Co mówią Znaki? Fragment książki „Labirynt. Elegia żałobna. Powieść"

Data: 2024-01-12 11:29:49 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W stulecie urodzin Przemysława Bystrzyckiego (1923-2004) do rąk czytelników trafia nowa książka uznanego prozaika, autora powieści i wspomnień, m.in. Wiatr Kuszmurunu, Echa Kandałakszy, Znak cichociemnych, Nad Sanem, nad zielonookim i wielu innych. 

Labirynt. Elegia żałobna. Powieść - zdjęcie książki

Labirynt jest to powieść dotąd niepublikowana, zachowana w archiwum literackim pisarza w zbiorach Domu Literatury Biblioteki Raczyńskich, wśród rozlicznych dokumentów biograficznych, korespondencji i innych tekstów Bystrzyckiego. Tekst utworu powstawał w pierwszej połowie lat 80. XX w. na marginesie książki dokumentarnej Bystrzyckiego "Znak cichociemnych", który wydany został w 1983 roku po ćwierćwieczu zmagań autora z cenzurą.

Fabułą Labiryntu jest nocna wędrówka Narratora, przedstawiającego siebie jako Nobody, ulicami Poznania, która na celu ma poszukiwanie wiadomości o losach towarzyszy broni, cichociemnych żołnierzy Armii Krajowej, zamordowanych w latach 1944-1953 za działalność w antykomunistycznym podziemiu. Błądzenie po poznańskim, mrocznym labiryncie okazuje się podróżą w głąb zawikłanej, nie tak dawnej przecież historii, którą opresyjny system w sposób zaplanowany i kierunkowy usuwał ze zbiorowej świadomości.

Labirynt stanowi jedną z odsłon walki Bystrzyckiego o honor dziewięciu cichociemnych, ofiar reżimu, którzy w oficjalnym przekazie uchodzili za zbrodniarzy stanu. Powieść została wydana przez Bibliotekę Raczyńskich we współpracy z Towarzystwem Przyjaciół Nauk w Przemyślu (Przemysław Bystrzycki był honorowym obywatelem obu miast, Poznania i Przemyśla). Edycję dofinansowano ze środków Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Zapraszamy do przeczytania książki Labirynt. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment powieści. Dziś czas na jej kolejną odsłonę: 

A kiedy ukląkłeś i nie zwracałeś już uwagi na skupione wokół ciebie stado, wtedy w twoim ręku zjawił się papier. Kancelaryjny arkusz, używany w biurach i urzędach. Bez wodnych znaków, dość, powiedziałbym, banalny. Był zapisany dużymi literami maszynowymi, też dość banalnymi. W siedmiu liniach. Niedługi tekst zajmował całą kartkę. Postrzępiona, szeleściła w nagiej dłoni. Wiedziałeś, że papier łatwo zwilgotnieje, litery się rozpłyną, nic nie zostanie z pisma. Światło na papier padało od spojrzenia byczków. Kwadratowe mordy – promyk z każdej źrenicy dawał w skupieniu godziwą wiązkę jasności. Potrząsałeś papierem nad własną głową, aż spadł ci beret. Na ciepłej skórze zwierza wypukłej od żeber rozpostarłeś arkusik. Nachylony (znów rosiło) czytałeś imiona i nazwiska: powtarzałeś głośno każdą nazwę dwa razy – dla utwierdzenia, nie tyle dla utwierdzenia w pamięci, ile dla utwierdzenia w istnieniu. Niech będą! Andrzej Czaykowski, Hieronim Dekutowski, Stefan Górski, Bolesław Kontrym, Aleksander Kułakowski, Czesław Rossiński, Mieczysław Szczepański. Dobre nazwiska. Utwierdzenie w istnieniu – to znaczy: podanie do wiadomości w całym kraju i na całym świecie. Siedem gwoździ Wielkiego Wozu. Szukać swojej Ziemi Kanaan. Wyszedłeś w nocny ront po pamięć o nich – dla statecznego przypomnienia. Szukałeś tej pamięci kierowany sentymentem. Do diabła z sentymentem! Pamięć, to twój obowiązek. Ratunek z opamiętania. Tak mało wiedziałeś o ich osobach. Trzymana w ręku lista posłuży za przewodnika. Zawiera imiona, nazwiska. Zawiera datę śmierci każdego z nich. Na początku tej opowieści mówiłeś o kartkach na żywność, twierdziłeś, że trudniej dziś o mięso niż o cios nożem. Zatem wiadoma jest data twego nocnego spaceru. Datę ich śmierci postawiono obok ich nazwisk. Wiadomo więc także, ile to czasu dzieli „teraz” od „wtedy”, choć nie wszystkie te daty są w pełni wiadome. Znaczy to też, że listę sporządzał nie ktoś tyle miękkiego serca, ile dbały o pamięć. Schyl przed nim czoło, sam tak robię – odcinanie przeszłości nie jest przekreśleniem pamięci – nie wyjaśniam tego szczegółu, jasnego samo przez się. Data śmierci ich mówi, że odległość w czasie, dzieląca „wtedy” od „teraz”, jest znacząca: twój spacer trwa od chwili unicestwienia ich. Cały czas jesteś w drodze. A nie wiedziałeś – tyle lat czekali, aż wskażesz na nich. Wystarczyła im jedna śmierć – fizyczna. Nie mamy prawa skazywać ich na drugą: na śmierć pamięci. Możesz nie liczyć, ile to lat; towarzyszy ci teraz wstyd i ból. Potrzeba było deszczowej późnej pory, niby wczesnowiosennej, by wyprowadzić cię w nocny obchód pod strażą pomieszania i niepewności. Prawda też, że czarne godziny nocy utrudniają rozwikłanie zagadek. Można powiedzieć na pewno tyle: szli w noc; w tym to wtedy podobni do ciebie teraz. Spróbuj pierwszego z listy – Andrzeja Czaykowskiego – oddać pod straż. Dokonuje się zaciąganie straży, byle wybrać właściwego strażnika. Tkwimy pod gwiazdą swego urodzenia, pod gwiazdą zgonu. Skorpion; nazywany też Niedźwiadkiem. Nie wiem, z jakimi cechami charakteru człowieka związany jest ten Znak. Popularne przekazy na ten temat to fantazjowanie. Wiadomo tyle, że kalendarzowe daty objęte daną konstelacją nie są stałe, ulegają pewnym przesunięciom. Scorpion – Scorpius. Stróż z ulicy Garbary, zaopatrzony w kłującą laskę. Noszona na plecach kapuza gotowa do zarzucenia na głowę; ogony-laski noszone w ręce. A oni pod kuratelą Zodiaku wiedzeni do nieśmiertelności. Są tacy, co ciała ich chcieli zbezcześcić, gdy tymczasem ciała te uległy uświęceniu. Mają ten rzadki ciała te przywilej, że nie bywają rozpuszczane przez ziemię. Podobnie jest z niektórymi świętymi. Kości pokryte mięśniami i skórą – są w pełni swej ziemskiej postaci, nie straciły naturalnego konturu. Czekają. Zostaną poruszone głosem trąby. Atoli, przepraszam ciebie, pańciu, to też trzeba powiedzieć, nawet gdybyś sam chciał ukryć ten szczegół. Miał więc Andrzej Czaykowski dziurę w głowie. Otwór w czole był obłupany wkoło z gładzi kostnej i nieco większy niż na potylicy. W tym podobny do skorpiona – mówią, że niektóre gatunki tych skorupiaków chodzą do tyłu, Andrzej Czaykowski jakby chodził do tyłu. Tak strzelano – i z bliska. W tym miejscu niech wyobraźnia podsunie ci pełny zestaw możliwości, a intuicja wybierze z przywołanego zestawu możliwość najprawdziwszą. W poszukiwaniu nastroju, scenerii, następstwa zdarzeń – natrafiam na czarny labirynt kręty korytarz. Wilgoć, mgła. Co do miejsca (podobnie jak co do sposobu i przyjętego następstwa zdarzeń) istnieją różne szkoły. Szkoła napoleońska przewiduje pluton. Pono szkoła najlepsza. To się tak mówi: pluton, tradycja. Nigdy to nie jest cały pluton, zwykle kilku ludzi, czasem najwyżej drużyna, a czasem tylko sekcja. Wykonanie na placu, wybrukowanym lub nie, słup kaźni, pora pierwszego brzasku. Jak salwa honorowa – tyle że inaczej skierowana, jak prezentowanie broni – tyle że broń w miejscu pionowego ku gwiazdom przyjmuje położenie ku horyzontom; głośne komendy, przemowa, werble – słowem: gala. Lepsze to, powtarzam, od niespodzianki wyskakującej z ukrycia w krętym i wilgotnym labiryncie, a broń często użyta z tak zwanego „przyłożenia”.

