„Będzie się nazywał polon!" „Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń" Susanny Leonard

Data: 2022-07-13 10:15:12 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czy ja naprawdę jestem opętana fizyką i chemią? - pytała samą siebie. Po posiłku przesunęła naczynia na brzeg stołu i otworzyła książkę do matematyki. Czy Jeanne nie wyraziła się właśnie tak albo bardzo podobnie? Rozłożyła przed sobą notatki z dwóch ostatnich wykładów i wygładziła papier. Może i ma rację, ale mnie się to opętanie podoba, myślała.

Mała Mania Skłodowska dorasta w kochającej rodzinie. Od początku jej największą pasją jest nauka, na której potrafi skupić się tak bardzo, że niemal traci kontakt z otoczeniem. Chce wiedzieć, czym są suchoty, które zabiły jej matkę, jak wygląda prąd i czy powietrze składa się z cząsteczek.

Kiedy dorasta w Królestwie Polskim, jedynie nieliczni apelują o wyższą edukację dla kobiet. Ojciec planuje wysłać zdolne córki na studia za granicę, jednak bankrutuje. Przyszłość jednej z najgenialniejszych kobiet w historii świata staje pod znakiem zapytania, a kolejne przeciwności tylko się piętrzą. Maria nie wie, że za kilka lat znajdzie się na Sorbonie, jako jedna z dwustu kobiet wśród dziewięciu tysięcy mężczyzn. Początkowo planuje dokończyć licencjat i wrócić do Polski, lecz ambicja poprowadzi ją inną ścieżką.

Jej życie naukowe jest powszechnie znane - a jaka była prywatnie, jako żona, kochanka, matka i siostra? Jak wyglądała jej droga do pierwszej w historii kobiecej profesury na Sorbonie? I czy wiedziała, że za miłość do nauki będzie musiała w końcu zapłacić najwyższą cenę?

Obrazek w treści „Będzie się nazywał polon!" „Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń" Susanny Leonard [jpg]

Do lektury publikacji Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń zaprasza Wydawnictwo Znak. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki: 

Na drodze na górze pojawił się kot w szarożółte paski. Przemykał po świeżo ściętej trawie w dół zbocza i zastygł na skraju nadrzecznej skarpy. Przez pewien czas obserwował najpierw Marię i Pierre’a, którzy leżeli tu w lekkim odzieniu w trawie, a potem nagie dziecko, które niedaleko od nich bawiło się w piasku na brzegu rzeki. Kot wreszcie postawił do góry ogon i ruszył do małej. 

Maria usiadła, Pierre opuścił gazetę.

– Jestem ciekawa, jak zareaguje Irena.

W paryskim domu ich córka nie miała okazji widywać kotów inaczej niż z daleka, ponieważ wszyscy sąsiedzi trzymali psy, więc koty rzadko ważyły się wchodzić na tamtejsze posesje. 

– Jaki to szlachetny kot – dziwiła się Maria. – Spójrz tylko, jak on się porusza… idzie jak jakaś królowa.

– Prawdopodobnie jest królową. – Pierre objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Tak samo jak ty, moja królowo. – Pocałował ją w usta. 

Rozpoczął się drugi tydzień ich urlopu. Podobnie jak w poprzednim roku – latem przed narodzinami Ireny – spędzali wolny od pracy czas w Owernii, w sielskiej atmosferze wsi, w Auroux. Jednak inaczej niż przed rokiem, tym razem byli we czworo.

Pierre obstawał przy tym, żeby zabrać ze sobą Monique, tak by Maria mogła jak najwięcej wypocząć. Dzisiaj jednak dziewczyna miała dzień wolny, który spędzała prawdopodobnie z synem gospodarzy, swoim równolatkiem.

Ich domek leżał o jakieś dziesięć minut marszu w górę zbocza. Od rzeczki, nad którą bawiła się Irena, dzieliło go tylko duże pastwisko dla owiec. Rzeka była w tym miejscu tak płytka, że małe dziecko mogło bezpiecznie raczkować nawet do połowy jej koryta. 

Irena usiadła na piętach i także przyglądała się kotu. Zwierzę zbliżyło się już na tyle, że Maria słyszała, jak mruczy. Kot podszedł do Ireny i otarł się o nią, obchodząc ją dokoła, potem się przeciągał, wygładzając sobie bok o jej kolana i pupę, a głowę o jej łopatkę do piasku, którą trzymała w prawej ręce. Irena odwróciła głowę, żeby śledzić ruchy kota, była zupełnie cicho i zdawała się zafascynowana tą nieznaną futrzaną istotą.

Maria chłonęła tę scenę całą sobą, jak i wiele wcześniejszych zdarzeń z pierwszego tygodnia urlopu, którymi będzie żyła przez pozostałą część roku: Pierre przed nią na rowerze, rozległe równiny, dawne stożki wulkanów na ich obrzeżach, idylliczne doliny rzeczne, romańskie kościoły, ona i Pierre w czułych objęciach ukryci w wysokiej trawie… Przez pierwsze dwa dni ich urlopu padało, ale oni i tak je niemal bez przerwy spędzali w łóżku, śpiąc albo się kochając. Dopiero od poprzedniego dnia wyczerpanie zaczęło powoli ustępować.

