Początek osiemnastego wieku. Szlachcianka Wera, córka właściciela Jazłowa, nie ma widoków na zamążpójście. To harda, niezależna, a w rozmowie cięta jak osa, młoda dziewczyna. Któregoś razu podczas konnej przejażdżki zostaje napadnięta przez zbójów i potem uratowana przez chłopską rodzinę. Ojciec, by uspokoić złe języki, wysyła ją do rodzinnego majątku we wsi Naprawka.
W Naprawce Wera dużo czasu spędza w siodle, zachwycając się okolicą oraz z pasją oddaje się zarządzaniu folwarkiem. Pewnego dnia nad jeziorem poznaje Marcina. Czy miłość panny ze szlacheckiego dworu i pańszczyźnianego chłopa może przetrwać?

Chłop i szlachcianka Wiesławy Bancarzewskiej to wyjątkowa opowieść o miłości wbrew wszelkim normom, która jest pretekstem do snucia pięknej historii o ludziach z różnych warstw społecznych - o ich namiętnościach, radościach i smutkach. Autorka przedstawia codzienność szlacheckiego dworku i realny obraz życia chłopów pańszczyźnianych. To doskonała lektura dla miłośników literatury obyczajowo-historycznej i dla tych, których pasjonuje ludowa historia Polski. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Chłop i szlachcianka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Jeszcze przed śniadaniem udobruchała rodziców, całując ich ręce i obiecując poprawę w zachowaniu. Z matką poszło łatwo, lecz ojciec rozchmurzył się w pełni, dopiero gdy powiedziała, że pojedzie do Daniszewa przeprosić Tomeckich. Przy stole, chyba dlatego, że Wera patrzyła na niego z uwielbieniem, ojciec wpadł w dobry humor i żarty sobie stroił z jej wyjątkowego apetytu.
– Co to? Jakieś święto dzisiaj? Bo nareszcie jesz, aż ci się uszy trzęsą. I grzanki w ciepłym piwie, i kasza, ser, bułki z masłem. Może jeszcze konia z kopytami zmieścisz, hę?
– Konie wolę oglądać w stajni – odparła z chichotem.
– To może pójdziesz ze mną na obchód?
– Z miłą chęcią, mój ojcze.
– Coś się odmieniłaś, Wera. – Z zadziwienia pokręcił głową. – Do tej pory folwark mało cię obchodził.
Miał rację. Choć liczenie krowich ogonów nie było zajęciem dla panny, ojciec czasem chciał jej coś pokazać w obejściu albo tłumaczyć. Wymigiwała się jak mogła, bo to przecież Henryk powinien pomagać w prowadzeniu majątku, ale brat wolał z wizytami jeździć, na polowania chodzić, a jeśli czasem zajrzał na podwórze, to tylko po to, by dziewki po szopach obracać.
Wczorajszej nocy, podsłuchując pod łóżkiem, odkryła prawdziwy powód, dla którego ojciec próbował zaznajomić ją z gospodarką. Nie chodziło o próżniactwo Henryka. Tym powodem była Naprawka! Zanim Wera dostanie ją we władanie, musi wiele się nauczyć. Czym szybciej, tym lepiej. Toteż, gdy po śniadaniu poszła z ojcem na obchód, wszystkiemu przyglądała się z należytą uwagą, nie uroniła ani jednego skierowanego do niej słowa i sama zadawała pytania. Jak suszyć zawilgotniałe siano? Ile kwart mleka daje najlepsza jazłowska krowa? Po ile sprzedaje się na targu warchlaki?
Na pierwszym podwórzu, gdzie oprócz oficyny stały szopy, stajnia, obora, chlewnia i kurnik, Wera czuła się swobodnie, lecz kiedy poszli dalej, do gumna, przycichła. Nie lubiła gumna, ponieważ między stodołą, spichlerzem i brogami kręcili się chłopi. Przeważnie zgarbieni, jakby nie mogli oderwać wzroku od ziemi, a jeżeli któryś podniósł głowę, to albo źle mu z oczu patrzyło, albo gębę miał tępą, obojętną na wszystko. Teraz w gumnie nikogo nie zobaczyła. Przechodząc przez pusty plac, minęli z ojcem gąsior, w którym za karę zakuwano chamów, po czym weszli do stodoły, gdzie odbywała się młócka. Na widok jaśnie pana i jaśnie panny czterej chłopi pokłonili się nisko i zaraz znów w jednostajnym rytmie walili cepami w leżące na klepisku zboże. Dwóch z nich Wera znała z imienia: starego Michała z wiecznie zaropiałymi oczami i Jędrzeja, według ojca największego moczygębę we wsi.
W stodole słychać było jedynie przygnębiające swą monotonią uderzenia cepów: „pach, pach, pach, pach”, a unoszący się nad klepiskiem pył szczypał w oczy i okropnie drapał w gardle. Ojciec i Wera wyszli więc stamtąd, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Smętnie w stodole – westchnęła. – A przecież dla rozweselenia mogliby sobie śpiewać.
– Ech, oni za leniwi na to. – Ojciec machnął ręką, dając do zrozumienia, że śpiew chłopów mało go interesuje, i położył rękę na ramieniu Wery. – Obchód skończony. Co rychlej ruszaj do Daniszewa.
– Jakżeby inaczej. Zaraz biorę Bławata i jadę Tomeckich ułagodzić. Obiecuję ojcu, że z Urszulką pogawędzę od serca, jak z siostrą.
– Czy ty, hultajko, mrugnęłaś do mnie, czy mi się zdawało?
– Zdawało się ojcu. – Wera roześmiała się znacząco i pobiegła przodem.
Książkę Chłop i szlachcianka kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
Błąd podczas pobierania komentarzy. Spróbuj ponownie.