Wracam do dozorców. Stanowią cząstkę nocy: czarne peleryny, ocieniające twarze kapuzy, wciśnięte w wnęki bram kukły parują z leniwą sennością. I owe latarki zawieszone pod szyją na dopiętych guzikach narzut, oko skorpiona zdegradowane do roli szkiełka. Nie wiadomo, skąd może paść strzał. Szkiełko to rzecz nieśmiercionośna. A jednak cofnij się, pańciu, w bezpieczne miejsce, zanim zapytasz:

– Coście z nimi zrobili? Odpowiedzą pytaniem:

– Z którymi?

– Z tymi, co na tej liście. Mogę odczytywać ich nazwiska.

– To, co kazali.

– Kto kazał?

– Dali rozkaz.

– Czy każdy rozkaz jest do wykonania?

– Nawet nie krzyczał. Zmizerowany, trochę słaby, nie chciał, by go podpierano. Szedł sam. Długo siedział w izolatorze.

Pomyślałeś: wyraz „izolator” może odnosić się do dzikich zwierząt.

– Czy wiedział, po co został wywołany z celi?

– Nie wiem, panie... My tego nie wiemy… Jesteśmy od roboty…

– Odpowiedzcie, ojciec. Odpowiadajcie! Czy każdy rozkaz trzeba wykonać?

– Mus taki jest.

– W zamian butelka wódki; butelka wódki i wianek kiełbasy. Mięsa na kartki nie sprzedawano, choć i wtedy było głodno.

– E, panie! Co teraz o tym gadać...

Laska o ostrym zakończeniu. Skorpion bije uzbrojonym ogonem o kamienie.

– Co panu trza? Co?!

– Chcę wiedzieć!... – potrząsasz listą. – To! Stukot laski szybszy, mocniejszy. Stróż woła:

– Będzie mi tu z mięsem, a człek niedojada. Przechodzić!, przechodzić!

– Spałby sobie w sypialni, której pilnujesz, przyjacielu.

– Kto ma spać?

– To przez takich, jak pan.

– Zawołam milicję...

– Gdzie jest ciało?

– Ciało? Gdzie jest ciało?... – powtarza po chwili; może wraca mu świadomość. Szkiełko pobłyskuje. – Tam, tam!... laska wskazuje tunel ulicy.

Tam, koło fortów. Powieszono tam hitlerowskiego zbrodniarza, zaraz po wojnie. Jeżeli teraz nie odejdziesz, podniesioną laskę skieruje ku tobie. Więc może to ktoś taki jak on zadał ci w bramie cios...

– Tam! Tam!

Rzędy dobrze znanych kamienic. Czy dawno temu? Dwie, może trzy godziny szedłeś tędy. Za ciemno, by zobaczyć, która godzina. Zegary stanęły; należą do mroku. Twoja władza dotyczy listy. Skup się więc nad tymi, którzy zostali oddani twemu władaniu.

Andrzej Czaykowski. Mogę powiedzieć, jak wyglądał. Niewiele to nam da – daję ci go takiego, jakiego zachowałem w pamięci. Siedzi ukryty w zakamarku głowy, kiedy zamknę oczy. Wywabić go! Włosy przerzedził wiatr dziejów. Owalna twarz cienie skupiła pionowe i ostre, świadczące o uporze. Usta dość pełne pod małym wąsem noszonym ówczesną modą – jakie to lata, wiesz sam. Broda i oczy nadawały obliczu wyraz, że tak powiem, wykończony czy ostateczny, jakby zjawił się na obrazie nie stopniowo, a od razu po ostatnim dotknięciu płótna pędzlem. Nałożony został na gotowe już tło, co można tak rozumieć, że przybył z zewnątrz. Gość nieznajomy, gość nieznany, może gość oczekiwany. Broda mówiła o zdecydowaniu, oczy o inteligencji i odwadze; oczy dość wąsko osadzone, przywołujące ku sobie; kolor oczu wymyka się z pamięci, żadna dwubarwna fotografia tego nie zachowała. Innej nie było. Chwila skupienia (nie przeszkadzaj, pańciu!). Już wiem: niebieskie! Jasne źrenice; patrzyły mocno, nawet hardo. Z pewną, co prawda, nieufnością, której jednak nie starczyło, żeby zamienić na dbałość o własne życie. Hardość mogła się nie podobać. Głupota łatwo bierze pole – nie tylko jestem wcale pewien, czy inteligencja, ukryta w wejrzeniu, stanowiła dla zbierających na tej łączce kwiat łatwy do zerwania. Co mogli temu przeciwstawić? Spryt, wyrafinowanie, przebiegłość, cechy te, to także inteligencja, tyle że w gorszym gatunku, w postaci pierwotnej. Jak: instynkt intuicja. Dopiero w piątym pokoleniu dadzą myślom siłę. A co do stosunku sił, to dajmy temu lepiej spokój. Powtarzam: mogła się nie podobać owa pewność siebie z odcieniem dufności przy dobrej inteligencji. Lecz z aprobatą czy bez aprobaty należało zadbać o przywilej ostatniego plutonu, nawet gdyby nie był to pluton, a sekcja. Pozwolić spojrzeć – bez drgnienia rzęsy (żywię mocne przekonanie o spokojnym oku) – w ową galę, do której miewa się, powiedzmy, prawo. Sam czekający. Na werbel. Werbel – to głos trąby.

Nie wstawaj z klęczek! Odczytuj imiona i nazwiska! Nie wstawaj! Zostaną udostępnieni następni. Było ciemno. Skąd mógł wiedzieć, którą wybrano mu godzinę? Co mówią Znaki? Że nie późna to pora lata, ani jesieni, schyłek ku zimie. Jest pełnia mrozów. Dni cięciami późnych świtów i wczesnych zmierzchów oddzielają jasność od ciemności. Na drogę Słońca wkracza Wodnik. Basen pod wypiętrzonym sklepieniem byłej synagogi wabi niebieską wodą. Dobry Bóg – Szadaj nie mówi tu do swego ludu. Przemawiaj głosem takim, abyś był słyszany, a będąc słyszanym – słuchany. Znak: Wodnik – Aquarius. Obowiązujący czas narodzin? Pomiędzy końcową dekadą stycznia a końcową dekadą lutego. Czas doczepiony do owych czarnych tygodni, które jasność biorą od śniegów. Ekliptyka wędrówki Słońca, Księżyca i Planet. Jak imiona ich i nazwiska, tak nazwy Znaków Zodiaku, niebieski ruchomy zwierzyniec, ustalony i nazwany przed dwoma tysiącami lat – przetrwały na głębi niebios bez zmian.

Wracam do sprawy. Tobie radzę wrócić także, mój chłopcze.

Po drodze spotykasz Kuru. Potwór samym swym widokiem może cię rozbawić, śmiech zaciśnie szczęki żelaznym przymusem. Przestań! przestań! Rzecz traktujemy serio! Zwierzę z bajki, ze złego snu – nie gwiezdny to przecież Smok. Kim zatem jest Kuru? Myślę, że odkryję jego przebranie. Podobnej ciekawości nigdy dość. Pamiętasz, jak łatwo trafiłeś na ich groby? Wspomnij przewodnika i bądź mu wdzięczny! Groby ulokowano w cieplarnianej scenerii. Pomysłowości nigdy nadto, aby zataić prawdę! Przez to przesunięcie w dziwaczność, groby ich chcieli uczynić niedostępne. Stworzyli barierę z tropikalnej gęstwy i nieprawdopodobieństwa. Przed nieprawdą często cofa się zdrowy rozsądek, zanim inteligencja, przenikliwość i tak dalej... Tymczasem miejsce pochówku ma być znane. Kieruje tobą nie czcza ciekawość. Ani sądzisz, że groby to symboliczne – pusty dół z nagrobkiem. Twoje zainteresowania – raczej zaciekawienie niż ciekawość – wypływa z tego, iż miejsca ich pogrzebania zostały usunięte z pamięci. Taki manewr do niczego nie prowadzi – powinni o tym wiedzieć stręczyciele nieprawdy! – nie prowadzi do niczego, wobec faktu zachowania ich ciał. Ciała w ziemi będą świadczyły przeciwko nim! Twoja rozbudzona ciekawość, niezbyt mocna, ale wystarczająco rzeczowa, uchybia sentymentalnej zabawie z własnym sercem. Po prostu chcesz wiedzieć. Masz prawo. Inaczej wstań z klęczek i pierzchnij! Okręć się na pięcie, obejrzyj sobie niewidoczny horyzont, znajdź sobie drogę odwrotu. Hm! A wolno ci taką drogę znajdować. Jeżeli ta noc jest jedną z tysięcy nocy przyznanych ci przez los, to jest tą, która przez swoje podobieństwo do innych musi mieć jakiś sens: miałeś iść, szedłeś, idziesz, będziesz szedł – w tym, i tylko w tym, potwierdzasz znaczenie tej nocy. Nie możesz zawrócić. Istnieje tylko droga w przód.

Drugim na liście jest Hieronim Dekutowski. Młodszy od Czaykowskiego o kilka lat. Ze swego Znaku Zodiaku brał siłę woda w kropli znaczy już wiele, a cóż dopiero w masie. Znaczy więcej niż wiatr, piasek, mgła. Jego charakter wyróżniało skupienie, pewna dobroduszność i niechęć do małostkowości. Ludzie drobiazgom obcy uchodzą za dobrych, charaktery ich spotyka aprobata; to oni, sami patrząc wyżej i dalej, innym pozwalają grzebać w detalach zebranych przed nosem. Żywy, energiczny, twarz wyrazista, oczy spod mocnych brwi spoglądające daleko. Dostrzegał swojego Wodnika w chwili tej, w której biorę go pod rękę, żeby tobie przekazać. Wyszedł w mróz, w mgłę, szedł ku rzece. Rzeka nie stanęła pod lodem (czy widział kto mrozem skutą Letę – rzekę zapomnienia?). Tam oczekiwał go jego Charon. Mityczny przewoźnik, na plecach miał trójkątną kapuzę, a w ręce zamiast laski wiosło lub żerdź. Ruszyli. Ciało oddano ziemi w palmiarni. Można dziś znaleźć u niego taki otwór w kostnej gładzi, co u Czaykowskiego. To zresztą łączy ich wszystkich.

Nie wstawaj z klęczek, pańciu! Noc trwa. Szumi czas, dzwoni czas, przepływa ciemność, skłębione chmury, czerń zastępuje czerń. Nie wstawaj z klęczek! Idziemy po światło. Dobre zwierzęta błyskami oczu oświetlają tych, których masz na liście, a każdy z nich wart mocnego światła. Każdy z nich. Schyl głowę, odczytuj! Jego matkę poznałeś. Mówiła o nim z godnością. Szloch nie przerwał ani razu jej słów. Opowieść jej o nim zawsze miała jedno i to samo tło: zdziwienie. Może to rezerwa ta hamowała starszą już kobietę przed załamaniem. Opowiadała, że uczęszczał na studia, wybrał Wyższą Szkołę Ekonomiczną; zdawał egzaminy; interesował się sportem: w biegu przełajowym, urządzonym z okazji święta państwowego, zajął pierwsze miejsce; lokalna prasa, patronująca tej sportowej imprezie, zamieściła zdjęcie jego, dobiegającego do mety. Pracował też jako urzędnik. W składnicy złomu czy w zbiornicy makulatury. Może zajmowały go sprawy serca: dziewczyna – o czym nie wiem, czego nie wykluczam, znając jego sylwetkę. W każdym razie oddany był zajęciom od rana do wieczora. To uwiarygodniało jego obywatelską lojalność. A jednak został schwytany na lasso. Podchody trwały jakiś czas, o czym wiedział; mógł bagatelizować to – lub igrać z tym. Jego junactwo nie chciało poddać się opresji: sądzę, że igrał właśnie. W rodzinnym albumie zachowało się jego zdjęcie z tamtych czasów. Matka, pokazując fotografię, powiedziała: „O, tu jest i pan, proszę”. Zdjęcie dogodne dla przygotowania sprawie, być może, szerszego zakresu, dla montażu jakiejś zbiorówki, ówczesną modą; zrobione w restauracji po wódce; restauracja nazywała się „Belweder”, dziś nie istnieje. Lasso ciebie ominęło, ani owiał cię wiatr przelatującego sznura, lasso padło na jego szyję. Nie chciał się dać. Taki sportowiec! Ba! Uciekał skutecznie ulicą w godzinach popołudniowych – ostrzeżony wybiegł ze swojej składnicy czy zbiornicy. Obok Spółki Myśliwskiej, z bronią i odznaczeniami; biegł przy postoju taksówek. Tam chodnik zwężały rusztowania ustawione przed wypaloną kamienicą. Mówiono, że taksówkarz podstawił mu nogę; miał być ten taksówkarz niskiego wzrostu. Oczywiście goniący wołali: „Łapaj złodzieja!”. Ze zdziwieniem matka zapytała: „Za co to, proszę pana? Za co?...”. Po chwili: „Pan jest bezpieczny...”. Poczułeś rumieniec na policzku – nie zwracała na ciebie uwagi. Chciała jego. Po roku przysłali zawiniątko z Mokotowa – równy rok po schwytaniu. Stefan Górski. Bliźnięta, to twój Znak pańciu – druga połowa maja, część czerwca. Jemu jest przydana Panna. Virgo. Dwudziesty trzeci sierpnia, dwudziesty drugi września. Zodiakalny symbol, średniowieczny skrót: 111. Był skupiony, uważny; przy tym otwarty i ufny. Ta ufność, to było wielkie świadectwo za nim. Ufność straciła swój dodatni znak, zyskała znak ujemny. Przerosła w nieostrożność. Ubraniem przypominał niedawne dla niego czasy, co mogło dziwić, ale powtarzam: wypływało to z ufności. A więc skłonność do przebrań, prostolinijność; wielość zainteresowań, bliski stosunek do matki (ojca stracił w dzieciństwie). Taksówkarza-karła nie ma w rodzinnym albumie. Znajduje się w kręgielni położonej na peryferiach miasta. Jest zajęty ustawianiem kręgli na krzyżaku. Miałeś go tutaj wchodzi do tej samej gildii co nocni stróże. Jedna szuflada sumień. Twoja droga ujawnia ich. Ostatecznie – każdemu jest ktoś przynależny, ktoś przydany. Innemu przypisany inny. Oni na waszych śladach. Waszym krokiem jak smyczą wodzeni. Butelka wódki, wianek kiełbasy.

Oczy łzawią z wysiłku, oćma zgęstniała, byczki skąpią jasności – ich spojrzenie nie chce brać więcej w tym udziału. Komu ten, komu tamten. Suum cuique. Panowie. Szacowni panowie, zabawiani obywatelską rozrywką przy piwie; godna rozmowa o dzieciach i wnukach, szeptanie o interesach. Może wilgotny i nagi słup kaźni, pośrodku betonowej podłogi, przypomni wam waszą służbę. Więc: Kontrym i Kułakowski. Czesław Rossiński został stracony w Lublinie, Mieczysław Szczepański został stracony w Lublinie. Obaj w roku 1945. Jedność czasu i miejsca. W klasycznym dramacie jest jeszcze jedność akcji; powinny i osoby być te same – a pewnie strzelał nie ten sam. Tożsamość finału. Czarny czy biały to finał? Od samej listy to nie zależy. Lista jest jedna, o milczących nazwiskach, ściągniętych lassem jednego losu.

Idą w pierwszym szeregu, naznaczeni okrucieństwem wieku. Postępujemy za nimi. Wywodzimy z mroku, z ciszy – pogrzeby wychodzą z nocy, ofiarne dymy związują mrok, płyną naprzeciw nam, naprzeciw oczekującym po nas. Jesteśmy świadomi. Sposobu, ilości, dat. Stąd i nasza droga musi trwać dalej. Droga nas wszystkich trzech: jego, ciebie, mnie – którzy jesteśmy. To ważne, aby być – aby naszej wiedzy nadać powszechność. Serc nasze zwycięstwa nie upokarzają, sukcesy nie znieprawiły. Zimny dotyk przegranej jest naszym dziedzictwem. Nobody, Niemand. Nikt. Idziemy, mamy albowiem tę siłę, by ich wskrzeszać; przed zamkniętymi oczami winowajców stawiać obraz ich, który przebije opuszczone powieki i ugodzi źrenice. Idziemy, by zachować w sercach – idziemy, by zdobyć ich i podbić, jak zapomniane wyspy. Dbamy, by nasze ciała nie doznały przedwcześnie uszczerbku. Kosztem ich wczesnych śmierci żyjąc, żywiąc się ich tak rychłym odejściem, będziemy ślady po nich strzegli z największą skrupulatnością. Aby dać po najdłuższym życiu – tym, którzy po nas.

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Labirynt. Elegia żałobna. Powieść
Przemysław Bystrzycki0
Okładka książki - Labirynt. Elegia żałobna. Powieść

W stulecie urodzin Przemysława Bystrzyckiego (1923-2004) oddajemy do rąk czytelników nową książkę uznanego prozaika, autora powieści i wspomnień, m.in...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje