Ferdinand Brun nie zawsze był zrzędliwym zgorzkniałym starcem. Kiedyś był po prostu zrzędliwym zgorzkniałym młodzieńcem. Dziś ma osiemdziesiąt trzy lata i ani krzty chęci, by się zmienić. Jego jedyny cel? Unikanie hordy wścibskich sąsiadek o morelowych, lawendowych i brzoskwiniowych włosach. Jego największa radość? Wkurzanie sąsiadki, pani Suarez, która dyryguje całą kamienicą. Tak, to dopiero przyjemność! A tych nie ma w życiu Ferdinanda wiele.
Starszy pan całe dnie najchętniej spędzałby ze swoją psią towarzyszką Daisy, więc kiedy suczka bierze nogi za pas, mężczyzna ostatecznie traci chęć do życia... Zwłaszcza gdy dowiaduje się o przeprowadzce do domu starców, którą zaplanowała dla niego córka. Wydaje się, że gorzej już być nie może... Aż do dnia, w którym wyrośnięta dziewczynka i dziewięćdziesięciodwuletnia staruszka, pasjonatka informatyki, włamują się do jego domu i do jego serca.
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2019-11-27
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Czyta:
Tytuł oryginału: Meme dans les orties
Książki w których intryguje mnie tytuł i okładka to chyba moje ulubione, ta zdecydowanie do nich należy a do tego ten opis który niesamowicie zachęca.
Ferdinand Brun mieszka jedynie ze swoją suczką Daisy i ją darzy miłością, dla wszystkich sąsiadów jest nie uprzejmy a szczególnie dla dozorczyni Suarez która każdemu potrafi wytknąć nawet najmniejszy błąd. Kiedy córka grozi mu że umieści go w domu starców postanawia się zmienić, jest milszy dla sąsiadów i wynajmuje sprzątaczkę, ale czy można zmienić się na starość? Kiedy znienawidzona sąsiadka pomimo jego starań po raz kolejny daje mu popalić ma zamiar się zemścić, po pewnym czasie Suarez umiera na zawał a starzec ląduje w areszcie podejrzany o zabójstwo.
Temat tej książki jest ponadczasowy i wie to każdy człowiek mieszkający w bloku, w każdym znajdzie się jakaś zrzęda której przeszkadza wszystko, pedantka która złości się o każdy papierek na klatce i wścibska sąsiadka która chce wiedzieć wszystko o wszystkich i mieć informacje z pierwszej ręki. Oczywiście to że ktoś taki jest nie oznacza ze musi być taki zawsze i może się zmienić, ale wiadomo im człowiek starszy tym gorzej mu to idzie, szczególnie gdy nie ma starać się dla kogo. Ferdinand już dawno przestał się starać być miłym dla innych, stracił żonę, córkę i utracił kontakt ze swoim jedynym wnuczkiem, niby widzi problem ale nie robi nic żeby go zlikwidować, kiedy nadarza się okazja chce zaryzykować ale jednocześnie wie że straci swoje dotychczasowe życie.
Książka jest bardzo lekka i czyta się ją z ochotą, wciąga tak że można ją przeczytać w mgnieniu oka a do tego jest pięknie wydana, prosta okładka a zarazem przyciągająca, uwielbiam książki które są zadbane i dopieszczone w każdym calu.
Zdecydowanie jest to książka których chciałabym czytać więcej, ciekawa historia napisana tak że czyta się z ją uśmiechem a nie męczy kolejny rozdział, ja jestem nią zachwycona.
Fajnie opowiedziana historia kilku mieszkańców starej paryskiej kamienicy. Kamienica jest tak stara, jak i jej mieszkańcy, którzy żyją sobie zgodnie, pod wodzą i pieczą obrotnej pani Suarez, dozorczyni.
Owa zawsze zadbana, leciwa dama, nieodparcie, ze swoimi wzniosłymi zarządzeniami, skojarzyła mi się z cieciem Aniołem, z filmu Alternatywy 4.
Wszystko jest cacy i oki, wszyscy stosują się do jej zarządzeń bez szemrania, jednak do czasu.
Do czasu aż w "jej" kamienicy pojawia się bardzo niepożądany lokator, osiemdziesięciotrzyletni Ferdinand Brun, który zupełnie za nic ma panią dozorczynię, jej zarządzenia i wszystkich innych lokatorów też. W tym miejscu zaczęłam się zastanawiać, kto będzie miał bardziej "przegwizdane" ?
Ferdinand, nikogo nie lubi, z nikim się nie przyjaźni, jest opryskliwy kłótliwy i złośliwy...jedyna żywa istota, którą darzy bezgranicznym przywiązaniem i uczuciem, jest jego suczka Daisy...
Przyznaję, że i ja dałam się zauroczyć tej opowieści i z kartki na kartkę coraz bardziej byłam ciekawa, co się dalej wydarzy. Jak dalej potoczą się losy mieszkańców tej starej kamienicy. Czy Ferdinand Brun to rzeczywiście takie wcielone zło, czy to tylko taka gruba skorupa, która pokrywa jego prawdziwe "ja".
Myślę, że to bardzo udany debiut, który ewidentnie pokazuje, że starość, też może być niebanalna i nie musi być tylko czekaniem na nieuchronny koniec wędrówki po tym ziemskim padole.
Dobry opis na manowce wyprowadzi,
opinie na necie czytać nie zawadzi..
Po ostatniej komediowej lekturze,
oddałam się całkowicie naturze -
wzięłam koc, kawę i pierogi odgrzane..
Otworzyłam książkę i miałam "przegwizdane"!
Autorka utarła mi chyba nosa,
byłam zła jak wściekła osa!
Książka ta nudna jak w sejmie debaty
czytałam ją więc tydzień "na raty"..
Na próżno szukać dowcipu, polotu..
Spojrzałam ile w portfelu banknotów...
Kasa wydana całkowicie w błoto!
Wolałabym się za to karnąć Toyotą :)
Tytułowy bohater, Ferdinand - indywiduum,
wśród złośników prawdziwe guru.
Żyje samotnie, ma swe nawyki,
przed sąsiadkami robi uniki..
Nie lubi plotek, towarzystwa ludzi...
Zdawałoby się, że mu się nie nudzi...
W domu bałagan, jedzenie spleśniałe,
ogląda za to programy wspaniałe...
Dostał od swej kochanej żony kosza,
bo ta uciekła do listonosza..
Córka mieszka hen daleko z synem,
a Ferdinand robi do złej gry dobrą minę...
Nie przejmuje się, nie sortuje śmieci,
nie lubi nikogo, nawet dzieci!
Ma psa, suczkę, którą z dnia na dzień traci,
Nasz bohater chce to swym życiem przypłacić...
Nie będę tutaj opowiadać całej opowieści,
idę za to poszukać bogatszych treści.
Wybuchowy koktajl składający się na czarującą i inspirującą komedię o tym, co w życiu najważniejsze Życie jest źle zorganizowane: kiedy ma się 35 lat...
Zabawna i pokrzepiająca książka, która przywraca wiarę w ludzi, poprawia nastrój i bawi do łez! Ferdinand Brun nie zawsze był zrzędliwym...
Przeczytane:2019-08-11,