Kot oparł się przednimi łapami o nóżkę Ireny, by potrzeć sobie łepek o jej policzek. To jednak nie podobało się dziewczynce, tak że krzyknęła i odepchnęła go od siebie.

Kiedy kot ponownie zaczął się o nią ocierać, Irena chwyciła jego sztywno wyprostowany ogon, ale tego z kolei nie mógł znieść kot, który dał susa w stronę rzeki. Irena za nim popełzła. 

– Tęsknisz za laboratorium, moja słodka królowo? – zapytał Pierre i pogładził rękę Marii.

– Na razie jeszcze nie.

– Śniło mi się dzisiejszej nocy, że wyizolowaliśmy nasz nowy pierwiastek. Był czarnogranatowy i świecił jak złoto. – Objął podciągnięte kolana Marii i je całował. – Zrobiłem ci z niego koronę, włożyłem ci ją na głowę i padłem przed tobą na kolana. – Podniósł do góry jej stopy i zaczął je całować. – Wołałem: „Niech żyje Jej Wysokość Królowa Radioaktywności!”. I całowałem twoje stopy.

– Bajki opowiadasz… – Maria się roześmiała i lekko go od siebie odepchnęła. 

– Nie, to prawda, moja mała królowo! – Chwycił ją, przyciągnął do siebie i chciał ją całować.

– Kłamiesz! – Maria wyswobodziła ręce i starała się go obrócić na brzuch. Siłowali się tak w trawie i na kilka chwil zapomnieli o istnieniu Akademii, blendy smolistej i radioaktywności.

Ciężka praca w ostatnich miesiącach się opłaciła – w blendzie smolistej trafili na trop dwóch radioaktywnych substancji. Najpierw skoncentrowali się na jednej – związku podobnym do bizmutu – i na początku lipca, krótko przed wyjazdem, mogli rzeczywiście zameldować Akademii odkrycie nowego pierwiastka, w każdym razie teoretyczne odkrycie. Pomiary pomogły im jednoznacznie wyodrębnić ten pierwiastek z blendy i ustalić obecność związku bliskiego bizmutowi, ale samego pierwiastka nie udało im się jeszcze wyizolować. Jego radioaktywność była ponad trzysta razy wyższa niż radioaktywność uranu. 

Irena mówiła coś po swojemu z niezadowoleniem i tak głośno, że Maria z Pierre’em wychynęli ze swojej trawy i popatrzyli na brzeg rzeczki – kot skoczył na dużego chrząszcza, wędrującego po piasku przed dzieckiem, a dziewczynka rzuciła łopatkę w kota i beształa go po swojemu. A ponieważ kot nie chciał zostawić chrząszcza, zaczęła mu sypać łopatką piasek na głowę.

Pierre zerwał się, pobiegł do córki i przepędził kota. Potem pochylił się nad chrząszczem i zamknął go w dłoni. 

– Jelonek rogacz! – zawołał przez ramię do Marii.

– Wielkie nieba, jakiż dobry z ciebie człowiek! – powiedziała do siebie. Potem nabrała powietrza i zawołała głośno: – Kocham cię!

Ponieważ lwia część pracy przy odkryciu nowego pierwiastka przypadła Marii, Pierre poprosił ją, by to ona nadała mu nazwę. Tymczasem Maria wciąż jeszcze była obezwładniona tym odkryciem i płakała z emocji, nie mogąc długo wydobyć z siebie słowa. 

Kiedy stała przy stole w laboratorium, przepełniała ją wdzięczność – myślała o swoim chorym ojcu, gorącym patriocie i uczonym bez katedry, któremu zawdzięczała głód wiedzy i podstawy swojego wykształcenia. Wspominała też czasy szkoły pod skrzydłami Tupci i madame Sikorskiej, we wspomnieniach widziała również znienawidzonego Iwanowa… I wspaniałe tygodnie dzieciństwa spędzane na wsi u krewnych. 

W końcu otarła łzy i powiedziała: 

– Dostanie imię po moim kraju, będzie się nazywał polon. 

Po raz kolejny Marię ogarnęła fala miłości do męża. Zamknęła oczy, wciągnęła woń tego wspaniałego letniego dnia, a potem wstała, podeszła do Ireny i Pierre’a i obejrzała jelonka rogacza. Owad był czarny i olbrzymi, ledwie mieścił się w jej dłoni. Żuwaczki, którym ten gatunek chrząszczy zawdzięcza nazwę, wcale nie wyglądały na poroże, lecz przypominały szczypce raka. 

– Zaniosę go w zarośla – powiedziała Maria i nadstawiła swoją małą, drobną dłoń, tak żeby chrząszcz mógł przejść z dużej i silnej ręki Pierre’a, co też przy jego pomocy zrobił. 

Maria przeszła powoli po piasku jakieś pięćdziesiąt metrów w stronę drzew i zarośli rosnących wzdłuż brzegu rzeki. Po drodze podziwiała czarnogranatowy, lśniący chitynowy pancerz owada – wtedy przypomniała sobie sen Pierre’a o czarnogranatowym promieniującym polonie.

Książkę Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń
Susanna Leonard1
Okładka książki - Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń

Czy ja naprawdę jestem opętana fizyką i chemią? - pytała samą siebie. Po posiłku przesunęła naczynia na brzeg stołu i otworzyła książkę do matematyki....

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje