Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2015-07-01
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 600
Powieść Sofii Caspari, nie jest zwykłą powieścią o przypadkowych bezbarwnych postaciach. To powieść epicka, w której piękno dzikiego świata przeplata się z jego okrutnością. To opowieść o wielkiej przyjaźni, walce o własne dobro i szczęście najbliższych. Znajdziemy w niej walkę o lepsze jutro. Jak wiele trzeba poświęcić, aby w "Nowym Świecie", wydawałoby się wspaniałym świecie zaznać odrobinę spokoju i stabilizacji?
Sofia Caspari to pseudonim Kristen Schutzhofer, która na swoim koncie ma już wiele niemieckich powieści historycznych. W swoim życiu wiele podróżowała po zakątkach Ameryki Środkowej i Południowej, co zaowocowało w jej powieści. Autorka dokładnie przemyślała każdy krok pisząc tą powieść, dzięki czemu nie znajdziemy w niej niedociągnięć i niejasności. Są takie książki, które po pierwszych kilku stronach mamy ochotę odłożyć i więcej po nie nie sięgnąć, mimo że mogą mieć 632 strony. Tak było w tym przypadku. Niezmiernie jednak się cieszę, że udało mi się przerzucić oczy na następną stronę, gdyż momentalnie zaczęłam książę pochłaniać.
Anna i Victoria poznają się na statku Kosmos płynącym do Argentyny. Kobiety szybko zaprzyjaźniają się, mimo iż pochodzą z różnych klas społecznych. Anna to młoda służąca, która pragnie dołączyć do rodziny i kochającego męża, którzy od roku mieszkają już w Buenos Aires. Victoria z kolei płynie do męża, który jest bogatym plantatorem i o nic nie musi się martwić. Z uśmiechem na twarzy spogląda w przyszłość. Choć drogi obu kobiet po dopłynięciu do portu się rozchodzą, to jeszcze nie raz los poniesie je ku sobie.
XIX-wieczna Argentyna odbierana była przez Europejczyków jako "Nowy Świat", lepszy, obiecana ziemia i raj. Wizja Argentyny pełnej przepychu i bogactwa ściągała na jej ziemie wielu ludzi,w tym wspaniałe kobiety będące naszymi bohaterkami. Autorka bardzo dokładnie opisuje świat, jaki widzi Anna po zejściu ze statku. Wszystko wygląda inaczej niż każdy sobie wyobrażał. Złoto i pieniądze nie leżą na ulicy, a do wszystkiego trzeba dążyć bardzo ciężką pracą. Paskudne choroby nie omijają ludzi tu mieszkających, a zaraza potrafi dosięgnąć każdego. Aby przetrwać, każdy z bohaterów musi wykazać się niezwykłą siłą, odwagą i determinacją.
Sofia Caspari zabiera nas w podróż do tętniącej życiem Argentyny. "W krainie kolibrów" to genialna fabuła, którą najlepiej poznawać małymi kroczkami i delektować się każdym fragmentem. Autorka bardzo rzetelnie pokazuje nam życie w biednych dzielnicach oraz w strefach bogaczy. Czytając tą książkę ma się wrażenie, że siedzi się pomiędzy Anną i Victorią popijając yerba mate, czy jedząc maślane rogaliki. Karty powieści pochłaniają nas ukazując coraz to piękniejsze miejsca. O jednym z nich posłuchajcie:
[...] jej oczom ukazał się widok równiny w dole, ciemnoszmaragdowej niczym morze i tak rozległej, że patrząc na horyzont, nie można było stwierdzić, czy to mgła, woda, czy jednak ziemia. Złudzenie było tym silniejsze, że znajdowali się teraz pod chmurami, tymczasem wierzchołki gór jaśniały w promieniach słońca na tle błękitnego nieba.
Autorka pięknym językiem ożywiła przedstawiony świat, a wykreowani bohaterowie byli dla tego świata niczym serce pobudzające do życia. Kilka postaci było jednak dość schematycznych, a niektóre aż nadto przerysowane, np. Ofelia. Całość mimo wszystko współmiernie się uzupełniała i tworzyła idealną całość. Warto również zauważyć przepiękną okładkę, która zachwyca, nadaje klimat z jakim przyjdzie nam się zmierzyć podczas czytania. Okładka "W krainie kolibrów" to swego rodzaju wisienka na torcie.
Reasumując, książkę przeczytałam z wielkim zapałem momentami czując wypieki na policzkach. Piękna saga osadzona w fantastycznym klimacie, która przeniesie nas w miejscu i czasie. Zdecydowanie polecam i z chęcią sięgnę po kolejny tom!
Mam słabość do pięknych okładek... Co prawda, staram się nie oceniać książki tylko po jej oprawie graficznej, niemniej przyznaję się, że kiedy widzę zachwycającą okładkę, o wiele bardziej ciągnie mnie do danej lektury, by przekonać się, czy okaże się równie dobra bądź całkowicie odwrotnie. Dlatego też gdy tylko zobaczyłam książkę "W krainie kolibrów" Sofii Caspari pomyślałam sobie, że muszę po nią sięgnąć, a co więcej - byłoby cudownie widzieć ją na swojej półce. Moja mama "przypadkiem" dowiedziała się jak bardzo podoba mi się ta książka i wykorzystując okazję, jaką były moje imieniny - "W krainie kolibrów" wzbogaciło moją domową biblioteczkę. To dość pokaźna książka, bo ponad sześćset stron, a jednak pochłonęłam ją niezwykle szybko. Mam jednak lekko mieszane uczucia co do tej lektury, jednak dlaczego - wszystko zaraz Wam wyjaśnię.
Historia, jaką Sofia Caspari zawarła w swojej książce toczy się w wieku XIX, kiedy to spora część mieszkańców Europy wypływała do Ameryki Południowej wierząc, że tam uda im się spełnić marzenia. Do nich należało między innymi założenie własnego gospodarstwa czy też rozwinięcie jakiejś firmy - cokolwiek to było, miało przynieść tym ludziom pieniądze i spokojne życie. Byli jednak i tacy, którzy przypływając na tak zwany Nowy Ląd mieli już dobrą sytuację materialną, a ich życie pozornie oparte było jedynie na przyjemnościach... Wspominam o tym, ponieważ dwie główne bohaterki tej książki to całkowicie skrajne postacie. Pierwsza z nich - Anna, to kobieta uboga, która postanowiła dołączyć do swojej rodziny oraz ukochanego męża Kaleba, gdyż oni o wiele wcześniej przybyli do Argentyny. Z kolei Viktoria jest żoną bogatego przedsiębiorcy, nie musząca martwić się tak naprawdę o nic i podobnie jak Anna postanowiła opuścić rodzinne strony by dołączyć do swojego męża. Obie kobiety poznają się na statku dzięki Juliusowi - mężczyźnie, który już w pierwszym rozdziale tej książki ratuje życie Anny. Mimo świetnie spędzanego czasu, cała trójka wie, że gdy tylko statek w końcu przybije do lądu, ich drogi prawdopodobnie rozejdą się na zawsze... Jak potoczą się losy Anny? Czy marzenia jej własne oraz rodziny przebywającej już w Argentynie będą miały możliwość się spełnić? Jak wyglądać będzie życie Victorii, pozornie tak pełne przyjemności? Odpowiedzi na te, jak i wiele, naprawdę wiele innych pytań, znajdziecie oczywiście sięgając po książkę "W krainie kolibrów".
Muszę przyznać, że spodobał mi się klimat tej książki. Przede wszystkim, czytając ją, w wyobraźni przeniosłam się do Argentyny, by wraz z głównymi bohaterkami przeżywać tysiące różnych wydarzeń. Niezwykle spodobały mi się właśnie opisy miejsc, które sprawiały, że cały sercem czułam się związana z Ameryką Południową. Dodatkowo fakt, że fabuła rozgrywała się w wieku XIX jeszcze bardziej mnie do siebie przyciągnęło. Nie było tam wszechobecnej technologii, a ludzie chcąc przedostać się z jednego miejsca na drugie, często musieli przebyć tysiące kilometrów konno, nie raz zdając sobie sprawę, że na pampie czeka ich mnóstwo niebezpieczeństw. Mimo to większość z nich radziła sobie świetnie nie mając internetu, telefonów i wielu innych sprzętów. Dlatego czas i miejsce akcji są dla mnie zdecydowanie na plus, bo pozwoliły mi się oderwać od tego rzeczywistego mi świata i przenieść w myślach w przeszłość, dodatkowo do urokliwej Argentyny. Sporo jest w tej książce odniesień do historii, czego się obawiałam (znając moją średnią skłonność do sięgania po powieści historyczne). Jednak wbrew tym obawom - nie zanudziło mnie to, a wręcz przeciwnie. Świetnie zostało w tej książce pokazane, jak wyglądał okres kolonizacyjny. Europejczycy zasiedlając Amerykę Południową, wypierali rdzennych mieszkańców, chociaż może się to wydawać niesprawiedliwe - w końcu to nie były ich tereny, a mimo to "biali" czuli się jednak tak, jakby od początku Ameryka Południowa należała do nich. Pokazana została poniekąd brutalność Europejczyków względem plemion zamieszkujących tamtejsze tereny (ale trzeba przyznać, że też ze wzajemnością). Nie raz było to dla mnie straszne, jak bardzo ludzie potrafią być podli, myśląc, że będąc takiej a nie innej narodowości, są od kogoś lepsi... Bo to nieprawda, a świadczyły o tym ich czyny. Stąd, o dziwo, podobał mi się wątek historyczny zawarty w tej książce.
Jeśli chodzi o losy Anny i Viktorii, bo mimo wszystko, wszystko kręci się głównie wokół tych dwóch kobiet, to także czytało mi się je całkiem dobrze. Początkowo, książka poświęcona jest głównie Annie, jednak z czasem coraz więcej jest w niej zawartych losów Viktorii, jak i nawet pojawiają się wątki, gdy kobiety ponownie się spotykają... Jednak nie chcę za bardzo sopilerować, więc nic więcej nie dodam. Pojawiają się rzecz jasna wątki miłosne, o czym przekonacie się dość szybko czytając tę książkę (bo swoją drogą jest ona zdecydowanie romansem), które również były nie najgorzej opisane. Mimo to książka wywołała we mnie trochę mieszanych uczuć, bo momentami przypominała mi jedną z tych właśnie telenoweli, których akcja rozgrywa się najczęściej w Ameryce Południowej. Dosłownie niektóre wydarzenia były dla mnie jak żywcem wyjęte ze scenariusza jednej z takich telenoweli, gdzie mnóstwo jest tych perypetii rodzinnych, a jak to się kiedyś spotkałam z zabawnym zdaniem, wciąż pozostaje pytanie "Kto jest ojcem Pablito?" :D. Dlatego nieco mnie bawiła ta historia, bo w niektórych momentach została za bardzo przekoloryzowana.
Sami bohaterowie zostali wykreowani całkiem ciekawie, gdyż mieli indywidualne cechy charakteru. Niemniej nie z każdym byłabym w stanie jakoś się zżyć. Polubiłam swoją imienniczkę, Annę, ze względu na to, jak silną była kobietą, mimo że los nie zawsze był dla niej łaskawy. Dążyła ku swoim planom, starała się nie poddawać, dlatego czułam względem niej pewnego rodzaju podziw. Natomiast Viktoria początkowo jawiła mi się jako postać taka pozytywna, pełna życia, lecz w pewnym momencie bardzo mnie zawiodła i zobaczyłam w niej jedynie rozkapryszoną i zawistną kobietę, mało różniącą się od dam, w towarzystwie których przebywała, a o jakich mówiła, że stanowią niby nudne i dumne towarzystwo. Co prawda, na końcu się wybroniła, dlatego ostatecznie nawet w miarę ją polubiłam, bo pokazała jednak, że jeśli się chce, to da się zmienić na lepsze. Również Julius oraz Pedro byli jak najbardziej pozytywnymi postaciami, w dodatku muszę przyznać, że chyba byłabym w stanie stracić dla nich głowę... Natomiast byli też bohaterowie, którzy budzili grozę i o dziwo, na ich czele, według mnie, stała kobieta - donia Ofelia. Dużo by jeszcze mówić o pozostałych postaciach, jednak każda z nich, jaka już wspomniałam, została całkiem dobrze wykreowana.
Dlatego też, mimo że ten romans, jaki znalazł się w książce jest momentami jak wyjęty z telenoweli, dość banalny i często przewidywalny, to książka sama w sobie bardzo mi się spodobała. Przede wszystkim zawdzięcza to opisom miejsc, tej Argentynie, do której mogłam się przenieść i którą nadal, nawet po odłożeniu już "W krainie kolibrów" mam gdzieś w głowie. Poza tym ciekawi bohaterowie, nieco historii i to, o czym jeszcze nie wspomniała, czyli nawet lekki moment grozy, to przyczyny, dla których książka staje się atrakcyjna.
To już zatem wszystko jeśli chodzi o recenzję "W krainie kolibrów". Polecam po nią sięgnąć, szczególnie teraz, latem, bo to idealna lekturka właśnie na taki wakacyjny czas.
Więcej recenzji na: Chaos myśli
Moja wiedza o Argentynie jest mizerna, przyznaję bez bicia. Jakoś nigdy te rejony świata nie były w kręgu moich zainteresowań. Pierwsze skojarzenia z tym krajem? Ameryka Południowa, rządy junty, Diego Maradona, "Boskie Buenos" Maanamu i kobieta prezydent. Niewiele tego. Dlatego skusiłam się na książkę Caspari, mając nadzieję, że ciut lepiej poznam Kraj Srebra, wszak reklamowana jest ona m.in. takimi słowami: ""W krainie kolibrów" to pierwszy tom żywiołowo opowiedzianej sagi rozgrywającej się na tle zapierającej dech argentyńskiej panoramy."
Jest 1863 rok. Na statku wiozącym imigrantów z Niemiec do Argentyny, spotykają się dwie kobiety, Anna i Victoria, które dzieli prawie wszystko. Dziewczyna bez grosza przy duszy i bogata dziewczyna z dobrego domu zmierzają do kraju, w którym mają się spełnić ich marzenia. Obie z nadzieją patrzą w przyszłość. Anna płynie do swojego męża, który udał się do obcego kraju rok wcześniej wraz z jej rodziną w celu poszukiwania lepszego życia i pracy. Victoria także zdąża do męża, bogatego plantatora, który w jej opowieściach i wspomnieniach jawi się niczym książę z bajki. Jest też Julius, dobry znajomy Victorii, młody mężczyzna pełen zapału i z głową pełną planów. On w wyjeździe do Argentyny widzi szansę na realizację swoich ambicji i udowodnienie ojcu, że jest kimś więcej niż rozpieszczonym młokosem, który zawdzięcza wszystko rodzinie. Między trójką pasażerów, w trakcie długiego rejsu, zadzierzgną się więzi, które okażą się być silniejsze niż więzy krwi i na zawsze połączą wspomnianą trójkę. Gdy schodzą na ląd w Buenos Arie, żadne z nich nie podejrzewa, że ich losy kiedyś jeszcze się przetną. Czy jednak bohaterom uda się zrealizować swoje marzenia? Czy nowy początek okaże się dla nich tym, czego oczekiwali? Cóż... życie lubi płatać figle, a zawiedzione nadzieje bolą najmocniej.
"Argentyna, Kraina Srebra - czy to nie brzmi, jak obietnica? Ale co się za nią kryje? Co ta ziemia naprawdę im przyniesie?"
Po przeczytaniu 600 stron powieści, będącej debiutem Caspari, w dwa dni, dotarło do mnie, że jest ona z gatunku tych, po które sięgam bardzo rzadko. Bo musicie wiedzieć, że "W krainie kolibrów" to romans pełną gębą. Przewidywalny, często naiwny, gdzie miłość, ta prawdziwa, jest wyidealizowana i zdolna pokonać wszelkie przeciwności, a dobro okazuje się, w ostatecznym rozrachunku, zawsze brać górę nad złem. I choć zazwyczaj krzywię się na myśl o takich pozycjach i wzdragam się na myśl o zagłębieniu w lekturę tego typu, to w przypadku książki niemieckiej autorki stało się coś zaskakującego dla mnie samej. Książka mi się spodobała! Nie jestem ślepa i dostrzegam jej mankamenty, takie jak: bardzo prosta historia opowiedziana prostym językiem, fabuła niczym z telenoweli, w tym wypadku argentyńskiej, naciągane i nieprawdopodobne, w realnym życiu, wydarzenia, czy wreszcie spora ilość błędów (głównie literówek i gramatycznych). (W tym ostatnim przypadku zapewniono mnie, że otrzymana przeze mnie wersja powieści, jest przed ostateczną korektą i do księgarń trafiła publikacja bez tych niedociągnięć.) Mimo to, trudno mi było się z książką rozstać. To chyba jest właśnie ta siła przyciągania telenoweli! Gdy raz się człowiek wciągnie, przepadł z kretesem :) Widać w tym czasie taka właśnie lektura była mi potrzebna.
Co w takim razie sprawiło, że "W krainie kolibrów" przypadło mi do gustu? Wielu z Was zapewne zdaje sobie sprawę, że czasami jest to kwestia trudna do ujęcia w kilku prostych słów. Szczególnie, gdy rzecz tyczy się książki daleko odbiegającej od Waszego kręgu zainteresowań i fascynacji. Ale postaram się Wam wytłumaczyć, skąd u mnie taka opinia o pracy Caspari. Po pierwsze lekkość książki. Choć rzecz dzieje się w kręgu niemieckich imigrantów, z których większość żyła w skrajnym ubóstwie, choć poruszana jest też delikatnie kwestia rdzennych mieszkańców Argentyny i niesprawiedliwości względem nich, choć wspominany jest świat przestępczy, rozwijający się w najlepsze w rozrastającym się Bueons Aries, choć jest przemoc, prostytucja, kłamstwa, które niszczą rodziny, to pisarka nie zadręcza czytelnika roztrząsaniem wszystkich tych problemów. Nie wgryza się w nie, nie rozkłada na czynniki pierwsze, ale daje ogólny obraz ówczesnego życia. Wszystkie wspomniane przeze mnie powyżej wątki są kanwą dla rozgrywającej się akcji. Podobnie jak owa "zapierająca dech argentyńska panorama". Oczywiście wolałabym aby było więcej opisów przyrody argentyńskiej, ówczesnych realiów, odniesień historycznych, bo ja to lubię. Jakkolwiek, w przypadku tej publikacji, jest ich tyle, ile trzeba. Dają one czytelnikowi pewne wyobrażenie o opisywanych miejscach i czasie, pozwalają poczuć odrobinę tej prawdziwej Argentyny. Nie one są tutaj na pierwszym planie. Są tłem dla fabuły, skupiającej się przede wszystkim na perypetiach trójki głównych postaci, na ich uczuciach. Postaci te są nakreślone prosto, posiadają oczywiste cechy i zachowania, nie zaskakują, ale łatwo je polubić. Lub nie... To już kwestia gustu. Właśnie za tą prostotę, za tą przewidywalność doceniłam powieść niemieckiej autorki. Wspominałam już, że tematem przewodnim jest, w moim odczuciu, miłość. Ponad granicami, ponad podziałami, poplątana, lecz idealna. Jest to uczucie, które w przypadku każdego z bohaterów, okazuje się być siłą napędzającą dla ich działań. Miło jest czasami przeczytać książkę, w której dostaniemy porządną dawkę idealizmu, gdy z każdą przewróconą stroną, jesteśmy pewni, że wszystko musi skończyć się dobrze, a prawdziwa miłość to potęga. Także w takim nieskomplikowanym wydaniu.
Ktoś może zarzucić książce Sofii Caspari, że jest zbyt banalna, nie wnosi w świat literacki nic nowego, a jest kolejnym romansem, reklamowanym hasłami na wyrost. Ja jednak nie uważam, by czas spędzony z bohaterami jej opowieści był stracony. Jak już wspominałam, nie zawsze człowiek ma chęć, by mierzyć się z ciężkimi tematami, z bólem i tragediami wykreowanych przez autora postaci. Czasami chce zanurzyć się w idealnym do przesady świecie, w którym jest pewien, że bajka o Kopciuszku mogłaby się ziścić. Jeśli szukacie lekkiej i niewymagającej książki na wakacje albo na zimne jesienne i zimowe wieczory, to, w moim odczuciu, powinniście sięgnąć po "W krainie kolibrów".
Miłość niemożliwa. Argentyńskie noce. Upragnione szczęście. Jak mocno trzeba kochać, by pokonać wszystkie przeciwności losu? Franka i Minę połączyła...
Przeczytane:2016-03-13, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2016, Mam,