Nazwisko i wyznanie da się zmienić, korzeni możesz tylko się wyprzeć
Kilkuletnia Basia Lotze nie potrafi zrozumieć, dlaczego na każdym kroku musi zmagać się z kpinami i upokorzeniami ze strony rówieśników i dorosłych. Dopiero wiele lat później odkrywa, że dzieje jej przodków obfitują w bolesne doświadczenia, które zrodziły wzajemne żale i konflikty rzutujące na losy kilku pokoleń.
Praprzyczyną nieszczęść, jakie spadają na małżeństwo Eriki i Bernarda Lotzów – rodziców Basi, jest ich pochodzenie. Jako potomkowie niemieckich osadników, którzy osiedli na Mazowszu, czują się wyobcowani z polskiej społeczności, od której dzieli ich też wyznanie. Na własnej skórze odczuwają również skutki represji, jakim po II wojnie światowej poddano w Polsce osoby o niemieckich korzeniach.
Jak młoda dziewczyna poradzi sobie w otoczeniu, które widzi w niej intruzkę? A może jedyną szansą na spokojne życie jest wyparcie się swojej rodziny?
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2022-12-14
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 694
„nikt z nas nie ma wpływu na to, gdzie się urodzi.”
Nienawiść to siła wyniszczająca, krzywdząca innych, powodująca, że życie staje się pasmem udręk i zmartwień. Doświadczyła tego autorka książki „Zdeptane kwiaty” i jej rodzina. W wywiadzie udzielonym dla portalu KOCHAM RAWĘ powiedziała, że: ta książka „to swego rodzaju hołd dla tych niewinnych, których już między nami nie ma, a przez niemieckie pochodzenie niejedno wycierpieli.”
Opowiada o dziejach swojej rodziny, ale zaznaczyła w prologu, że zmianie uległy nazwiska i nazwy miejscowości. Jeśli zatem szukałby ktoś nazwy Cacanka, to raczej jej nie znajdzie. Natomiast historia spisana na kartach książki opiera się na prawdziwych zdarzeniach, wspomnieniach rodzinnych, dokumentach i prywatnym śledztwie genealogicznym autorki, która dopiero teraz jest gotowa opowiedzieć o tamtych wydarzeniach.
Pierwsza część „Zdeptanych kwiatów” opowiada głównie od losach Eriki i Rose, które wraz z rodzinami zostały przesiedlone do miasteczka Cacanka na Mazowszu, ale też ich dzieci, których jedynym przewinieniem jest tylko pochodzenie. Zanim poznajemy ich historię, autorka przybliża swoje lata dzieciństwa i jej rodziców: Eriki i Bernarda Lotze.
Basia Lotze urodziła się w 1970 roku, a więc już po upływie 35 lat po zakończeniu wojny, ale i tak dosięgła ją niechęć wobec niemieckich rodzin. Basia była najmłodszą spośród trzech sióstr. Henryka urodziła się w 1961 roku, a Magdalena w 1965 roku. W skrócie opowiada o dziadku Arthurze Wilczku i jego konkubinie babci Malci oraz o rodzinie dziadka Gerharda i pradziadku Ludwiku. Ta część ma charakter typowy dla wspomnień, czyli są to opisowe partie materiału, pokazujące efekty poszukiwań autorki. Dopiero w części „Za winy naszych przodków” zaczynamy dokładniej poznawać losy rodziny Lotze, poczynając od mamy Basi, Eriki i jej siostry Rose. Od tego momentu książka ma charakter beletrystyczny, więc czyta się ją znacznie lepiej. Historia jest niezwykle przejmująca, wciągająca, więc prawie 700 stron umknęło mi w dosyć krótkim czasie, bo w ciągu kilku godzin.
„Można się obnosić z różnym pochodzeniem narodowym, wyznaniami, poglądami, ale z korzeniami niemieckim nie można.”
Pani Renee Linn w swojej debiutanckiej powieści uświadamia, do czego prowadzi nienawiść spowodowana pochodzeniem, która dotyczy nie tylko tych, którzy byli oprawcami w czasie wojny, ale też do tych, którzy nic złego nie zrobili. Wojna wymuszała nie raz zachowania, które były spowodowane wyborem między śmiercią najbliższych lub życiem, więc były osoby, które, tak jak Arthur Wilczek, musiały podpisywać volkslistę, by żyć. Były to czasy, gdy „Nie było dobrego wyjścia” Dziadek Arthur został aresztowany w 1945 roku i skazany na sześć lat więzienia za działania podczas II wojny światowej. Okazało się, że oskarżono go i osądzono tylko, dlatego że był Niemcem, gdyż według ówczesnych rozporządzeń, „każdy obywatel II Rzeczypospolitej narodowości niemieckiej był uznawany za zdrajcę” nawet, jeżeli nigdy nie deklarował związków z narodem niemieckim.
Wojna pozostawiła trwały ślad w umysłach wielu ludzi, a Ci, co doświadczyli piekła wojny, nie potrafili tego zapomnieć. Jednak autorka pokazuje, że nie powinniśmy wszystkich oceniać w ten sam sposób, bo nie wszyscy Niemcy byli barbarzyńcami. Wielu także cierpiało, przebywało w obozach, tak jak siostra mamy autorki, Rose, która stała się ofiarą ludzkiej złośliwości, pomówienia i plotek już po wojnie. To także efekt nienawiści pielęgnowanej przez lata, która dosięgła nawet Basię Lotze wiele lat później.
Smutne jest to, że bohaterowie doświadczają wielu nieprzyjemnych sytuacji, pogardy, poniżania i poniżania tylko dlatego, że mają niemieckie pochodzenie i wyznają inną wiarę. Nienawiść nie dotyczy tylko tych, którzy żyli w czasie wojny, ale też pokolenia powojennego, którzy zbierają dramatyczne żniwo barbarzyństwa swoich niemieckich rodaków.
Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Novae Res
Czy życie może być aż tak trudne i niesprawiedliwe? Dlaczego ludzie muszą znosić przykrości i nieprzyjemności, również od najbliższych? Dlaczego więzy rodzinne nie są tak ważne i rodzina za wszelką cenę nie stara się być razem? Ta opowieść daje odpowiedź na te pytanie, ale też stawia przed nami inne, również trudne, na które nie zawsze da się jednoznacznie i prosto odpowiedzieć … Przekonajcie się o tym sami ...
Renee Linn snuje piękną opowieść o rodzinie niemieckiej, która osiedliła się na Mazowszu. Wiele barier było między nimi, a Polakami, dzieliło ich również wyznanie. Nie mieli łatwego życia, często represjonowani, traktowani jako źli i obcy. Odtrącani przez społeczeństwo, musieli trzymać się razem jako społeczność. Rodzina Lotzów na własnej skórze odczuwa wszelkie niepowodzenia i nieprzyjemności wynikające z ich pochodzenia. Erika i Bernard zostali wyklęci przez rodzinę męża, oni i ich dzieci są traktowani jak obcy, upokarzani na każdym kroku i wyśmiewani. Nie mają łatwego życia. A na dodatek los ich doświadcza. Żyją biednie, ale w pełni miłości. Choroby imają się rodziny, mąż chwilami zaczyna zaglądać do kieliszka, a niezwykle mocna i odważna Erika stara się, aby rodzina trzymała się razem, aby dzieciom niczego nie brakowało, aby mimo problemów finansowych, byli szczęśliwi i razem. Decyzja kobiety o zmianie wyznania jeszcze bardziej izoluje ich od bliskich. Czy jest to słuszna decyzja i przemyślana? Dlaczego pastor z taką nienawiścią i złością traktuję tę rodzinę? A gdzie miłosierdzie i zrozumienie?
Autorka kreśli losy rodziny na przestrzenie wielu lat. Począwszy od rodziców Eriki i Bernarda, a skończywszy na ich prawie dorosłych już dzieciach. Przez te wszystkie lata rodzinę dotknęła radość i smutek, żal i rozpacz, bieda i choroby. Ale było coś, co pozwoliło im pokonywać wszelkie pojawiające się trudności. Miłość i zrozumienie, i odwaga, która była niezwykle istotna w podejmowaniu niepopularnych decyzji. Ta mała rodzina Eriki i Bernarda była razem, kłopoty tylko ich wzmacniały i dodawały jeszcze większej otuchy i przekonania, że nikt nie jest w stanie ich rozdzielić.
Powieść czyta się z wielkim zainteresowaniem, pochłania bez opamiętania. Ma w sobie coś takiego, co powoduje, że nie można się od niej oderwać, że za wszelką cenę chce się poznać dalsze losy rodziny. I tą wartością jest chyba realizm i prawda bijąca z kart tej historii. Wszystko wydaje się takie naturalne, normalne, w żaden sposób nie przejaskrawione czy ubarwione. Są złe i dobre chwile, jak w życiu każdego z nas. Wielkie emocje biją od bohaterów, nie można powiedzieć, że wszyscy pozytywnie zapisali się na kartach tej lektury. Smutny jest obrazek, gdzie część rodziny wyrzeka się innych członków rodziny, gdzie krzywdzi ich nie mając ku temu powodów. Przykro, gdy złość, zakłamanie i nienawiść wkradają się do rodziny i od wewnątrz niszczą jak małe korniki wszelkie relacje i więzi rodzinne.
Polecam, piękna i prawdziwa, poruszająca istotne tematy. Daje taki niecodzienny impuls do walki ze złem świata, utwierdza w przekonaniu, że nie można się poddawać, trzeba być odważnym, ale też nie można pozwolić, aby inni krzywdzili naszych bliskich. Trzeba umieć się im przeciwstawić, powiedzieć w odpowiedniej chwili: dość. Trzeba walczyć o najważniejszą wartość, jaką jest rodzina. Nie ma piękniejszego obrazka, jak będąca razem kochająca się rodzina, której nikt i nic nie jest w stanie zniszczyć!
"Zdeptane kwiaty" to dwa tomy wspomnień ale i opowiadań bliskich Renee Linn. Autorka na kartach prawie 1300 stron przedstawia historię swojej rodziny, która splata się z historią Polski choć niekoniecznie prawdziwą. Zresztą jak sama wspomina na początku pewne fakty pozostawiła dla siebie, zmieniła również nazwiska czy nazwy miejscowości.
Opowieść zaczyna się w niełatwych powojennych czasach. Zwłaszcza dla niemieckiej rodziny, która na każdym kroku jest napiętnowana czy szykanowana. Nie brakuje tu sekretów cz tajemnic rodzinnych. Widzimy jak łatwo stać się ofiarą pomówień czy plotek zwłaszcza gdy ma się nie niemiecki pochodzenie. Nie mają łatwego życia, a los niejednokrotnie mocno ich doświadcza.
Mimo, iż uwielbiam sagi rodzinne to ta niestety mnie nie porwała. Mimo, iż całość przedstawia dziesiątki lat pełnych radości, smutku, problemów i trosk życia codziennego to ja nie poczułam niestety tych emocji. Przytłoczyła mnie również ilość stron, a sam styl powieści był mocno nierówny. Myślę że swobodnie można byłoby ją skrócić i wtedy na pewno byłaby o wiele lepsza. Brak wyraźnie zaznaczonych rozdziałów powodował zlanie się wszystkiego w jedną całość. Pomocne byłoby również rozrysowanie drzewa genealogicznego, by odnaleźć się w tych wszystkich relacjach i powiązaniach.
Nie można odmówić autorce gruntownego zbadania i poznania dziejów własnej rodziny i ogromu pracy jaki w to włożyła. Autorka opowiada wprost o swoim niemieckim pochodzeniu ale i napiętnowaniu jakie ją z tego tytułu spotkały. Dla mnie niestety to za mało. Zdecydowanie nie tego oczekiwałam po historii wielopokoleniowej rodziny.
Ile poświęcisz, by wyzwolić się spod jarzma przeszłości? Lata osiemdziesiąte XX wieku. Czas nie jest łaskawy dla rodziny Lotzów: Erika i Bernard borykają...
Nienawiść i strach potrafią łączyć równie mocno, co miłość Choć od II wojny światowej minęło już wiele lat, niemieckie pochodzenie wciąż jest przyczyną...
Przeczytane:2023-02-19, Ocena: 6, Przeczytałam, Mam, 52 książki 2023, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2023 roku, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2023, 26 książek 2023, 12 książek 2023, Insta challenge. Wyzwanie dla bookstagramerów 2023,
Nim zaczęłam czytać "Zdeptane kwiaty" nie wiedziałam do końca z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Ot, historia napisana przez życie -myślałam. Ale nie wiedziałam, że zacznę tą historią oddychać, żyć. Nie wiedziałam, że poczuję taką więź z bohaterami a ich losy po prostu zaczną mi się wyświetlać przed oczyma.
Tom liczy prawie 700 stron, ale niech nikogo to nie przeraża bo przez tą książkę się płynie. Ona wręcz czyta się sama i uwierzcie bardzo ciężko ją odłożyć.
Powojenna Polska. Niełatwe czasy dla nikogo. Tym bardziej dla niemieckiej rodziny, która ze względu na spalone dokumenty nie może opuścić kraju, który ich nie chce. Napiętnowani, szykanowani, poniżani na każdym kroku. Odrzuceni przez społeczeństwo i resztę rodziny zmuszeni są ukrywać swoją narodowość. Sekrety, tajemnice i wszelakie milczenie bliskich powodują, że Erika mimo wszystko będzie dążyć do prawdy ukrywanej przez krewnych. Czy jej się uda? Z czym przyjdzie jej się zmierzyć? Czy będzie umiała uchronić swoje dzieci przed nienawiścią Polaków?
Wzruszająca i niezwykle trudna historia. Historia, która zostanie ze mną na długo, którą będę polecać każdemu i która zajmie honorowe miejsce na moim regale.
Bardzo się cieszę, że przede mną 600 stron drugiego tomu i że znów będę mogła wrócić do Cacanki i śledzić losy rodziny Lotze, która stała mi się bardzo bliska.