Położony na krańcu świata Instytut Północny jest otoczony rozległym obszarem wiecznego śniegu i lodu. Niegdyś był dobrze prosperującym ośrodkiem badawczym, lecz wskutek bliżej nieokreślonego incydentu jego działalność została nagle zawieszona, a zespoły naukowe ewakuowano. Teraz stanowi dom dla trojga nadzorców i jedynego pozostałego na miejscu badacza, który stara się zgłębić uczucie zimna.
Misja jest prosta: doglądać wnętrz, wykonywać codzienne zadania i utrzymywać gmach w dobrym stanie na wypadek wznowienia badań. Nie wolno im tylko dotykać termostatu ani pod żadnym pozorem wychodzić na zewnątrz.
Pewnego dnia dostrzegają tajemniczy obiekt, który pojawił się w śniegu. Są nim wręcz zahipnotyzowani. Nie umieją dokładnie określić jego kształtu ani koloru, ani nawet tego, czy się porusza, czy tkwi nieruchomo. Wiedzą jedynie, że tam jest. Chyba.
Skonsternowani walczą o zapanowanie nad własną psychiką, podczas gdy to coś w śniegu igra z nimi, torpeduje ich pracę i każe podać w wątpliwość wszelkie wyobrażenia o tym, co dotąd uważali za normalne.
To coś w śniegu to ironicznie zabawna powieść prowokująca do myślenia, pełna absurdalnego humoru rodem z Monty Pythona.
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 2024-01-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 256
Tytuł oryginału: The Thing in the Snow
Każdemu czasem zdarza się przeczytać książkę, która totalnie nie wpada mu w gust. Jest to całkiem naturalne. Jedni będą uważać coś za arcydzieło, inni natomiast za kompletną porażkę. Też często mam tak, że oceniam jakąś lekturę na niskie noty, mimo że większość opinii jest pozytywna. Są jednak jeszcze książki, które nie wiadomo jak ocenić. Jedną z takich powieści jest „To coś w śniegu” od Seana Adamsa. Powiem szczerze, bardzo długo czaiłam się na tę pozycję. Jak tylko zobaczyłam jej zapowiedź, to od razu dodałam ją do spisu książek, które po prostu muszę przeczytać. Opis mnie bardzo zaintrygował, a co za tym idzie, byłam pewna, że to będzie hit.
Pytanie brzmi jednak: hit czy kit?
Początki lektury są nudne, jednak tłumaczyłam sobie to tym, że przecież autor musi pokazać najpierw pewną normalność, żeby potem wprowadzić czytelnika w wir zaskakujących wydarzeń. Tylko że w tym przypadku, ta nuda była od początku do końca. Nic szczególnego się nie działo, cały czas były podobne dialogi i wydarzenia. Czułam się tak, jakbym czytała podręcznik, w którym opisane jest testowanie różnych rzeczy.
Tytułowe „coś” jest, nie wiadomo czym. Pojawiają się tylko domysły, opisy i kilka naprawdę znikomych zdań na jego temat. Nic się z tym nie dzieje, nie pojawia się nawet mały zwrot akcji, nie ma żadnego dramatu, czy czegoś, co chociażby wskazywałoby na to, że ten obiekt jest niebezpieczny. Za jedyną tajemniczość w tej książce odbieram postać Gilroya, gdyż nawet główni bohaterowie nie wiedzą, kim on jest i w jakim celu został on umieszczony razem z nimi w centrum. Jego postać jednak niewiele wniosła do lektury. Mężczyzna po prostu pojawiał się i znikał.
Przeczytałam tę książkę w całości. Nie odpuściłam, chociaż kilka razy kusiło mnie takie rozwiązanie. Męczyłam ją chyba miesiąc, gdzie lektura jest dość cienka. Bardzo chciałam przekonać się, czy wydarzy się coś jeszcze. Niestety nie wydarzyło się nic. Jestem bardzo rozczarowana. Jaki był zamysł autora? Ciężko stwierdzić. Finalnie nie dowiedziałam się, czym było tytułowe coś. 2/10
Książka ta zaintrygowała mnie, kiedy jeszcze nie byłam w jej posiadaniu. Opinie Czytelników były tak sprzeczne - od zachwytu, po rozczarowanie - że jedyne, co mi pozostało to skonfrontować się z tym dziełem i ocenić samej.
Zacznę od tylnej strony okładki, gdyż informacja, jaką tam znajdujemy wydaje się być istotna.
"Ironicznie zabawna powieść prowokująca do myślenia, pełna absurdalnego humoru (...)."
Jeśli zaczniemy lekturę powieści mając powyższe na względzie, jest szansa, że nie podrzucimy jej przeczytawszy kilka rozdziałów, dochodząc do wniosku, że jest rozczarowująca, tylko wgłębimy się w jej treść próbując zrozumieć, co autor miał na myśli, i co chciał przekazać Czytelnikom.
Rzecz dzieje się w Instytucie Północnym, ośrodku badawczym otoczonym zewsząd wiecznym śniegiem. Dwa pierwsze poziomy instytutu są wręcz nim zasypane. Instytut był kiedyś prężnie działającą placówką badawczą, w której przeprowadzano eksperymenty. Jednak z nie do końca wyjaśnionych powodów pewnego dnia wstrzymano badania i ewakuowano naukowców.
Aby siedziba instytutu nie popadła w ruinę, do czasu wznowienia działalności badawczej, zarządzający placówką zatrudnili trzyosobowy zespół administracyjny, którego zadaniem jest nadzorowanie budynku, kontrola sprzętu i ewentualne naprawy.
"Nadzorujemy wielki budynek Instytutu Północnego, położony gdzieś hen daleko, gdzie śnieg nigdy nie topnieje."
W każdy piątek wieczorem załoga helikoptera dostarcza do instytutu prowiant i zadania do wykonania na następny tydzień. Celowość wykonywania tych zadań może się Czytelnikowi wydawać absurdalna. Osobą nadzorującą instytut z zewnątrz jest kobieta o imieniu Kay, i to z nią listownie kontaktuje się Hart - przełożony zespołu.
Poza osobami z administracji w instytucie spotkamy również tajemniczego naukowca, badacza zimna. On jako jedyny z ekipy naukowców pozostał w instytucie. Jest jednak osobą mało kontaktową, pretensjonalną, a czasem wręcz nieokrzesaną. Pojawia się i znika. Czasem zaskakuje, czasem irytuje.
Życie i praca w instytucie podlega pewnej rutynie, która zostaje zaburzona dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy, w tym czasem nużącym krajobrazie instytutowego życia, ktoś zauważa za oknem... coś w śniegu.
"Rzecz na śniegu majaczy przede mną i w tym konkretnym momencie wydaje mi się, że na mnie patrzy. Nie ma oczu, nie ma twarzy, ale czuję, że surowo, ocenia całe moje jestestwo (...)."
Po raz kolejny "wyłam w rutynie" wprowadza pojawienie się medyczki, która regularnie co sześć miesięcy zjawia się, by przeprowadzić badania kontrolne pracowników, w pakiecie podstawowym, premium lub platynowym.
Narratorem powieści jest kierownik zespołu, którego zwykle prozaiczne zajęcia, jak sprawdzanie, czy drzwi skrzypią, czy blaty stołów mają poziom, motywują do dyskusji i przemyśleń. A powieść ma w zasadzie swoistą formę dziennika/pamiętnika, który ów przełożony prowadzi, relacjonując tym samym Czytelnikom historie zdarzeń. Świat oczami narratora, widziałam dokładnie i wyraźnie.
Jeśli chodzi o humor, to nie rozbawiła mnie lektura tej powieści. Muszę jednak przyznać, że byłam ciekawskim obserwatorem poczynań bohaterów i polubiłam ich, co świadczy o tym, że są to postacie dobrze skonstruowane i realne. Nawet tajemniczy naukowiec Gilroy mimo swoich uników, wydał mi się niegroźny i nieszkodliwy. Z pozostałą trójką, a w zasadzie głównie z ich przełożonym przeżywałam zarówno zaangażowanie w powierzone im zadania jak i frustrację, które ich dopadały.
Czasem powieść działała na mnie kojąco, uspokajała mnie swym spokojem, rutyną zadań i życia w instytucie. Bywało, że czas płynął tam wolno. A czasem wręcz mnie irytowała, a właściwie to irytowałam się wraz z bohaterami, w w chwilach, kiedy nie mogli wykonać zadania, lub kiedy coś burzyło ich spokój, jak na przykład - to coś na śniegu.
Fabuła jest tak ciekawie skonstruowana, że Czytelnik może snuć swoje domysły na temat tego, co tam się tak naprawdę dzieje i o co w tym wszystkim chodzi? Czy ten cały instytut rzeczywiście istnieje, czy może to jakiś zakład psychiatryczny? A może to co za oknem to tylko inscenizacja? Jaki sens mają zadania wyznaczane pracownikom: sprawdzanie krzeseł, stołów, czy równości paneli podłogowych. A może w tym wszystkim jest jakiś głębszy sens, może tu wcale nie chodzi o rzeczy, budynek, czy otoczenie, ani nawet o TO COŚ W ŚNIEGU, ale o to co dzieje się w umysłach ludzi zamkniętych gdzieś daleko od domu, w miejscu, gdzie śnieg nigdy nie topnieje?
Reasumując, nie spotkałam jeszcze na swej drodze takiej książki, która z jednej strony mnie wciągała i ciekawiła, z drugiej były chwilę, kiedy miałam ochotę jej nie kończyć. A jednak do niej wracałam.
Muszę przyznać, że to niesamowita lektura. Niby nic takiego się nie dzieje, a jednak... 248 stron historii, która ciekawi, intryguje, czasem smuci, czasem irytuje. A zakończenie? Można by rzec, że jest jednocześnie początkiem.
Myślę, że osoby interesujące się psychologią miałyby sporo ciekawych spostrzeżeń, po przeczytaniu tej lektury, i że ponowne jej przeczytanie pozwoliłoby Czytelnikowi zobaczyć znacznie więcej.
Język i styl interesujący, momentami poetycki.
Szczerze polecam.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
RECENZJA
„TO COŚ NA ŚNIEGU”
AUTOR: SEAN ADAMS
WSPÓŁPRACA REKLAMOWA —
WYDAWNICTWO: Harper Collins
„A choć jest to rzecz nieożywiona, a nie istota – tylko tego możemy być pewni – nie umiem osiągnąć upragnionego poczucia izolacji. Ramy okienne wciąż oprawiają nicość, ale gdy patrzę przez szyby, nie widzę już końca świata, ale wirującą mroczną zagadkowość, która skrywa niezliczone sekrety”.
„To coś na śniegu” to książka, do której mam mieszane odczucia. Na pewno to książka, która jest inna niż to, co dotychczas miałam okazję przeczytać i wychodzi poza schematy.
Niby zdaje się być nieco prozaiczna, sarkastyczna, czasami wręcz absurdalna, ale ma dość rozbudowany wątek psychologiczny, który jest bardzo intrygujący, moje myśli pędziły na pełnych obrotach, o co w tym wszystkim chodzi. Kim albo czym jest to coś na śniegu i zastanawiały mnie zachowania postaci.
Dostajemy historię tajemniczą, pełną domysłów, przemyśleń, w której autor buduje stopniowo napięcie, niepewność, która zostaje, otacza wszechobecnym zimnem i bielą śniegu. Co do zapowiadanego ironicznego humoru z rodem Monty Pythona, odnalazłam pełno absurdów w tej książce, które potrafiły wywołać uśmiech na twarzy. Bohaterzy ciekawie wykreowani,
akcja książki toczy się powoli, pozwalając nam obserwować codziennie życie bohaterów w instytucje i ich mało pasjonujące zajęcia, w które wkradnie się chwila ekscytacji, w postaci dziwnej rzeczy odkrytej przez śnieg, zakłócając im poukładany schemat codzienność, która zaczyna na nich znacznie wpływać. A my będziemy obserwowali ich granice wytrzymałości, w trudnych warunkach z wieloma ograniczeniami.
„Potem zaś otwiera się przede mną straszliwa otchłań, w której odpowiedź na pytanie: »Co dalej?« wydaje się również prosta, co nieodgadniona”.
Autor zabiera nas do instytutu Północnego, otoczonego zimnem i śniegiem, który nigdy nietopnienie. Tam oprócz zimy nie ma innych pór roku. Mała grupa, składająca się z trzech pracowników, która ma nadzorować i pilnować wszystkiego na bieżąco, co tydzień dostają banalne zadania do wykonania.
Jest jeszcze tam jeden obecny człowiek, który chadza swoimi ścieżkami, badając zagadnienie zimna, o którym nic nie wiedzą.
Nie wolno im opuszczać budynku pod żadnym pozorem.
Pewnego dnia za oknem dostrzegają tajemniczą dziwną rzecz, coś ciemnego, ledwie widocznego, którą odsłonił wiatr.
Odkryty przez nich obiekt, to coś na śniegu wzbudza ich ciekawość, absorbuje ich, rozpraszając w wykonaniu codziennych obowiązków. Idzie im co raz woniej wykonywania swoich obowiązków. Z każdym dniem odkrywają, dziwne niepokojące objawy, walczą, próbując zapanować nad własną psychiką.
-Czym jest to coś na śniegu?
-Czy Hart i jego zespół odkryją, czym jest ta rzecz, którą widzą na śniegu?
-Jak wpłynie pojawienie się tajemniczego obiektu na członków załogi?
Polecam.
Bardzo dziwna ksiażka - trudna do ocenienia. Lubię absurdalny humor, ale tutaj czegoś mi zabrakło. Momentami nużąca, choć zakończenie interesujące.