Dwudziestoletnia studentka Barbara podejmuje pracę jako opiekunka dwojga dzieci, których rodzice wyjechali na tygodniowe wakacje do Europy. Trzynastoletni Bobby i dziesięcioletnia Cindy Adams, to urocze, inteligentne, dobrze wychowane rodzeństwo, które czas wolny spędza najchętniej w towarzystwie nieco starszych przyjaciół mieszkających w sąsiedztwie: Dianne, Johna i Paula McVeightów. Znudzeni brakiem rozrywek i złaknieni ekscytujących doznań postanawiają zabawić się kosztem Barbary. Dziewczyna zostaje uwięziona, a dzieci zaczynają prowadzić z nią grę. Coś, co z początku wydaje się niewinnym psikusem, szybko wymyka się spod kontroli. Pozbawiona nadzoru i upojna poczuciem wolności młodzież zaczyna z socjopatyczną przyjemnością ulegać najbardziej prymitywnym instynktom.
To powieść o złu w czystej postaci, którego korzenie sięgają najgłębszych pokładów naszej podświadomości. To książka o tym, jak niewiele potrzeba, by pękła cienka granica, jaka dzieli człowieczeństwo od bestialstwa. O tym, w jaki sposób sprzyjające okoliczności budzą w nas uśpione demony. Wstrząsająca, brutalna, kontrowersyjna powieść Mandala W. Johnsona, z 1974 roku, nigdy wcześniej nie była wydana w Polsce.
Wydawnictwo: Vesper
Data wydania: 2021-04-28
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 320
Tytuł oryginału: Let's Go Play at the Adams
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
„Co zrobiłaby dowolna osoba, gdyby dać jej pełnię władzy nad drugim człowiekiem? Co zrobiłyby zwłaszcza niedoświadczone dzieci? Kto mógłby powiedzieć, co myślą ludzie będący dziećmi, których jeszcze nie złamaliśmy?”
=> zapraszam do zapoznania się z moją recenzją powieści "Zabawmy się u Adamsów" Mendala W. Johnsona od Wydawnictwa Vesper dostępną na moim blogu ?
https://magicznyswiatksiazki.pl/recenzja-zabawmy-sie-u-adamsow-mendal-w-johnson/
Ameryka lat ’70. W małej miejscowości w stanie Maryland mieszka rodzina Adamsów, małżeństwo z dwójką dzieci. Adamsowie udając się w wymarzoną podróż po Europie postawiają pozostawić dzieciaki pod opieką młodej, ale odpowiedzialnej studentki pedagogiki Barbary Miller. Kobieta nawiązuje z dziećmi dobrą relację więc nic nie zapowiada tragedii, do której wkrótce dojdzie. Barbara zostaje bowiem więźniem dziewięcioletniej Cindy, trzynastoletniego Bobby’ego i ich kolegów z sąsiedztwa siedemnastoletniej Dianne, trzynastoletniego Paula i szesnastoletniego Randalla.
Już wspominając o tej powieści na ig zaznaczyłam, że jest to książka w stylu Jacka Ketchuma. Ci, którzy znają autora powinni kojarzyć jego najgłośniejszą powieść, czyli „Dziewczynę z sąsiedztwa” będącą sfabularyzowaną historią tragedii jaka w latach ’60 spotkała Sylvie Likens.
„Zabawmy się u Adamsów” bez wątpienia ją przypomina, choć w komentarzu do powieści Grady’ego Hendrixa nie mamy nawet wzmianki o tej dziewczynie. Grady jako źródło inspiracji autora wskazuje „Władce much” i wcale nie jest to głupi trop, ale w moim przypadku skojarzenia z historią Sylvii było dużo mocniejsze. Jakkolwiek było faktycznie mamy tu do czynienia z powieścią, którą spokojnie można zaliczyć do podgatunku splatterpunku, czyli rodzaju horroru, który choć brutalny nie idzie w absurd ekstremy, ale kładzie nacisk na realizm. To nie jest gatunek dla wrażliwych miłośników subtelnego klimatu grozy.
Mogę Wam jednak powiedzieć, że w moim akurat przypadku pod względem wrażeń „Dziewczyna z sąsiedztwa” zostawia w tyle „Zabawmy się u Adamsów”. Początkowo ciężko było mi wskazać przyczynę takiego stanu rzeczy, ale im dłużej myślę o tej powieści tym klarowniejszy staje się jej obraz w mojej głowie.
Teoretycznie fakt iż w „Zabawmy się u Adamsów” w ogromnej mierze skupia się na perspektywie ofiary, czyli torturowanej Barbary powinien sprawiać, że obraz jej tragedii silniej zachodzi za skórę. Teoretycznie, bo nie mamy tu jednak narracji pierwszoosobowej, a ta wydaje mi się być kluczowa jeśli miałabym ocenić siłę oddziaływania przekazu treści. W „Dziewczynie z sąsiedztwa” z taką narracją mamy do czynienia, jednak nie jest to narracja ofiary, a oprawcy – choć może oprawca w przypadku tego akurat chłopca nie jest najwłaściwszym określeniem, ale znalazł się on jednak w pozycji osoby, która przyczyniła się do tego co spotkało tytułową bohaterkę.
Drugą rzeczą jaka przychodzi mi do głowy jest swego rodzaju rozmycie relacji z opisanych wydarzeń poprzez nagminne wtrącenia natury refleksyjnej. U Ketchuma mamy konkret, brutalny w swojej surowości, zaś Johnson teoretycznie skupia się na czym innym. Skala tego czego doświadcza Barbara, wydaje się może nie tyle mniejsza co właśnie rozmyta. Ale oczywiście jest to moje subiektywne odczucie. Sygnalizuję je z uwagi na obecność czytelników, którzy deklarowali, że po lekturze „Dziewczyny z sąsiedztwa” nie tkną więcej tego rodzaju powieści. Myślę po prostu, że po lekturze Ketchuma „Zabawmy się u Adamsów” jest 'do przeżycia;)
Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z obrazem zła w czystej postaci. Zła, które nie ma początku, ani kierunku, ono po prostu pojawia się, bo może. Pamiętam takie słowa: „W świecie w którym wszystko jest możliwe, najbardziej możliwe jest zło” i to jest kredo tej historii. Zło po prostu istnieje. Wśród wielu opinii na temat tej książki słyszałam zarzut braku celowości w działaniu antybohaterów, brak przyczyny ich zepsucia. Przecież to nie były dzieci pochodzące z patologii, ani naznaczone traumą. Warto pamiętać o tym że 'Wolna Piątka' bo tak nazywały siebie dzieciaki całą sytuację postrzegały w kategorii zabawy. Czegoś co robi się na niby i nie może pociągać prawdziwych konsekwencji. Dziecięce postrzeganie świata i fakt, że byli w tym razem, a siła grupy wspierała społeczny dowód słuszności pozwalała im tym bardziej odsuwać od siebie myśl o karze. Moralne dylematy ich nie dotyczyły. Te dzieciaki serio uważały, że Barbarze wcale nie dzieje się wielka krzywda, a zło które czynią, czynią jakby od niechcenia.
Ta historia wymyka się schematom jakim podlega nasze postrzeganie zwyrodnialców i chyba na tym polega jednocześnie jej siła i jej słabość – słabość wynikająca z reakcji czytelników zrzucającym jej niskim poziom logiki prawdopodobieństwa.
„Zabawmy się u Adamsów” Johnsona, tak samo jak „Dziewczyna z sąsiedztwa” Ketchuma, jest jedną z tych książek które pozostają z czytelnikiem na długie lata. Gnieżdżą się głęboko w podświadomości i nieustannie przypominają o tym jak spaczony i bestialski jest świat.
Let’s play
Książka Johnsona jest trudna i niezwykle emocjonalna. Nie ma co do tego wątpliwości. Budzi w czytającym tak wiele sprzecznych odczuć – od gniewu przez niezrozumienie aż po strach. A wszystko dlatego, że bazuje na prawdziwej historii – okrutnej i bezwzględnej. Przez kolejne strony towarzyszymy dzieciom w ich chorej grze, która z psikusa bardzo szybko przerodziła się w coś strasznego. Johnson bardzo dużo miejsca poświęcił odczuciom wewnętrznym poszczególnych bohaterów budując spaczone profile psychologiczne oprawców i zastraszony należący do ofiary. Czytając ma się wrażenie, że z kolejnych stron słychać trzeszczenie więzów, płytki oddech spod knebla i zapach bestialstwa. Ale to dzieci. Małe, średnie i prawie dorosłe, które na co dzień uznajemy jako czyste- zbuntowane, lecz nie skażone złem świata. Johnson jednak szybko obala tę teorię. Krok za krokiem dzieci przesuwają swoje granice. Zaskoczone wolnością, szokują brakiem kręgosłupa moralnego. Wiedzą, że czynią źle, ale kara jest dla nich ledwie drobnym punktem w przyszłości. Liczy się tu i teraz i ich pozorna wolność. Empatia została zatracona na rzecz szaleństwa i czerni tak gęstej oplatającej ich serca, że aż trudno uwierzyć, że może tak spaczyć
młode dusze.
Podsumowanie
„Zabawmy się u Adamsów” Johnsona to książka, którą każdy zapamięta na długo. W mroczny i makabryczny sposób ukazuje zło i jego narodziny. Urwane z więzów kontroli szybko wymyka się i zaczyna niebezpieczną przygodę. To nie jest prosta historia, a fakt że coś podobnego miało miejsce i jeszcze nie jeden raz może się zdarzyć przeraża i zmusza do refleksji – czy uczymy się zła od innych ludzi, a może jest ono w nas głęboko zakorzenione już w momencie narodzin?
To nie jest książka dla osób o słabych nerwach. Wzbudza ogrom emocji i to negatywnych, sieka psychicznie czytelnika na kawałeczki.
Lektura tej książki nie jest łatwa, jest ciężko i wstrząsająco. Są momenty, że ma się ochotę tę książkę wyrzucić przez okno, ale ciekawość tego, jak się ta historia zakończy nie pozwala przerwać tej lektury, a im dalej tym mrocznej i makabryczniej. Tutaj razem z bohaterką silnie odczuwa się jej niemoc, przerażenie. Zakończenie nie daje wytchnienia, pozostawia czytelnika smutnego, zniechęconego, bezsilnego, z ogromnym poczuciem pustki i niesprawiedliwości.
To stadium tego, jak niby niewinna dziecięca zabawa bez kontroli dorosłych przeradza się w coś wypaczonego i chorego. Ta książka skłania do refleksji, co może się stać z młodymi nieukształtowanymi umysłami, nie mającymi poczucia, co jest dobre, a co złe. Pokazuje, że granica między zabawą, a robieniem komuś krzywdy jest cienka.
Ludzkie odruchy łatwo jest utracić, wystarczy tylko mieć okazję, aby uporządkowany pełen zasad świat runął. Boleśnie uświadamia, że mała dziecięca uśmiechnięta twarzyczka może być maską niewinności, a za nią kryć się zdegenerowany umysł.
Po tej lekturze rodzą się pytania: Czy człowiek jest z natury zły, a może jednak to kwestia wychowania i okoliczności jakie niesie ze sobą życie? Kiedy traci się dziecięcą niewinność? Co świadczy o człowieczeństwie?
Książka ta skojarzyła mi się z Władcą much Williama Goldinga oraz filmem Funny Games Michaela Haneke.
Mocna rzecz, której się łatwo nie zapomina.
Warto! Polecam, ale zaznaczam, że trzeba być gotowym na tę przerażającą i przejmującą lekturę.
Przeczytane:2022-04-06, Ocena: 3, Przeczytałem,
Zdarzyło się Wam przeczytać książkę, która na bookstagramie była wychwalana co niebiosa, zbierała same pozytywne opinie i oceny, a Wam po prostu, ona nie przypadła do gustu?
.
Ja tak akurat miałam z tą książką, moje oczekiwania co do niej były ogromne. Byłam nastawiona na przerażającą historię, o której nie będę w stanie zapomnieć, która będzie mnie prześladowała jeszcze długo po jej przeczytaniu, ale nic takiego się nie stało🤷 Szczerze, to już o niej zapomniałam. Miała być to historia ociekająca złem, przedstawiająca brak człowieczeństwa i bestialstwo, owszem zawierała ona te elementy, ale nadal nie rozumiem, skąd te ochy i achy na jej temat.
🌿 Rodzice trzynastoletniego Bobby'ego i dziesięcioletniej Cindy wyjeżdżają na wakacje i pozostawiają dzieci pod opieką dwudziestoletniej studentki Barbary. Rodzeństwo wolny czas spędza wraz z dziewczyną i przyjaciółmi zamieszkującymi nie daleko od nich. Z czasem zaczyna doskwierać im nuda, więc postanawiają "zorganizować zabawę" z Barbarą, która będzie odgrywała w niej główną rolę. Zabawa rozpoczyna się od momentu przywiązania jej do łóżka...🌿
.
"Zabawmy się u Adamsów" to historia pokazująca, jak nie wiele potrzeba, aby przekroczyć pewne granice człowieczeństwa i przejść do okrucieństwa i bestialstwa. Jedna źle podjęta decyzja może ponieść, wiele konsekwencji, które później nie mają odwrotu. Autor w sposób bezwzględny opisał, do czego jest zdolna młodzież, czym się kieruje podejmując takie, a nie inne decyzje, że mały psikus i niewinna zabawa, mogą okazać się straszną tragedią.
.
Autor swoją książką wywołał wielką burzę, została ona nazwana kontrowersyjną, brutalną i wstrząsająca. W Polsce nigdy wcześniej nie została wydana, aż do teraz. Tylko czy ona była tak naprawdę wstrząsająca i okrutna? Więcej tu było opisów i rozmyślań bohaterów, niż samej akcji, a na nią najbardziej liczyłam.
.
Dużo tu opisów, przemyśleń głównych bohaterów, niż samej akcji, a na nią najbardziej liczyłam. Akcja zaczyna nabierać tempa dopiero pod koniec książki i to została opisana w wielkim skrócie. Komuś czytanie o uwięzionej opiekunce, na dodatek maltretowanej przez dzieci, może wydawać się wstrząsające i okrutne, tym bardziej, że takiego czynu dopuścili się nieletni. No ale mi ona wydała się taka trochę nijaka, może dlatego, że zabrakło mi tutaj chociażby szczegółowych opisów samych tortur. Z pewnością wtedy nabrałaby większego charakteru, napięcia i grozy.