Powieść, niepodobna do niczego, co już znasz.
Minęło osiemnaście miesięcy, odkąd na szkołę dla dziewcząt Raxter nałożono kwarantannę, od kiedy Tox pogrążył wyspę i wywrócił życie Hetty do góry nogami.
Zaczęło się powoli. Z początku zaczęli umierać nauczyciele. Potem Tox przeniósł się na uczennice, wykręcając i zmieniając ich ciała. Teraz, odcięte od reszty świata i pozostawione same sobie na wyspie, dziewczyny nie wychodzą poza ogrodzenie szkoły. Tox zmienił lasy w dzikie i niebezpieczne, a dziewczyny czekają na lekarstwo, które obiecano im dostarczyć. Tox przenika do wszystkiego.
Kiedy Byatt znika, Hetty robi wszystko, by ją odnaleźć, nawet jeśli oznacza to złamanie kwarantanny i walkę z potwornościami czającymi się za ogrodzeniem. Gdy się tego podejmuje, odkrywa, że w historii Raxter kryje się znacznie więcej, niż mogłaby kiedykolwiek przypuszczać.
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data wydania: 2019-08-27
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 315
Tytuł oryginału: Wilder Girls
"Toxyczne dziewczyny” to nietypowa powieść o Hetty i jej koleżankach „zamkniętych” na wyspie objętej kwarantanną. Po osiemnastu miesiącach w świecie Tox znika jedna z dziewczynek. Wtedy jej przyjaciółki, chcąc ją odnaleźć, zaczynają odkrywać prawdę o swoim więzieniu.
„Nie obawiam się zarażenia. Każda z nas to w sobie ma, czymkolwiek to jest. Odstrasza nas widok znów rozpadającej się dziewczyny. „
Powieść ukazała się w 2019r i została napisana przez Rory Power. Pisarka dorastała w Bostonie. Stopień licencjata zdobyła w Middlebury College, a potem tytuł magistra prozy na University of East Anglia. Obecnie mieszka w Massachusetts. "Toxyczne dziewczyny" to jej debiutancka powieść, która okazała się hitem wydawniczym. Hetty, Bratt i Reese to trzy przyjaciółki zamieszkujące szkołę zwaną Raxter. Nie jest to jednak zwykła szkoła, a przynajmniej nie jest nią teraz. Gdy do wyspy dotarło toksyczne zanieczyszczenie zwane Tox, wszystko się zmieniło. Co silniejsi którzy przeżyli przechodzili męczarnie przez paroksyzmy, które wykręcały i zmieniały ich ciała. Placówka została poddana kwarantannie i od osiemnastu miesięcy dziewczyny zmagają się nie tylko z głodem – żywność która jest im wysyłana nie zawsze starcza dla wszystkich- ale również z dzikimi zwierzętami, które zmienione pod wpływem Tox mieszkają w lasach koło szkoły. Walcząc z przeciwnościami dziewczyny starają się normalnie żyć czekając na lekarstwo. Historia ta opowiada o dziewczynkach żyjących w kwarantannie, starających się przetrwać. Opisuje trudy ich życia w tym „nowym” dla nich świecie i opisuje sposób w jaki sobie radzą. To jednak nie wszystko. Gdy Byatt znika, a Hetty postanawia ją znaleźć, wszystko się zmienia. Dziewczyna jest gotowa złamać zasady kwarantanny by odnaleźć przyjaciółkę. Jej zapał prowadzi ją prosto za ogrodzenie, tam bohaterka musi stawić czoła, nie tylko dzikim zwierzętom, ale jak się okazuje też historii Raxter, która kryje w sobie więcej niż mógł by ktokolwiek przypuszczać. Historia ta już od samego początku budzi lekką grozę. Pokazuje życie w kwarantannie, fakt że niczego nie można być pewnym. Jest wspaniałą opowieścią dla każdego kto lubi takie klimaty. Czytało się ją bardzo lekko, a historia tak nowa i nie spotykana po prostu pochłania czytelnika. Po przeczytaniu aż chciałam aby była dalsza część tej książki, ale mimo że zakończenie zostało napisane w sposób otwarty to ciężko jest stwierdzić czy coś dalej powinno być.
Trochę czasu (oraz stron) minęło, nim właściwie dotarłam do początku możliwego końca „idylli” panującej na odizolowanej od reszty cywilizacji wyspie. Rory Power trzymała mnie w niepewności, oszczędnie karmiąc licznymi wskazówkami, pozwalając na snucie najróżniejszych domysłów. Naumyślnie budowała napięcie, wprowadzając elementy grozy zdające się przybierać realne kształty. Przypominało to oddziaływanie Toxu: powolne rozprzestrzenianie po zamkniętej przestrzeni, gdzie prędzej czy później czytelnik całkowicie staje się niewolnikiem historii. W jednej chwili jednak pojęłam, że zabawa w „kotka i myszkę” zaczyna się dłużyć. Pragnęłam wreszcie zaznać tego, co tak obiecywano, a serwowanie fabularnych przystawek ani trochę nie odciągało myśli od dania głównego. Czekałam na godzinę „zero”, siedząc jak na szpilkach. I wiecie co? Wreszcie się tego doczekałam!
NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI… NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI! MY SIĘ GO BOIMY, PO TERENIE SZKOŁY TYLKO CHODZIMY. JAK SIĘ ZBUDZI…
Decyzja Hetty o opuszczeniu pozornie bezpiecznego terytorium zagwarantowała nie tylko przerwanie kwarantanny (chociaż, gdyby inaczej na to spojrzeć, co innego mogłyby zarazić, skoro las na wyspie już od dawna był skażony Toxem). Kierowana egoistyczną chęcią odnalezienia najlepszej przyjaciółki nawet nie przypuszczała, że przyczyni się to do zniszczenia niewidzialnej bramy rutyny, wywołując szereg mrożących krew w żyłach zdarzeń. Jak wcześniej groziło im spore niebezpieczeństwo, tak odkręciła ten kurek do końca, wylewając nie tylko na siebie, ale również resztę dziewczyn paskudztwo. A to ustalało własne zasady gry, mając na uwadze oszustwo drugiej strony. Owocowało to niespodziewanymi zagrywkami. I tylko wzajemne wsparcie oraz odwaga mogły je uratować. Obserwowałam każdy ich ruch. Płomiennie liczyłam na to, że, pomimo przeciwności losu oraz niedogodności, dadzą radę odeprzeć wrogie ataki, dzięki czemu znowu w ich sercach zagości nadzieja. Nadzieja na to, że Bóg sobie o nich przypomni, zsyłając prezent w postaci wyśnionego lekarstwa. Tylko czy choroba nie pokrzyżuje im walecznych planów? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Ja powiem jedynie tyle, że może bez ryzyka nie ma zabawy, ale czy warto się na takowe narażać, kiedy i tak tkwi się po uszy w pułapce? A może to taki bunt wobec własnej bezsilności?
Jeżeli w życiu jest za kolorowo, wszystko idzie jak z płatka, prędzej czy później coś musi p...ójść nie tak. No, może nie zawsze, ale w przypadku „Toxycznych dziewczyn” znajdzie się parę „niewypałów”. Na pewno jednym z nich jest wątek miłosny. Nie mam nic do związków homoseksualnych, żeby nie było, ale w tej książce da się odczuć, iż jest wciśnięty na siłę. Zyskałby on na jakości, gdyby autorka postanowiła poprowadzić go w zgoła inny sposób. Dała szansę, by rozwinąć skrzydła i poszybował w niebiosa. A tak jedynie je ukazał, szybko chowając za siebie, unikając latania. A tak niepotrzebnie zajmował przestrzeń, psując nieco i tak zagęszczoną atmosferę. Również mam parę zastrzeżeń do warstwy medycznej. Nie jestem szczególnie uzdolniona w tej dziedzinie (obejrzenie kilkudziesięciu odcinków „Dr House’a”, a co dopiero kilku sezonów serialu „Hoży doktorzy” nie czyni ze mnie lekarki), ale wydaje mi się, że więcej w tym było amatorszczyzny, niżeli profesjonalizmu. Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale nikt – dosłownie NIKT – nie wpadł na pomysł, aby zajrzeć GŁĘBIEJ w fenomen sławnego Toxu? Ach, no tak – przecież gdyby poczynili taki ruch, to reszta historii mogłaby spakować manatki i wyjechać w siną dal. A to nie wchodziło w rachubę… Dlatego uznam to za celowy zabieg, jednak dalej będzie mnie gryzł! Oby był zaszczepiony przeciw wściekliźnie…
ŁĄCZY NAS WIELE, NIE TYLKO TA PRZEKLĘTA ZARAZA
Osiemnaście miesięcy bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Osiemnaście miesięcy walk o każdy najmniejszy kawałek jedzenia. Osiemnaście miesięcy spoglądania śmierci w oczy, gdzie odliczają czas do kolejnego ataku ze strony siejącego spustoszenie w ciałach Toxu.
Właśnie tak wyglądała codzienność Hetty oraz pozostałych dziewcząt, które choroba uwięziła na wyspie Raxter w szkolnych murach, odbierając dosłownie wszystko. Zdane na siebie oraz pozorną pomoc ze strony wojska, próbujące żyć w zgodzie, choć ta nie zawsze między nimi panuje. Okradzione z przyszłości, niekiedy wypatroszone z uczuć… Jak to przetrwać? Na szczęście Hetty ma u swego boku lojalne przyjaciółki, Byatt oraz Reese, które są w stanie gotowe skoczyć za sobą w ogień. Dlatego też nie dziwne, że główna bohaterka zaryzykowała własnym życiem, aby ocalić jedną z nich z rąk podejrzanych osobistości. Szkoda tylko, iż każdy jej ruch przypominał nieudolne utrzymanie równowagi na oblodzonym chodniku. Hetty działała impulsywnie, pod wpływem uczuć, co ciągle ją gubiło. Rozumiałam jej rozgoryczenie. Wiecznie oszukiwana pragnęła, by sprawiedliwości stało się zadość, lecz więcej szkodziła, niżeli pomagała. I to właśnie sprawiało, że choć obdarzyłam ją sympatią, to zdarzało jej się grać mi na nerwach. To samo tyczy się Reese, choć w jej przypadku mogę powiedzieć o syndromie „sfochanej nastolatki”. Przyjaciółka głównej bohaterki wiele przeszła, lecz niejednokrotnie odczuwałam, że mam przed sobą kilkuletnie dziecko, a nie nastolatkę, która lata moment wkroczy w dorosły wiek. Jej dąsy doprowadzały mnie do szaleństwa! Wiele razy chciałam nią ostro potrząsnąć. Aby oprzytomniała. Aby pojęła, że nie jest w tym bagnie sama, iż takie zachowanie nie przynosi niczego dobrego. Co zaś tyczy się Byatt…
Nie spodziewałam się, że ta dziewczyna skrywa tak wiele tajemnic. Że jest nimi obładowana od czubków palców u stóp po same cebulki włosów. Jak dla mnie ta postać była najwyraźniejsza. Pokazała, iż może nam się wydawać, że kogoś znamy niczym własną kieszeń, kiedy prawda okazuje się zupełnie inna...
Ach, chciałabym napisać, że każda z przewijających się przez „Toxyczne...” bohaterka znacznie wyróżnia się na tle pozostałych, nadając całej historii różnorodnych barw. Tak niestety nie było. Wiele postaci – w moim odczuciu – wydawało się nieco spłaszczonych, jakby brakowało na nie konkretnego pomysłu. Czasami tylko imiona powodowały, że je odróżniałam (choć też imiona potrafiły mnie mylić. Spójrzcie na te od głównej bohaterki i jej przyjaciółek – możemy nastąpić mały chaos), co jest trochę zasmucające. Rory Power miała wiele okazji, aby dodać im wyrazistości, głębi, a pozostała jedynie woda z resztkami farby, gdzie maczano pędzel używany przy malowaniu pierwszoplanowych dam. Sama przeszłość Hetty i jej świty, choć ukazana, miała trochę luk, przez co często zastanawiałam się, czy aby na pewno ma ona związek z tym, co aktualnie nimi kieruje. Oczywiście nie każę robić pełnej charakterystyki, bo kto to by przeczytał, ale jeżeli powiedziało się „a”, to trzeba dośpiewać „b”.
Rory Power, choć dopiero nieśmiało trupta po literackim świecie, zdołała mnie zdobyć swoją kreatywnością. Co jak co, ale w takie klimaty to mi graj i nie pozwalaj, by muzyka przedwcześnie ucichła. Autorka, choć stawiając na prostotę słów, bez wyszukanych nazewnictw, umie obciążyć ciało i umysł, nie dając wytchnienia. Chociaż naliczyłam trochę wad – jak na debiut przystało – nie byłam w stanie odmówić sobie chwili relaksu z książką, gdzie minuty przekształcały się w godziny, aż nie spostrzegłam, że już ją pożarłam. Ogromnie, przeogromnie podobało mi się rozwinięcie tematu Toxu. Spodziewałam się wszystkiego, lecz prawidłowa wersja jeszcze bardziej mnie zadowoliła. Niestety inne odczucia mam w sprawie zakończenia. Wydaje mi się nieco odbiegające od reszty książki, gdzie wszędzie docierało się stopniowo, a tutaj panował istny chaos. Pomijając już zdarzenie, po którym czułam, jak mi zaciska żołądek (przypuszczam, że ci, co znają tę historię, to zrozumieją), ale zostawienie go otwartego, bez powiadomienia, czy faktycznie nastąpi kontynuacja? Tak się nie robi!
Podsumowując. „Toxyczne dziewczyny” to debiut literacki Rory Power, który zachwycił czytelników do takiego stopnia, że podobno ma powstać film na jego podstawie. I wcale bym się nie obraziła, bo wykreowany przez autorkę świat świetnie nadaje się na wielkie ekrany, gdzie jej przeszywająca do szpiku kości, wywołująca ciarki aura w połączeniu z wieloma niewiadomymi wbija w fotel. Dlatego ogromnie liczę, aby ta plotka okazała się prawdą, bo może dzięki temu inne postaci zyskają inne, bardziej charakterystyczne oblicza?
"Toxyczne dziewczyny" to powieść, z którą mam problem. Problem, bo totalnie nie wiem co mam o niej myśleć. Z jednej strony autorka zaskoczyła mnie pomysłem, swoją wyobraźnią, a z drugiej strony brakło mi rozwinięcia świata, odpowiedzi i wyjaśnień. Długo też zajęło mi wczytanie się, wejście w tą inną rzeczywistość. Na szczęście im dalej tym lepiej, akcja mocno przyśpiesza, coś się zaczyna dziać, a bohaterki muszą podejmować dramatyczne wybory.
Książka jest oparta na znanym fundamencie, z mocną żeńską postacią, ale jednak inna, całkiem świeża i nietypowa. Na pewno nie jest to pozycja delikatna, mimo "przygodowomłodzieżowej" tematyki. Momentami obrzydliwa i frustrująca. Autorka pozostawia nas z masą pytaniań i niedopowiedzeń, liczę na to że sugeruje to kontynuację, bo akcja po prostu się urywa. A przecież zdążyłam już się wciągnąć! To lektura, która musiała wywołać emocje. Historia, którą trzeba samemu przeczytać by wyrobić sobie zdanie, bo zbiera tyle samo zachwytów co rozczarowań.
Mam ogromny problem związany z debiutancką książką Rory Power „Toxyczne dziewczyny”. Jest to na pewno książka inna od tych, które miałam okazję już czytać i to jest jej ogromnym plusem. Pochwała należy się więc za niesamowity pomysł na fabułę. Dlaczego zatem mam z nią problem i w stu procentach nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z tej lektury? Przede wszystkim zawiodło wykonanie, a największe zastrzeżenia mam do samego zakończenia. Ale po kolei!
Na wyspie Raxter znajduje się szkoła dla dziewczyn. Mija właśnie osiemnaście miesięcy odkąd nałożono na nią kwarantannę i odcięto do świata. Zapas jedzenia może dostarczyć wojsko i tylko wyznaczone osoby mogą decydować, na jak długo dla wszystkich tego jedzenia wystarczy. Powodem, dlaczego dziewczyny z dwiema nauczycielkami zostały pozostawione same sobie na wsypie jest rozprzestrzenię się wirusa Tox, który przeniósł się ze zwierząt i roślin na ludzi. Lasy zostały zmienione w dzikie i niebezpieczne, zwierzęta są rozwścieczone, ale najmocniej oberwało się ludziom, bo ciała zostały wykręcone i zmienione. Dziewczyny czekają na obiecane lekarstwo, ale czy ono do nich dotrze?
Głównymi bohaterkami „Toxycznych dziewczyn” są Hetty, Byat i Reese, ale co ciekawe – narracja jest prowadzona tylko z perspektywy Hetty i Byat. Dlaczego? Nie potrafię znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Dziewczyny przebywają w szkole ponad rok i widziały już wiele. Tox nie oszczędza nikogo, najpierw zaczęli ginąć nauczyciele, później padło na uczennice. Tox nie faworyzuje, nie wybiera, lecz i tak każdą w odpowiednim czasie dopadnie. Hetty straciła oko, Byat ma dodatkowy kręgosłup, a ręka Reese jest srebrna i pokryta łuskami. Dziewczyny jednak żyją i można powiedzieć, że Tox obszedł się z nimi bardzo łagodnie. Codziennie – na śmierć i życie muszą walczyć o jedzenie, o to, by mogły jeszcze żyć. Ale pewnego dnia Byatt znika. Jest to ogromny cios dla Hetty i dziewczyna zrobi wszystko, by ją tylko odnaleźć. Obmyśla razem z Reese plan, który wiąże się ze złamaniem kwarantanny i wyjściem w nieznane. Dziewczyna przekona się, że wyspa skrywa wiele tajemnic, lecz czy uda jej się dowiedzieć, czym jest Tox?
Jestem trochę zła na autorkę, że nie wykorzystała potencjału, który jest w tej książce. Mamy tutaj mroczny klimat, zamkniętą przestrzeń i bohaterki objęte mutyzmem. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie było „Toxycznych dziewczynach” tak wielu niewyjaśnionych wątków, gdyby było mniej luk w fabule. Akcja raz ciągnie się wolno, raz gna jak szalona, by zakończyć się nagle i w bardzo dziwny sposób. Czy tak miało być? Niedopracowane są także relacje między bohaterkami, tak naprawdę za wiele to my o nich nie wiemy, poza tym, że raz się nienawidzą i ze sobą walczą, by nagle te relacje zamieniły się w prawdziwe uczucia miłości. Ok, od nienawiści do miłości jest bardzo blisko, ale szkoda, że ten wątek został potraktowany po macoszemu i właściwie nie wiemy, dlaczego zachowują się w ten, a nie inny sposób. Wszystkiego tutaj trzeba się domyślać samemu i może byłoby to fajne, że cały czas jesteśmy trzymani w napięciu, nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co jeszcze się wydarzy, gdyby na końcu te wszystkie wątki zostałyby wyjaśnione i połączone w logiczną całość. Jeśli na to liczycie, to się zawiedziecie i zostaniecie z otwartym zakończeniem. Żaden wątek nie został zamknięty i ja nie mam pojęcia, co myśleć o takim zakończeniu. Jeśli autorka zostawiła sobie furtkę – to ok, potrafię to zrozumieć i wtedy będę czekać na kontynuację, żeby dowiedzieć się więcej o bohaterach, o wirusie. Jeśli jednak kontynuacji nie będzie – to książkę potraktuje jako rozczarowanie i niewypał. Mam nadzieję, że spełni się tu pierwszy scenariusz.
"Sosny nad nami pną się w górę. Wysokie, z potężnymi pniami z tysiącem rozgałęzień. Ich korony filtrują słońce. mącąc światło. Całość wydaje się zapomniana, jakbyśmy były tu pierwszymi ludźmi od stu lat. Na drodze nie ma śladów opon ani żadnego znaku, że kiedyś wszystko wyglądało inaczej."
Takiej książki jeszcze nie czytaliście! To coś absolutnie innego, ciekawego i niesamowicie wciągającego! Jeszcze się nie spotkałam z takim pomysłem, a czytałam na prawdę wiele książek z gatunku fantasy.
To co się tutaj dzieje to głowa mała.
Autorka stworzyła genialną książkę. Uwierzcie. Jestem pod wrażeniem pomysłu, wykonania i zakończenia. Ogromnie mnie ciekawi co tu się jeszcze mogłoby wydarzyć. A fakt, że powieść zakończyła w dość niejednoznacznym momencie daje nadzieję na to, iż możemy doczekać się kontynuacji.
Jeśli Rory Power utrzyma taki poziom to można tylko pogratulować talentu. Zwłaszcza, że jest to debiut autorki.
Niesamowite jest to jakie pomysły przychodzą pisarzom do głowy. Kiedyś sama zastanawiałam się nad tym, jaką mogłabym "napisać" książkę. :) Wymyślić ciekawą historię, fabułę wcale nie jest takie proste. A jeszcze ten pomysł tak rozwinąć, aby powstało z tego coś pięknego to już w ogóle inny level. :D
Wracając do "Toxycznych dziewczyn" - będę ogromnie polecać ten tytuł. Jest tutaj wszystko to, co oczekuję po takiej literaturze: napięcie, nieznane, niespotykane "stworzenia", akcja, walka o przetrwane, przyjaźń i mnóstwo emocji - gwarantuję. A ta okładka - taka inna, ciekawa i zdecydowanie w moim guście.
Co tu dużo mówić - bardzo mi się podobało i czekam z niecierpliwością na kolejne powieści Rory Power. To może być długotrwała przyjaźń. :)
Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Ale kiedy już to zrobiłam, myślę, że mogłam jednak tego nie robić.
Minęło osiemnaście miesięcy od momentu, w którym na szkołę dla dziewcząt Raxter nałożono kwarantannę i na zawsze zmieniło się życie Hetty. Zaczęło się jednak powoli. Początkowo las stawał się jakby dzikszy, bardziej niebezpieczny. Następnie zaczęli umierać nauczyciele. Później jednak choroba zaatakowała uczennice. Jednak ich nie zabiła, a zmieniła i oszpeciła ich ciała. Wszyscy czekają na lekarstwo na Tox i nie opuszczają bezpiecznego terenu szkoły. Ale kiedy znika przyjaciółka Hetty, postanawia ona złamać kwarantannę...
Tym razem zacznę od pozytywów. Jest nim zdecydowanie okładka. Jaka ona jest cudowna! Wciąż jestem nią oczarowana tak samo gdy w momencie, w którym zobaczyłam ją po raz pierwszy. (Dalsze odgłosy ochów i achów).
Inny plus? Książka mnie od razu wciągnęła. Nietypowa fabuła od samego początku zaciekawiła mnie na maxa i zostało tak aż do momentu skończenia przeze mnie czytania. Wciąż zastanawiałam się: co wydarzy się dalej? Skąd wziął się Tox? Dlaczego zmienia ciała każdej z osób w inny sposób? Książka po prostu ma w sobie to coś, co wciąga czytelnika. I z tego powodu nie od razu zaczęłam zauważać jej minusów.
Najbardziej w książkach nie lubię, kiedy autorzy nie zamykają wielu wątków, co sztucznie napędza sprzedaż kolejnych tomów. W ten sposób potraktowała czytelników autorka tej książki. Zakończenie, którym nas raczy, wręcz potwierdza kolejne tomy. Trochę mi z tego powodu szkoda, bo książka w takich klimatach jak „Toxyczne dziewczyny” bardziej pasuje mi na jednotomówkę. Byłoby bardziej ekscytująco. Wracając – nie zostawia się tylu otwartych wątków. Praktycznie NIC nie zostało poprowadzone do końca. (Dalsze odgłosy złości i piany z ust).
Jednak najbardziej po oczach bije niedopracowanie „Toxycznych dziewczyn”. Na brak należytej uwagi może narzekać wszystko, od relacji między bohaterami, przez samych bohaterów, po luki w fabule czy na niedokończeniu wątków kończąc. Jeju, tak niedopracowanej książki dawno nie czytałam. Bo jak inaczej nazwać to, że w jednym momencie dwie obce dla siebie osoby rozmawiają, a w drugim już rzucają się na siebie i całują? Przydałby się chociaż minimalny rozwój relacji między nimi, bo tak to była dla mnie lekka przesada.
Innym przykładem niedopracowania są bohaterowie. Mimo, że jest ich wielu to praktycznie nic o nich nie wiemy. Ani o tym, jacy są teraz, ani o tym, jacy byli przedtem. Bo moim zdaniem, to, że były zwykłymi uczennicami, a teraz nie, to trochę mało. Pojawiają się tylko ogólniki o postaciach. Jakbym miała napisać charakterystykę któregokolwiek z bohaterów, nawet tych głównych, to nie wiem, czy dałabym radę. Brakowało mi też dokładniejszego opisania motywów bohaterów. Dlaczego podjęli taką, a nie inną decyzję. Czasem trudno było mi zrozumieć intencje postaci. Ich decyzje wydawały mi się albo głupie, albo irracjonalne.
Niedopracowana jest też sama fabuła. Nie ma bardziej zaskakujących zwrotów akcji, ale to akurat można wybaczyć, w końcu nie jest to kryminał. Ale trudno zrozumieć to, że autorka szła po najmniejszej linii oporu przy wymyślaniu kolejnych powodów do popchnięcia dalej fabuły. A to ktoś zapomniał zamknąć bramy, a to wspomniany przeze mnie wcześniej pocałunek. Najdłużej jednak będę wspominać akcję z prochem, bo autorka pod koniec książki ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie, że jest on trujący dla osób zarażonych Toxem. Wystarczyło wspomnieć o tym wcześniej i od razu wyszłoby bardziej wiarygodnie, ale nie, po co, przecież wszyscy to kupią.
Dobra, już kończę. No więc pomysł dobry, ale wykonanie nie takie. Nie zalecam, a nawet odradzam.
"Tak to u nas wygląda, wszystkie takie jesteśmy".
"Toxyczne dziewczyny" to książka okrzyknięta powieścią z gatunku sapphic horror. I o ile z tym pierwszym określeniem mogłabym się zgodzić, o tyle z wtłaczaniem tej książki w ciasne ramy horroru, już niekoniecznie. To bowiem historia z kluczem – w mojej opinii, głęboko przemyślana przez autorkę.
Rory Power dorastała w Bostonie. W Middlebury College zdobyła stopień licencjata, a potem tytuł magistra prozy na University of East Anglia. Autorka obecnie mieszka w Massachusetts. "Toxyczne dziewczyny" to jej debiutancka powieść.
Osiemnaście miesięcy temu, na szkołę dla dziewcząt zlokalizowaną na wyspie Raxter, nałożono kwarantannę. Przyczyną tego stanu rzeczy było pojawienie się tajemniczego wirusa zwanego Toxem, który zmienia ciała ludzi. Reese, Hetty oraz Byatt to trzy przyjaciółki, które starają się przetrwać w tym odizolowanym miejscu. Gdy znika jedna z nich, pozostałe muszą zmierzyć się z tym, co dotychczas było zakazane, czyli ze złamaniem kwarantanny.
Rory Power oddaje w ręce polskich czytelników powieść, którą można by w pewnych jej aspektach zaszeregować do popularnego obecnie gatunku dystopijnego young adult. Autorce bowiem niezaprzeczalnie udało się wykreować mroczny klimat wyspy, na której uwięzione dziewczyny próbują przetrwać za wszelką cenę. Tajemniczość tego miejsca w połączeniu z opisami tego, co dzieje się w lesie opanowanym przez dziwny wirus, wywołują przerażające obrazy w umyśle czytelnika. Ubarwione makabrą opisy zwierząt zmienione przez Toxa, ich zachowanie, oraz wszelkie dźwięki podczas wypraw Brygady Ogniowej to niezaprzeczalnie elementy budujące nastrój grozy, obecny w tej powieści. W mojej wyobraźni zapisał się bardzo mocno szczegółowy opis postaci ojca jednej z bohaterek, którego Tox zmienił nieodwracalnie.
Sama koncepcja tajemniczego wirusa, który zmienia ludzi, budzi również zaintrygowanie. Pomysły autorki na zmiany w ciałach dziewcząt pod postacią drugiego, zewnętrznego kręgosłupa, czy też srebrnej łuski jednej z dłoni to z pewnością także elementy budowy świata przedstawionego, które dość mocno wpływają na wyobraźnię, potęgując rosnące napięcie i pragnienie poznania prawdy o Toxie. Prawdy, która niesie ze sobą głębsze przesłanie, a nie tylko prozatorską bombę z opóźnionym zapłonem.
"Toxyczne dziewczyny" to książka o sile przetrwania w codziennym życiu. O instynkcie, który pcha nas do przodu każdego dnia, nie zważając na to, gdzie zmierzamy i co zastaniemy na miejscu. Ta historia jest dla mnie także swoistą alegorią życia, w szczególności w odniesieniu do kobiet, bowiem uwypuklony dość delikatnie w fabule wątek lesbijski, wskazuje na takie właśnie wielopłaszczyznowe jej zrozumienie.
Muszę przyznać, że nie jest łatwo pisać o książce, która wywołała w moim umyśle spore spustoszenie, a to za sprawą dość dużej dozy niedopowiedzenia, zarówno w kwestii samej genezy pojawienia się Toxa, jak i poprowadzenia fabuły oraz ostatecznie, otwartego zakończenia. W tej książce praktycznie nic nie jest takie, jakie na początku się wydaje i to w mojej opinii główny argument przemawiający za jej sięgnięciem.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
Przeczytane:2021-08-29,
,,Toxyczne dziewczyny” autorstwa Rory Power, to niezwykła powieść. Sięgając po tą pozycje nie sądziłam, że aż tak mnie zaskoczy. Prawdę mówiąc, przed zaczęciem czytania nawet nie spojrzałam na opis książki. Przyciągnęła mnie okładka i tytuł i szczerze to spodziewałam się chodzących do szkoły i dużo imprezujących grupki licealistów. Pozytywnie się zaskoczyłam, gdy zobaczyłam, że te opowiadanie odbiega od schematu. Otóż autorka przelała na papier historie licealistek, ale dotkniętych paskudną chorobą; zamkniętych na wyspie, w szkole, z terenu której wyjście jest niebezpieczne. Tox – bo właśnie taką nazwę ma choroba – jest przyczyną wyrastania łusek, nowych organów i niewyobrażalnego bólu. Głównymi bohaterkami są trzy przyjaciółki – Byatt, Hetty i Reese. Są gotowe poświęcić dla siebie wszystko. Autorka w opowiadaniu głównie skupia się na temacie Toxu, ale porusza też inne, równie ważne tematy, jak delikatnie zaakcentowana, nieśmiała, homoseksualna miłość. Bardzo podobał mi się świat, który został wykreowany dla owych bohaterów. Widać, że wszystko było dokładnie przemyślane. Uczennice w szkole są samotne. Bardzo samotne. Bo przecież to nastolatki, które mogą liczyć tutaj tylko na siebie. Na wyspie nie można ufać nikomu. Tego opowiadania nie można zakwalifikować do jednego gatunku. Poruszana tematyka jest na pograniczu fantastyki i science fiction. Gdyby nie brutalność niektórych scen można byłoby powiedzieć, że ta książka jest kierowana do nastolatków. Nie usatysfakcjonowało mnie jednak zakończenie powieści, moim zdaniem zostało tu za dużo niedopowiedzeń i brakuje mi tutaj rozwinięcia i wyjaśnienia poszczególnych wątków. Mimo tego, opowiadanie bardzo mi się podobało i uważam, że warto je przeczytać.
-Dominika.