Czy dwoje pokrzywdzonych przez los ludzi zdoła sobie zaufać?
Łucja po dramatycznych wydarzeniach szuka zapomnienia i pocieszenia w alkoholu oraz imprezach. Żyje chwilą, bo wie, co to znaczy stracić coś nieodwracalnie. Aż pewnej nocy poznaje Kamila, który wypełnia pustkę i przynosi spokój, jakiego nie czuła od dawna.
Kamil niedawno zakończył związek i nie zamierza wiązać się ponownie. Zwłaszcza, gdy jego była dziewczyna nie chce pogodzić się z rozstaniem. Rzuca się w wir pracy, nauki i przypadkowych znajomości. Do czasu, aż spotyka Łucję, która burzy wszystkie jego postanowienia.
Dwoje zagubionych młodych ludzi, którzy nie byli gotowi na to, co ich spotkało. Czy miłość zdoła ich ocalić?
Debiutancka powieść Karoliny Rudnik Rytm zagubionych serc to pełna wzruszeń i emocji historia o tym, jak jeden wieczór może zmienić całe nasze życie. Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Szósty Zmysł, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury premierowego fragmentu powieści:
Deszcz. Z wiosennej mżawki zrobiła się ulewa. Wielkie krople odbijały się od szyb, bębniły w parapety, tworząc przyjemny szum. Zawsze lubiłam deszcz. Zwłaszcza ten mocny, intensywny, obezwładniający. Świat na chwilę zastygał zderzony z jego siłą. Wpatrywałam się w krajobraz za oknem, czekając na ojca, który miał po mnie przyjechać.
− Spóźnia się? − usłyszałam głos mojej matki.
Odwróciłam głowę, by na nią spojrzeć. Stała oparta o framugę i przyglądała mi się z uśmiechem.
− Nie. Ma jeszcze kilka minut. − odpowiedziałam, skupiając się ponownie na tym, co działo się na zewnątrz.
Jej obecność zakłóciła moje rozmyślania. Zburzyła też spokój, który udało mi się zachować. Zrobiło się niezręcznie.
− Co u niego? − zapytała niby od niechcenia, ale wychwyciłam w jej głosie nuty ciekawości.
Podeszła bliżej i stanęła za moimi plecami. Czułam jej obecność i wiedziałam, że niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę. Wyraźnie czekała na moją odpowiedź.
− W porządku. Dużo pracuje, pewnie za dużo, ale taki już jest. To nieuleczalny perfekcjonista. − Uśmiechnęłam się na myśl o ojcu.
Widywałam się z nim przynajmniej raz w tygodniu. Chociażby przez godzinę, tylko po to, by wypić razem kawę. Ponad dwa lata temu on i moja matka wzięli rozwód. Nasza rodzina się rozpadła, a ja wędrowałam między mieszkaniem ojca a domem, w którym mieszkałam, odkąd pamiętam.
− Kiedyś czerpał z życia garściami. Spędzaliśmy razem każdą wolną minutę. Rodzina była na pierwszym miejscu. − westchnęła ze smutnym uśmiechem matka. − Ale się zmieniamy, życie idzie do przodu, pojawiają się przeszkody i gubimy się. Powinien znowu zacząć żyć. − Zwróciła na mnie swoje wielkie, brązowe oczy.
− Robi to.
Jej wizja naszego dawnego wspólnego życia odbiegała od tego, co pamiętałam. Ojciec był wiecznie zapracowany, potrafił całymi dniami przebywać w klinice, jakby chciał uleczyć cały świat. Zależało mu na nas, ale rodzina nie była dla niego na pierwszym miejscu. Starał się i zapewniał nam dobre życie, a kiedy poświęcał nam czas, robił to w stu procentach. Jednak był kardiochirurgiem, który mierzył znacznie wyżej. Kiedy został dyrektorem, prawie w ogóle go nie widywałam, ale rozumiałam, dlaczego tak bardzo poświęca się pracy. Kochał to.
I nadal tak było. Po rozwodzie zrezygnował z funkcji dyrektora, ale nie przestał być lekarzem. Chyba nawet zaangażował się jeszcze bardziej. Myślę, że właśnie tak radził sobie z problemami. Miał pracę, która była jego pasją, w której mógł się zatracić i zapomnieć o wszystkim. Niestety, moja matka po rozstaniu z nim pogrążyła się w rozpaczy i żalu. Była nauczycielką fizyki, ale nigdy nie czerpała z tego satysfakcji. Po rozwodzie nie zostało jej wiele rzeczy, które dawały jej szczęście. Nauczanie straciło dla niej sens, stało się tylko smutną koniecznością.
− Tak. Może. – Uśmiechnęła się nerwowo. – Jest dobrym lekarzem.
Nie jestem pewna, czy brzmiało to jak pochwała, czy oskarżenie. Pewnie jedno i drugie. A może w jej słowach było coś jeszcze innego. Jej melancholia mogła oznaczać wszystko. Obserwowałam ją, ale ona pustym wzrokiem wpatrywała się w okno. Może wracała do wspomnień z moim tatą. Tych dobrych, kiedy wierzyli, że nic ich nie rozdzieli. Byli idealnym małżeństwem, przynajmniej tak to pamiętam… Ale pamiętam też, że sielanka skończyła się pewnej czerwcowej nocy. Wtedy zaczął się powolny rozkład tego, co dotąd kojarzyło mi się z miłością i bezpieczeństwem.
Zamieszkałam z matką, ale to ojciec był moją opoką, przyjacielem. Matka się załamała i zamknęła w swoim świecie. Kiedyś szczęśliwi razem − teraz układamy życie na nowo każdego dnia, wkładając w to wiele siły i jeszcze więcej starań.
− Zostanę na noc u niego. Jutro jestem umówiona z Asią, więc wrócę w niedzielę.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz przesiedziałam cały weekend w domu. Uciekałam stąd, kiedy tylko mogłam. A okazji i możliwości miałam mnóstwo.
Atmosfera w domu mnie przytłaczała. Matka chodziła albo smutna, albo nienaturalnie pobudzona. A wszystkiemu winien był jej obecny mąż, Piotr. Był młodszy od niej o kilka lat. Kiedy ponad rok temu za niego wyszła, nie mogłam uwierzyć, że dała mu się tak omamić.
Poczuła się przy nim piękna i to połechtało jej próżność. To prawda, że ja sama chciałam, żeby po rozwodzie ułożyła sobie życie, bo nie wierzyłam, że kiedykolwiek znowu się zejdą z ojcem. Namawiałam ją więc na randki, ale gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nigdy bym jej do nich nie zachęcała.
Kiedy zaszła w ciążę i urodziła Kacpra, wiedziałam, że Piotr zagości w naszym życiu na dłużej. Ale nie było mowy o sielance; zostaliśmy zamknięci w klatce, która tylko wciąż mocniej i mocniej nas ograniczała, aż puszczały nam nerwy. On próbował być moim ojcem, a ja coraz bardziej się buntowałam. Wybierałam destrukcyjne zachowania, bo w ten sposób mogłam się na nim zemścić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Odkąd tu zamieszkał, każde nasze spotkanie kończyło się kłótnią.
− W porządku, jedź do niego. − odpowiedziała łagodnie. − Jest szczęśliwy?
− Tak. Myślę, że na swój sposób…
− To dobrze… − odparła ze smutnym uśmiechem. − A może… w przyszłym tygodniu wybierzemy się na zakupy?
Zagryzłam wargę. Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę, byle tylko uniknąć przebywania z nią dłużej sam na sam. Niestety, żadne wiarygodne kłamstwo nie przychodziło mi na myśl.
− Nie jestem pewna, czy nie będę musiała się uczyć. Za parę tygodni matura…
− To tylko jedno popołudnie. Zrobimy sobie babski wypad. Tylko ty i ja.
Ty i ja. Przechodziły mnie ciarki na samą myśl o tym. Takie spotkanie oznaczało udawanie, ciągłe, nieustanne pilnowanie słów i zachowanie powściągliwości. Kiedyś tak nie było, choć nie pamiętałam już, kiedy ta bliskość pomiędzy mną a matką rzeczywiście była prawdziwa. Ciepła, radosna, naturalna. Szukałam jej, ale nie potrafiłam wzbudzić w sobie tych uczuć. Odnajdywałam tylko odrętwienie i samotność.
− Pomyśl o tym.
− W porządku.
Zobaczyłam, że pod nasz dom podjeżdża samochód ojca. Odetchnęłam z ulgą. Pobiegłam do drzwi i wzięłam plecak.
− Baw się dobrze.
− Dzięki.
Wybiegłam z domu, jakby goniło mnie stado lwów. Gdy wsiadłam do auta, od razu poczułam się inaczej. Przy nim wszystko było prostsze. Rozumiał mnie. Nie pytał, nie drążył, nie patrzył jak na ofiarę. Po prostu był. A tego potrzebowałam najbardziej.
Podkręcił ogrzewanie i momentalnie zrobiło się cieplej.
− Cześć.− Popatrzyłam na niego z uśmiechem.
− Cześć. Chyba nici z naszego wypadu do parku. Leje.
− Nie przeszkadza mi to. Lubię deszcz.
− Wiem. − Jego głośny śmiech wypełnił wnętrze samochodu.
Wycofał i pognał w stronę swojego mieszkania. Kiedy rodzice powiedzieli mi, że się rozwodzą, jeszcze tego samego dnia ojciec się spakował i wyprowadził. Powinnam była wtedy czuć złość, rozczarowanie, zawód, ale jedyne, co wtedy odczuwałam, to spokój. Wreszcie skończyły się kłótnie, ciche dni i ciągłe napięcie. Nagle okazało się, że możemy spokojnie, racjonalnie rozmawiać. Nie dało się uratować tego, co zostało z naszej rodziny, ale pogodziłam się z tym. Tato wynajął mieszkanie i był jeszcze lepszym rodzicem niż dotąd. Poświęcał mi więcej czasu i uwagi. Wielu moich rówieśników, których rodzice się rozstali, cierpiało i nie mogło pogodzić się z ich decyzją. Ale nie ja. Ja ich rozumiałam. Rozwód był najlepszym, co mogli zrobić dla naszej trójki.
− Najpierw obiad, a potem spacer. Co ty na to?
Zerknął na mnie, a ja energicznie pokiwałam głową. Potrzebowałam jego uwagi, troski. Już jakiś czas temu skończyłam osiemnaście lat, ale pragnęłam tego, jakbym była małą
dziewczynką.
Wybrał małą knajpkę, do której często chodziliśmy. Usiedliśmy przy oknie i podglądaliśmy przechodniów. Kobiety, mężczyzn, którzy gdzieś się spieszyli, mieli swoje problemy i smutki. W miejscach takich jak to uświadamiałam sobie, że nie tylko mnie dotknęło nieszczęście, nie ja jedna cierpię. Czułam wtedy ulgę. Ktoś miał się gorzej niż ja. Pewnie było to okrutne, ale pomagało. Sprawiało, że podnosiłam się i mogłam iść dalej.
Rozmawialiśmy o tym, jak nam minął tydzień, co robiliśmy i co się wydarzyło. Zawsze zaczynaliśmy od tego. Ja byłam zainteresowana, czym były wypełnione jego dni, a on z ciekawością wypytywał o moje zajęcia. Było to takie naturalne. Rozśmieszał mnie, dawał nadzieję.
Kiedy wreszcie deszcz ustał, poszliśmy do parku. Przychodziliśmy tu, kiedy byłam młodsza, biegałam tu i spotykałam się ze znajomymi. Lubiłam to miejsce. Wyszło słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie, jak na połowę marca.
− Jak mama?
Zawsze padało to pytanie. Martwił się o nią. Mimo tego, co się między nimi wydarzyło, nadal się o nią troszczył.
− Radzi sobie.
− To dobrze.
Zamilkliśmy na chwilę, idąc w kojącej ciszy.
W głowie kołatały mi słowa matki. W końcu wypowiedziałam je na głos:
− Jesteś szczęśliwy?
Nie pytałam go nigdy o to.
− Co to za pytanie? − Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, widząc moją skupioną twarz.
Chciałam to wiedzieć i pragnęłam usłyszeć od niego, że jest zadowolony i spełniony, że niczego mu nie brakuje.
− Tak, wiesz… naprawdę szczęśliwy.
− Jestem. Inaczej, niż kiedy byłem z twoją matką, ale jestem.
Pokiwałam głową uspokojona jego słowami. Chciałam, by był szczęśliwy. Tak jak chciałam, żeby matka była szczęśliwa, ale różnica między nimi polegała na tym, że on pozwalał sobie na szczęście, a ona robiła wszystko, by się zadręczać. Nie pozwalała sobie na zapomnienie, na wybaczenie.
− A ty?
Wzruszyłam ramionami. Co mogłabym powiedzieć? Prawda była taka, że podobnie jak ona nie umiałam odciąć się od przeszłości i czerpać radości z życia.
− Czasami. − odparłam nie do końca zgodnie z prawdą, bo szczęśliwa bywałam rzadziej niż czasami.
− Dlaczego czasami? − spytał szczerze zdziwiony. − Przecież można mieć gorszy dzień i nie być w humorze, ale te dobre chwile powinny przeważać i sprawiać, że możesz powiedzieć, że twoje życie jest dobre, spełnione. Nie jest takie?
− Nie potrafię zapomnieć. − szepnęłam z zaciśniętym gardłem. Pod powiekami zebrały mi się łzy, które próbowałam odpędzić. Nie chciałam teraz płakać.
− Ja też nie potrafię, ale żyję z tym. Nie może ci to odbierać chęci do życia. Musisz być ponad to.
− Jak?
− Pozwól sobie na radość, nie bój się próbować nieznanego. Powściągliwość nie zawsze jest dobra. Czasami musisz zaryzykować. Wycofując się ze świata, nie sprawisz, że będziesz bezpieczniejsza. To do niczego nie prowadzi.
− Nie potrafię.
− Oczywiście, że potrafisz. − powiedział z tą swoją pewnością, dzięki której trzymałam się w pionie. Gdybym została tylko z matką, pogrążyłabym się jeszcze bardziej w bólu i smutku. − Musisz tylko chcieć.
Objęłam się ramionami i bez przekonania skinęłam głową. Łatwo powiedzieć, ale nie tak łatwo zastosować się do tego typu wskazówek. Słyszałam je wiele razy, aż w końcu miałam ich dość. One nie odnosiły się do emocji. Tak jak nie można kogoś pokochać na siłę, tak nie można udawać, że jest się szczęśliwym, kiedy w twoim sercu jest jeden wielki chaos i rozdzierający ból.
− Moglibyśmy po twojej maturze gdzieś wyjechać na weekend albo tydzień. Odpoczniesz po wkuwaniu. Przyda nam się trochę relaksu.
− Gdzie?
Zaskoczył mnie, ale spodobała mi się jego propozycja. Oczywiście, że chciałam wyrwać się i na chwilę zapomnieć o wszystkim. Otarłam dyskretnie oczy i spróbowałam się uśmiechnąć.
− Nie wiem. Zdecyduj. − Uśmiechnął się zaraźliwie.
− Tylko my? We dwoje?
− Decyzja należy do ciebie.
Pomyślałam o Anecie, z którą się spotykał. Nie rozmawialiśmy o niej, ale widziałam, jak na nią patrzy i jestem pewna, że chciałby z nią również spędzić trochę czasu. Rozważałam to, bo mimo mojej początkowej szorstkości wobec niej, polubiłam ją. Była kobietą, która uszczęśliwiała ojca, a skoro on był zadowolony, to ja też powinnam być. No i w niczym nie przypominała Piotra. Myślę, że przy niej mój ojciec odzyskał spokój i radość. Pasowali do siebie. Musiałam się nim dzielić, ale ona mi nie zagrażała. W tym również nie przypominała Piotra.
− Zastanowię się, ale podoba mi się twój pomysł.
− Mnie też.
Wróciliśmy do jego mieszkania w całkiem innym nastroju. Mój niepokój zniknął. Tutaj czułam się jak ktoś zupełnie inny. Z podwiniętymi nogami siedziałam na sofie i oglądałam film. Ojciec obok komentował krwawe momenty. W takich chwilach znikały moje demony. Odchodził strach, złe myśli. W napięciu wpatrywałam się w ekran, jakby to, jak potoczy się akcja, było teraz najważniejsze. I pewnie w tym momencie było.
Książkę Rytm zagubionych serc kupić można w popularnych księgarniach internetowych: