Najważniejsza nagroda tego roku, Oscar dla najlepszego filmu, pozostawała chyba tajemnicą do samego końca. Bracia Coen rywalizowali z obrazem "To nie jest kraj dla starych ludzi", mniejsze szanse miała "Pokuta" - to chyba po prostu film zbyt mało uniwersalny, niepodejmujący ważnych problemów współczesności oraz "Aż poleje się krew", dokonujący rewizji niedawnej przeszłości Stanów Zjednoczonych i opisujący środowisko naftowych magnatów. "Michael Clayton", choć podejmował poważny problem zachowań i etyki współczesnych prawników, był zdecydowanie zbyt mało przekonujący. "Juno" była zdecydowanie za mało efektownym obrazem. Właśnie więc najczęściej typowany obraz "To nie jest kraj dla starych ludzi" otrzymał najważniejszą nagrodę filmową roku. Podobnie jego reżyserzy zostali wyróżnieni nagrodą za najlepszy scenariusz. Zapraszamy do lektury RECENZJI NAJLEPSZEGO FILMU MINIONEGO ROKU.
Trudno było spodziewać się cudu w kategorii, która najbardziej interesowała polskich kinomanów. Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego trafił do rąk twórców austrackiego obrazu "Fałszerze". To film znakomity, wielka epopeja i niemal pochwała żydowskiej mądrości, opowieść o tym, jak przeżyć w Europie. To obraz, który ma lepszą fabułę i jest zdecydowanie lepiej zrealizowany. Trzeba zresztą pamiętać, że już wielu krytyków krajowych oceniało "Katyń" jako film zwyczajnie bardzo nierówny. Podkreślano, że za dużo w nim historii jak na prawdziwy, poruszający dramat, a za mało faktów jak na rzetelny dokument (czy paradokument) historyczny. To film, który więcej ma wad niż zalet. Z całą pewnością dobrze, że pojawiła się nagroda dla twórców z naszej części świata, dla filmu, który ma szansę wzbudzić ogromną dyskusję na temat naszej historii. Dobrze też, że dzięki nominacji mówi się o "Katyniu". Dobrze, że film ten ma szansę być promowany być w Stanach Zjednoczonych. Zapraszamy do lektury recenzji "Katynia" w naszej witrynie Żal za to doskonałych zdjęć Janusza Kamińskiego do filmu "Motyl i skafander". Na osłodę mamy nagrodę dla polsko-brytyjskiej koprodukcji "Piotruś i Wilk".
Pierwsze minuty oscarowej nocy i już pierwsze rozczarowania. Przede wszystkim - nagroda dla najlepszej animacji pełnometrażowej. Spośród 3 filmów nominowanych - "Na fali", animacji o pingwinach i ich zamiłowaniu do windsurfingu, którą to dyscyplinę sportową ptaki te podobno wymyśliły; "Persepolis", niesamowicie oryginalnego, inteligentnego, autorskiego filmu opowiadającego o współczesnym Iranie oraz "Ratatuj" przebojowego, kasowego, zabawnego tylko miejscami i w gruncie rzeczy dość banalnego filmiku o szczurku, który poczuł w sobie pasję kucharską, zwyciężył właśnie ten ostatni. "Ratatuj" to jednak filmik przyjemny, owszem, sprawnie zrealizowany, lecz tak naprawdę potwornie oczywisty. Pozostaje więc tylko żal. Żal, że nie "Persepolis". Ale cóż, być może film tak mądry, głęboki, zaangażowany społecznie i politycznie jest zbyt ambitny jak na tę uroczystość - i jak na tę kategorię.
A kategorie główne? Przede wszystkim bardzo cieszy nagroda za najlepszy scenariusz dla komediodramatu "Juno", opowiadającego o stopniowym dorastaniu szesnastoletniej dziewczyny, którą dotknął dramat niechcianej ciąży. Jeden z niewielu optymistycznych obrazów wyróżnionych podczas tegorocznej gali jest naprawdę wyjątkowy. Bez zbędnego patosu, bez patriotyzmu amerykańskiego opowiada o tym, że nie warto zbyt szybko podejmować decyzji o dokonaniu aborcji. I wyjaśnia, że to, co z pozoru wydaje się wielkim dramatem, może okazać się bardzo cennym doświadczeniem na drodze do dorosłości.
Wśród nominowanych w kategorii "Najlepsza aktorka pierwszoplanowa" nic nie było oczywiste. Może poza tym, że swego rodzaju kompromitacją było wyróżnienie dla Cate Blanchett za rolę w filmie "Elisabeth. Złoty wiek". Bo wprawdzie Blanchett to aktorka znakomita, jednak tutaj miała okazję jedynie pokazać, że potrafi stać jak pomnik, trochę się powdzięczyć i ładnie wyglądać w świetle świec czy zachodzącego słońca. Znakomita była za to Ellen Page w filmie "Juno", nominowana po raz pierwszy. Jurorzy jednak zaskoczyli chyba wszystkich. Nagrodę otrzymała Marion Cotillard. Większość krytyków podkreślała, jak znakomitą była jej rola w filmowej biografii Edith Piaf "Niczego nie żałuję". Tyle, że chyba nikt nie wierzył, iż kreacja francuskojęzyczna może być wyróżniona w Los Angeles. A jej Edith naprawdę chwytała za serce. Raz była zagubionym małym ptakiem pozbawionym przyjaciół i bardzo samotnych, raz nieznośną gwiazdą, raz opętaną pragnieniem występów i akceptacji publiczności wielką artystką. Znakomita, znakomita i jeszcze raz - znakomita. Tym bardziej należy pogratulować chyba najbardziej trafnego z możliwych wyborów.
W przypadku nagrody dla najlepszego aktora nie było żadnego zaskoczenia. Daniel Day-Lewis w filmie "Aż poleje się krew" stworzył znakomity portret człowieka, który im większych pieniędzy się dorabia, tym mniejsze ma hamulce moralne. Był bezkonkurencyjny i Akademia po prostu musiała to docenić.
Rozczarowują zwycięzcy w kategorii "Kostiumy". Tu wygrały olśniewające, ale zaprojektowane w sposób nieszczególnie odkrywczy stroje z "Elisabeth. Złoty wiek". Pozostaje żal, że nie doceniono - co byłoby swoistą rewolucją - szalonych, przygotowanych dzięki zwyczajnie chorej wyobraźni kostiumów ze "Sweeney'a Todda"
Charakteryzacja dla wizażystów "Niczego nie żałuję". I to już wybór doskonały, najlepszy z możliwych. Ani w głupawym "Norbicie", ani też w ostatniej części trylogii "Piraci z Karaibów" nie mieliśmy okazji oglądać niczego tak rewolucyjnego, jak w biografii filmowej Edith Piaf. Marion Cotillard odmieniona nie do poznania, znakomicie ucharakteryzowana zarówno na młodą dziewczynę, jak i na starą, zniszczoną przez nałogi przemijającą i popadającą w szaleństwo gwiazdę. Wybór najlepszy z możliwych.
Efekty specjalne i wyróżniona największa kasowa porażka mijającego roku, film "Złoty kompas" oparty na znakomitym cyklu fantasy Pullmana. Zimne, bardzo przestronne, jasne wnętrza i parę fajerwerków. Trudno powiedzieć, co o sprawie sądzić. Mimo wszystko jakoś ma się wrażenie, że i "Transformers", i "Piraci z Karaibów" bardziej zasługiwali na tę nagrodę. Ale być może to właśnie efekty bardzo dyskretne, nienarzucające się widzowi powinny zostać - i zostały - przez jurorów wyróżnione.
Obrzydliwe, obskurne wnętrza, którym znakomite zdjęcia Dariusza Wolskiego nadały nieodpartego uroku i piękna. Bieda, smród, ubóstwo i życie najniższych warstw społecznych. Okropne poddasze i zakrwawiona piwnica ciastkarni Pani Lovett z wielką maszynką do mięsa, w której ludzkie ciała przerabiano na farsz do mięsnych ciast. Nagrodę za najlepszą scenografię otrzymali twórcy znakomitego musicalu "Sweeney Todd". Decyzja bardzo odważna i - przyznać trzeba - najlepsza z możliwych. Zamiast oczywistego piękna - w niecodzienny sposób ukazana brzydota. Turpizm w postaci najczystszej.
Właściwie niemal pewne było, że nagrodę dla najlepszego aktora otrzyma Javier Bardem za swoją kreację psychopatycznego mordercy w filmie braci Coen "To nie jest kraj dla starych ludzi". Stworzył on postać wielowymiarową, łącząc w sobie całkowite sprzeczności - cichy, niemal nieśmiały, wysoki, jakby nieco chłopięcy głos oraz dramatyczna, wyjątkowo mało twarzowa fryzura z charakterem człowieka zdecydowanego, doskonale zdającego sobie sprawę z własnych pragnień i zamiarów. Człowieka, który nie zawaha się przed niczym, dla którego zabicie człowieka nie niesie z sobą żadnych wątpliwości czy zahamowań moralnych. Doskonała kreacja.
W kategorii najlepszy aktorski film krótkometrażowy nagrodę otrzymał PhilippePollet-Villard za obraz "Le Mozart des pickpockets" . Wiele spośród nagród technicznych bardzo słusznie przypadło świetnie zrealizowanej "Tożsamości Bourne'a", która otrzymała wyróżnienia za najlepszy montaż, montaż dźwięku i dźwięk.
Wielkie nadzieje dla Polaków niosła kategoria krótkometrażowej animacji, w której rywalizował zrealizowany w Polsce film Suzie Templeton "Piotruś i wilk", obraz interesujący zarówno pod względem treści, jak i warstwy estetycznej. Przede wszystkim to jednak doskonała impresja na temat muzyczny Sergiusza Prokofiewa. Docenili to jurorzy - Templeton opuści Kodak Theater z Oscarem w ręku! Patriotyzm nakazuje cieszyć się z tej decyzji, trochę jednak żal zdecydowanie lepszej "Madame Tutli-Putli" przygotowanej przez Macieja Szczerbatowskiego. Poza tym, nagroda dla "Piotrusia i wilka" i tak pozostanie odbierana jako nagroda dla brytyjskiej reżyserki, a nie dla zespołu polskiego Semafora, który z nią współpracował.
Wśród aktorek drugoplanowych rywalizacja była mocno wyrównana. Znakomitą kreację stworzyła Saoirse Ronan w brytyjskiej "Pokucie". Wyrazista, niesamowicie zdolna - choć przecież debiutująca na ekranie nastolatka była zdecydowanie lepsza niż Cate Blanchett grająca... Boba Dylana! Tyle, że musiała rywalizować z wiekową rekordzistką, Ruby Dee, nominowaną za rolę w obrazie "American Gangster" (aktorka ta pojawiła się na ekranie zaledwie na kilka minut i wypowiedziała bardzo niewiele słów - ale za to w jakim stylu!), znakomitą Tildą Swinton kreującą w "Michaelu Claytonie" niemal demoniczną, złowrogą prawniczkę, która nie waha się przed podjęciem decyzji o zamordowaniu człowieka, który może zagrozić korporacji, w której pracuje oraz wyrazistą Amy Ryan, która w filmie "Gdzie jesteś Amando" ("Gone, baby, gone"), świetnie gra matkę uprowadzonej dziewczynki. Wygrała Tilda Swinton, rywalizacja jednak była naprawdę wyrównana. Żal świetnej roli Ronan - ta jednak była zbyt młoda. Żal również doskonałej Dee.
Wśród mających szansę na nagrodę za scenariusz adaptowany zwyciężyli bracia Coen za "To nie jest kraj dla starych ludzi". Tu sprawa była oczywista. Kameralny dramat "Pokuta", choć oparty na scenariuszu doskonałym, nie miał szans w rywalizacji z obrazem rozprawiającym się z mitem "American dream" i opowiadającym o stanie współczesnych Stanów, stojących na skraju przepaści z powodu wszechobecnej przemocy i nihilizmu. Bracia Coen w znakomity sposób z bardzo popularnej książki uczynili scenariusz na doskonałym poziomie i na jego podstawie przygotowali film bardzo dobry. Nie miał szans jednak bardziej uniwersalny "Motyl i skafander". W Stanach nie przyznaje się Oscarów dla filmów francuskojęzycznych. Po prostu - nie ma takiego zwyczaju.
Mimo aż trzech szans dla "Enchanted", "Zaczarowana" nie otrzymała nagrody dla najlepszej piosenki. Ta przypadła twórcom utworu "Falling slowly", który promował film "Once". Podkreślono również, jak dobrze obraz uzupełniała muzyka do opisywanego wyżej dramatu "Pokuta", za którą Dario Marinelli otrzymał Oscara.
W kategoriach dokumentalnych triumf polityki. Drugą w karierze nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej otrzymał Alex Gibney za film, stawiający wiele niewygodnych pytań dotyczących stanu współczesnej Ameryki, szczególnie w kontekście torturowania więźniów czy dramatycznych wydarzeń z Abu Ghraib.