żaden sposób ujmy pani urodzie i zapewne nie wydają takiego zapachu jak gruczoły skunksa. To znaczy… pogubił się również – nie wąchałem pani włosów, ale tuszę, że pachną niezwykle ładnie.
– W porównaniu ze skunksem zapewne. – Nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc, jak wypowiada własne myśli na głos, choć nie był on szczery, a raczej miał ukryć irytację.
Zawtórował jej niski męski śmiech, ale w tym momencie zauważyła młodą damę wchodzącą do sali dla pań z dziwnie wielką jak na bal torebką. Nie mogła tak po prostu bez słowa przerwać tańca i udać się za nią. Musiała coś szybko wymyślić, żeby nie zmarnować być może jedynej szansy wzięcia udziału w tego typu akcji.
– Panie Godlewski, chyba jednak przeceniłam swoje siły – kłamała jak z nut, bo taniec był akurat jednym z niewielu zajęć, które mogłaby wykonywać niestrudzenie godzinami bez cienia zadyszki czy znudzenia. – Jeżeli pan pozwoli, chciałabym odpocząć i napić się czegoś.
– Tak, oczywiście. Służę pani. – Odprowadził ją w zupełnie innym kierunku, niż zamierzała pójść.
– Nie widzę stąd mojej cioci, a powinnam sprawdzić, czy aby dobrze się czuje – skłamała. – Najmocniej pana przepraszam, ale czy może pan darować mi resztę tego pięknego utworu?
Książkę Zadziorna baronówna kupić można w popularnych księgarniach internetowych: