Jej drugie imię to... ZEMSTA!
Po odzyskaniu córki z rąk brutalnej szajki handlarzy żywym towarem Luta Karabina na nowo układa sobie życie. Pracę na platformie wiertniczej zamienia na Wojsko Polskie, gdzie zajmuje się szkoleniem młodych kandydatów na specjalsów.
W tym samym czasie Zygmunt Szatan próbuje odbudować swoje życie po krwawej zemście na oprawcy swojej rodziny. Już na policyjnej emeryturze stara się naprawić relacje z synem oczekującym na proces sądowy. Pilnuje też, aby na światło dzienne nie wypłynęła mroczna prawda o masakrze w świebodzińskiej masarni. Wszystko się komplikuje, gdy informator donosi mu, że w więzieniu, w którym wyrok odbywa jeden z porywaczy dziewczynki, ktoś węszy przy sprawie.
Nieszczęście nie odpuszcza. Lutę czeka kolejna ciężka próba - umiera jej ukochany dziadek, były oficer tureckiego wywiadu. Islamska tradycja wymaga szybkiego pochówku, więc kobieta musi wybrać się w niespodziewaną podróż do Balik?ilar.
Dopiero w Turcji odkrywa, czym są prawdziwe tarapaty...
Do przeczytania książki Przemysława Piotrowskiego Nic do stracenia zaprasza Czarna Owca. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Nic do stracenia:
PROLOG
Mózg kolegi ochlapał mu twarz.
Nie bardzo mógł coś z tym zrobić, bo ręce miał skrępowane za plecami, a powieki tak ściśnięte owiniętą wokół głowy folią, że nie był w stanie nawet zamrugać. Oblizał wargi i splunął krwią. Sam już nie wiedział, czy to jego własna, czy resztki ze zgruchotanej czaszki kompana. Pomyślał, że to musiało się tak skończyć. Prędzej czy później.
– I po co się tak męczyć? – zapytał mężczyzna, nachylając się nad nim. Miał tylko spodnie i buty, a jego naga klatka piersiowa była zbryzgana krwią. – Powiedz, że się zgadzasz, i znów będziemy rodziną – dodał, opierając młot o ścianę.
– Nie masz pojęcia, co znaczy to słowo – wyjęczał.
– Jakie słowo?
– Rodzina.
– Ech…
Mężczyzna z brodą skinął na dwóch innych, którzy chwycili za nogi targane śmiertelnymi spazmami zwłoki. Przysiadł na krześle i sięgnął po butelkę z wodą. Napił się, obserwując, jak podkomendni wynoszą ciało. Z twarzy została niepodobna do niczego miazga, która jeszcze chwilę temu miała imię. Brzmiało Abdullah, co znaczyło Sługa Allaha, ale najwyraźniej zostało ono nadane na wyrost. Słudzy Allaha są wierni i nie rejterują.
W piwnicy było gorąco jak w piekarniku. Mężczyzna wylał resztę wody na kark i klatkę piersiową, po czym obmył ręce, wytarł dłonie w nogawki i wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Przez dłuższą chwilę palił w milczeniu, wpatrując się w obdrapaną ścianę. W kilku miejscach nosiła ślady po kulach albo rozbryzgach krwi, a kilka świeżych kropel niespiesznie spływało ku podłożu. W końcu charknął, splunął i podrapał się po głowie.
– Nie wiem, dlaczego jesteś taki uparty – podjął, wydłubując coś z brody. Mały fragment kości chwilę później z charakterystycznym odgłosem upadł na betonową wylewkę. Przecież wiesz, że nie masz wyjścia. Zrobisz, co ci każemy. Prędzej czy później.
Nie odpowiedział. Ciężko dyszał przez wycięte w folii otwory. Nie miał już sił. Od trzech dni go katowali, a teraz jeszcze roztrzaskali młotem na jego oczach głowę kolegi. Próbowali go złamać, ale trafili pod zły adres. Nie bał się śmierci. Tak naprawdę zaprzedał duszę diabłu już dawno temu i doskonale zdawał sobie sprawę, że przyjdzie czas, gdy ten się o niego upomni. Zrobił to w najmniej oczekiwanym momencie, ale trudno – los bywa przewrotny i naprawdę złośliwy. Przekonał się o tym wielokrotnie. Nigdy jednak nie sądził, że zadrwi z niego w tak kuriozalny sposób. Bo nawet jeśli nie był święty i zdołał w życiu nagrzeszyć całkiem sporo, to miał zasady, których nigdy nie łamał.
– Wiesz, że nie mogę tego zrobić, więc lepiej weź ten młot i to zakończ – powiedział.
Brodacz włożył papierosa do ust, wstał z krzesła i podrapał się po gołej klacie. Chwycił narzędzie. Młot miał długi trzon i obustronny obuch, którym spokojnie można było wbijać nity kolejowe. Zaciągnął się mocno i przez chwilę ważył go w dłoniach, zerknął z ukosa na więźnia, po czym odłożył z powrotem.
– Ona nie jest tego warta – powiedział, wydmuchując gęstą chmurę dymu.
– Gówno wiesz. Ona jest więcej warta niż cała zgraja tych popaprańców. Poza tym… – prychnął. – Nie zrozumiesz…
– Nawet jeśli jest, jak mówisz, to jakie to ma teraz znaczenie? Podpisałeś jebany cyrograf? Podpisałeś. Więc musisz wykonywać rozkazy. Proste jak drut.
– Lepiej mnie zabij i miejmy to z głowy.
– Jeśli będę musiał, zrobię to. Nie jestem ci nic winien.
– Nie będę miał pretensji. Po prostu to zrób.
– Kurwa mać!
Mężczyzna grzmotnął pięścią w ścianę z taką siłą, że dało się słyszeć trzask przeskakujących kostek śródręcza, a w miejscu uderzenia odłupał się kawałek tynku. Zaklął raz jeszcze i przez chwilę krążył w tę i we w tę jak dziki zwierz w klatce, w końcu wyrzucił niedopałek, zgniótł go butem i wyszedł z piwnicy.
Wrócił po nieokreślonym czasie. A on wciąż siedział skuty, na wpół zgięty, z głową nienaturalnie wykręconą i przytwierdzoną folią do żeliwnego pieca. Oczy go zapiekły, gdy w piwnicy znów rozbłysło światło. Nie mógł jednak nawet zamrugać. Stęknął, zakaszlał.
– Posłuchaj mnie uważnie – powiedział brodacz, gdy kucnął przy więźniu. Zaciągnął się i dmuchnął mu dymem w twarz. – Damy ci teraz ostatnią szansę. Zgódź się, zrób, co musisz, i będziesz wolny.
– Jasne…
– Szef obiecał. Powiedział, że daje ci słowo honoru. Przykuty mężczyzna prychnął.
– To żeś mnie… teraz rozbawił – wycharczał.
– Zmuszasz mnie do czegoś, czego bardzo nie chcę robić.
– Kończ…
Brodacz zgasił peta na żeliwnym piecu i podniósł się z kucek. Wytarł pot z czoła, po czym spojrzał z góry na więźnia i ciężko westchnął.
– Wprowadźcie ich – rzucił w kierunku uchylonych drzwi. Zawiasy skrzypnęły i w progu stanęły trzy wątłe postaci. Folia, którą szczelnie owinięto mu głowę, była zabrudzona zakrzepłą krwią, a do tego zaparowała, ale i tak był w stanie rozpoznać kontury. Pomyślał, że doprawdy jest głupcem i nie zasługuje na szybką śmierć.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Nic do stracenia. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,