Przedstawiamy Wam pierwszą tak szczegółową relację z przyszłości, którą autor spisał po wielu rozmowach ze swoimi informatorami. Są nimi Ziemianie i nie Ziemianie, w każdym razie – młodzi mieszkańcy naszej galaktyki. Na pewno jesteście ciekawi, co u nich (i u nas) słychać za te tysiąc lat.
– Była to na pewno prawdziwie egzotyczna wycieczka – śmieje się Krzysztof Kochański. – Ale i pouczająca. Zapraszam was na tę międzyplanetarną podróż!
W stulecie urodzin Stanisława Lema do przeczytania książki Wszyscy jesteśmy kosmitami zaprasza Wydawnictwo Literatura. Ostatnio na łamach naszego serwisu mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment. Dziś zachęcamy Was do sięgnięcia po kolejną jego część:
W szkole koledzy z drużyny omijali mnie z daleka. Chyba zazdrościli, że wszystkie dziewczyny podstawiały mi swoje telefony i prosiły o selfie. Jakby to była moja wina, że po wniesieniu teleskopu od razu się zmyli. Humory poprawiły im się jednak, gdy w wywiadzie dla miejscowej gazety wspomniałem o ich udziale w instalacji ciężkiego teleskopu.
– Gdyby nie oni, pewnie niczego bym nie odkrył – oświadczyłem skromnie.
To wystarczyło, żeby i nimi zainteresowali się dziennikarze, i znów się kumplowaliśmy.
Aż nadszedł dzień, gdy statek kosmiczny wylądował. A właściwie spadł, dymiąc i gubiąc części. Gdyby nie to, że trafił w ocean, przy takiej prędkości rozbiłby się w pył. Na szczęście głęboka woda zamortyzowała upadek i ugasiła rozprzestrzeniający się pożar. Natychmiast wysłano w tamto miejsce okręty, żeby wyłowiły to, co da się uratować.
– Czy na statku znajdują się obce istoty rozumne, czy też jest to obiekt bezzałogowy? – padały zewsząd pytania.
Na odpowiedzi z zapartym tchem czekał cały świat. Z jednej strony każdy chciał zobaczyć, jak wyglądają kosmici; z drugiej jednak, jeśli tak miałaby skończyć się ich podróż – śmiercią wskutek awarii – lepiej, żeby ich tam nie było.
Na miejscu katastrofy znaleziono pływający nadpalony kadłub wielkości autobusu. Liczne rysy i wgniecenia poznaczyły go niczym blizny; wszystko to widzieliśmy na ekranach telewizorów z bezpośredniej transmisji. Kadłub nie zatonął, ponieważ unosił się na czymś w rodzaju pontonów, wypełnionych powietrzem. To napawało optymizmem.
– Jeśli w chwili uderzenia statek kosmiczny zdołał wystrzelić pontony, świadczy to, że część urządzeń jednostki wciąż działa – informował w relacji admirał, dowodzących okrętem ratunkowym. – Może skutki katastrofy nie są tak straszne, jak to z pozoru wygląda?
Marynarze opletli pływający kadłub linami i wzięli go na hol. Powoli ciągnęli ładunek do najbliższego portu – jak ogromną rybę w sieci. Tam czekali już wojskowi mechanicy ze specjalistycznym sprzętem. Przy pomocy dźwigu wyłowiono wrak z wody i ustawiono go na samochodowej platformie. Przed nią i za nią uformowała się kolumna aut.
Kamery telewizyjne towarzyszyły konwojowi przez cały czas, aż do bramy bazy wojskowej. Tam bezpośrednia transmisja telewizyjna została niestety przerwana. W bazie miano dokonać próby dostania się do wnętrza statku, lecz ze względów bezpieczeństwa operacja miała być tajna.
Wydano jeszcze oświadczenie, że wyniki badań zostaną podane do wiadomości publicznej najpóźniej jutro.
– Jak to jutro?! – oburzyłem się. Siedziałem przed telewizorem wraz z rodzicami. – Mam czekać tak długo?
– To nie jest takie proste – wyjaśnił tata. – Nie mogą ot tak sobie rozciąć statku palnikami. Słyszałeś, co powiedział ten armator…
– Admirał – poprawiła go mama.
– Właśnie! – zgodził się tata. – Niektóre urządzenia statku nadal działają. A jeśli tak jest, oznacza to, że ewentualni pasażerowie mogli przeżyć. Dlatego należy postępować ostrożnie. Obce istoty raczej nie oddychają takim samym powietrzem jak my. Jeżeli niechcący wypuścimy z ich statku atmosferę, mogą się udusić.
– Inna sprawa, że jeśli ci kosmici naprawdę tam są i wciąż żyją, powinniśmy się pośpieszyć – dodała mama
Książkę Wszyscy jesteśmy kosmitami kupicie w popularnych księgarniach internetowych: