Samotny astronauta musi uratować Ziemię przed katastrofą.
Z załogi, która wyruszyła na straceńczą misję ostatniej szansy, przeżył jedynie Ryland Grace. Teraz od niego zależy, czy ludzkość przetrwa.
Tylko że on na razie nie ma o tym pojęcia. Z początku nawet nie pamięta, kim jest, więc skąd ma wiedzieć, czego się podjął i jak ma tego dokonać?
Na razie wie tylko tyle, że przez bardzo długi czas był pogrążony w śpiączce. A po przebudzeniu znalazł się niewyobrażalnie daleko od domu. Całkiem sam, jeśli nie liczyć ciał zmarłych towarzyszy.
Czas płynie nieubłaganie, a oddalony o lata świetlne od innych ludzi Grace jest zdany wyłącznie na siebie.
Ale czy na pewno?
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2021-05-05
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 512
Tytuł oryginału: Project Hail Mary
Czytałam kiedyś "Marsjanina" i mimo, że było to już po obejrzeniu ekranizacji i tak ogromnie mi się podobała. Czy "Projekt Hail Mary" przypadł mi do gustu?
Życie na ziemi jest w niebezpieczeństwie.. Coś zabiera nam energię słoneczną, która powinna docierać do nas z kosmosu. Okazuje się, że w przestrzeni kosmicznej może rozwinąć się życie. Małe astrofagi nam zagrażają, jeśli ludzkość nie wymyśli sposobu by się z nimi rozprawić w ciągu 30 lat umrze większość populacji na ziemi.. W związku z tym jest przygotowywana ekspedycja do układu Tau Ceti, bo tam zdaje się problem z astrofagami został rozwiązany. Czy ludzkość przetrwa?
Za książkę zabrałam się zupełnie spontanicznie. Miałam ochotę na coś zupełnie innego niż romanse czy kryminały. I to był strzał w dziesiątkę! Zawsze fascynował mnie kosmos, a scenariusz opisany w powieści może jak najbardziej się zdarzyć. Oczywiście nie życzę nam tego, ale kto wie co zagraża nam tak naprawdę ze strony kosmosu. Mimo, że ta książka to niezły grubasek pochłonęła mnie bez reszty. Autor używał trochę naukowej terminologii ale na szczęście wszystko dla mnie było zrozumiałe. Mało tego z wielką ciekawością odkrywałam dalsze losy historii. To opowieść o odwadze i poświęceniu oraz sile przyjaźni. Człowiek czasami w bardzo ekstremalnych sytuacjach poznaje swoją drugą naturę i sam jest zaskoczony jak reaguje. Kompletnie nie spodziewałam się takiego zakończenia, ale bardzo przypadło mi do gustu. Mam nadzieję, że i ta książka autora zostanie zekranizowana.
Przyznaję, że dawniej dużo częściej sięgałam po książki z dziedziny fantastyki czy science fiction. Teraz robię to dużo rzadziej i staram się wybierać perełki. „Projekt Hail Mary” do takich perełek zdecydowanie należy.
Akcja książki dzieje się w kosmosie, który od zawsze mnie fascynował. Autor już od pierwszych stron zabiera czytelnika w niezwykłą podróż od której ciężko się oderwać. Sam styl pisania Weir’a jest jak dla mnie genialny - niezwykle szczegółowy i barwny. Zastosował on tutaj dwie płaszczyzny czasowe - teraźniejszość oraz przeszłość. Dzięki temu wątki książki stopniowo się ze sobą łączą w jedną spójną całość. Sam opis badań i tak naprawdę całej misji ratowania świata sprawiał momentami, że człowiek przenosił się do kosmosu i towarzyszy bohaterom, który notabene zostali bardzo dobrze wykreowani.
Książka wyróżnia się na tle innych pozycji z tego gatunku. Nie dostajemy oklepanego tematu asteroidy, czy jakiegoś meteorytu tylko coś zupełnie nowego za co bardzo dziękuję autorowi. Oczywiście nie zabrakło także języka dość charakterystycznego dla tego gatunku, jednak dzięki wspomnianym już barwnym opisom wszystko można bardzo łatwo zrozumieć.
„Projek Hail Mary” wciągnął mnie już od pierwszych stron i ciężko było mnie od niego oderwać. Ba! Nawet zaraziłam nim już kilka osób! Historia wzrusza, zaskakuje i potrafi wbić w fotel. Co tu dużo pisać… Zdecydowanie polecam!
„Wypełniam samobójczą misję (…) Musiałem o tym wiedzieć, kiedy zgłosiłem się do tej misji. Umrę na tym pustkowiu. I będę umierał w samotności”
Ryland Grace budzi się otoczony pokaźną ilością rurek wbitych w zgięcia kończyn i tych prowadzących do maski tlenowej ściśle przylegające do jego twarzy. Jest jedynym z ocalałych członków desperackiej misji ratunkowej, której zadaniem jest uratowanie ludzkości. Tylko nie wie kim jest, i gdzie jest. Samotny, niemogący liczyć na żadną pomoc, z zupełną amnezją. Jego jedynym towarzyszem jest komputer opiekujący się nim podczas śpiączki i dwa martwe ciała. Wraz z upływającymi minutami w głowie Ryland’a pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi, a te z kolei pozostawiają kolejne niewiadome. Szybko okazuje się, że jest lata świetlne od świata który być może już nie istnieje. A jeśli jeszcze istnieje, to właśnie on jest jego jedyną szansą.
Czy można podsumować książkę w dwóch zdaniach? A no można; „Marsjanin” mnie pokonał. „Projekt Hail Mary” zrobił to po raz drugi.
Literatura sci-fi nie jest gatunkiem, po który sięgam na co dzień. Jednak jeżeli mam to robić, to moim marzeniem jest trafiać na takie pozycje jak najnowsza książka Andy’ego Weir’a. To książka, która przypomniała mi o tym, dlaczego kocham czytać. Porwała mnie od pierwszych stron i tak jak kosmos, pochłonęła bez reszty. Widać że nauki ścisłe nie są obce autorowi; sprawnie przeprowadza nas przez tę obłąkańczą naukową terminologię, tak aby „laik” zrozumiał skomplikowane zagadnienia.
W powieściach takich jak ta – tajemniczych, niepokojących, takich, w których karty są stopniowo odkrywane uwielbiam narrację pierwszoosobową. Dzięki niej nie wiedzieliśmy nic ponad to, co wie główny bohater, i wraz z nim podejmowaliśmy działania obserwując jakie skutki przyniosą. Retrospekcje z przeszłości tylko dodawały smaczku i sprawiały że z czasem wszystko zaczęło układać w spójną całość; czemu akurat Ryland brał udział w tej samobójczej misji, i czego miał dokonać, aby uratować ludzkość? Przed czym tak właściwie miał ją ratować?
Bardzo cenię sobie pozycje, które mimo że są jedynie fikcją zawierają w sobie jakąś mądrość, dla której znajdzie się miejsce w realnym świecie. W tym przypadku odnalazłam problem klimatu, a dokładnie skutków jakie przyniesie za sobą gasnące słońce. Nasze słońce póki co nie gaśnie, wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z ocieplaniem klimatu. Lecz szala przesunięta zbyt mocno w którąkolwiek stronę może przynieść tak samo opłakane skutki.
Książka wbiła mnie w fotel, a głównego bohatera pokochałam całym sercem. To postać która mnie „kupiła”. Ludzka, nieidealna. Gdyby mi powiedziano że Ryland Grace istnieje naprawdę, uwierzyłabym bez chwili wątpliwości.
Mimo że książka nie należy do cieniutkich, a pokaźna ilość tekstu na każdej ze stron nie ułatwiała sprawy, nie byłam w stanie się od niej oderwać. Najchętniej bym nie jadła, nie piła, nie spała, i pochłonęła ją w dobę, ale szkoda przeczytać na jeden „chaps”.
Jedyne co mi zostaje to nadzieja na ekranizację, nadrobienie poprzednich książek Weir’da i czekanie na kolejne
"Prędkość obrotowa jest ponad dziesięć razy większa, niż powinna być. A to oznacza, że gwiazda, na którą patrzę... nie jest Słońcem. Znajduję się w innym układzie słonecznym".
Czy gdyby od Was zależał los całej ludzkości, wyruszylibyście w samobójczą misję kosmiczną w celu jej ratowania? Jedno życie za miliardy ocalałych?
Ryland Grace nie miał takiego wyboru. Musiał to zrobić.
Grace budzi się ze śpiączki. Nie wie kim jest, gdzie się znajduje i dlaczego. Nie pomaga fakt, iż jego dwóch współtowarzyszy nie przeżyło długiej drogi będąc w śpiączce. Wraz z upływem czasu przypomina mi się jakie ma zadanie - uratować ludzkość. Jest skazany na samotność dopóki nie spotyka na swojej drodze drugiego statku kosmicznego...
Pierwszy raz mam chęć zdradzić więcej na temat fabuły, ale bardzo się powstrzymuję. Od razu zaznaczam, początek może zniechęcić, ponieważ ktoś, kto nie czyta na co dzień literatury o takiej tematyce (np. ja), może mieć problem się wgryźć. Zrobiłam trochę przerwy po kilkudziesięciu stronach i wróciłam ze zdwojoną siłą do czytania
Nie sądziłam, że mi się spodoba. Ale kurczę, jakie to było dobre... Mimo iż pół książki mogłam nie zrozumieć przez żargon naukowy to sama historia jest bardzo ciekawa i kibicowałam bohaterowi. Autor przedstawił człowieka, który zmuszony jest w trudnych warunkach, z dala od domu i bez możliwości powrotu, podejmować ważne decyzje i walczyć o planetę, której prawdopodobnie już nie zobaczy. Odwaga, inteligencja, pomysłowość, humor, ale i momentu słabości to cechy, w które ubrana jest powieść. Koniec wzrusza. Naprawdę. I jest satysfakcjonujący.
Jestem ciekawa jak potoczyłoby się życie w przypadku osłabienia się słońca i gdyby taka wyprawa w kosmiczne przestworza była prawdziwa. Jednak mam nadzieję, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca.
Polecam każdemu, kto na chwilę chce zmienić swoje preferencje czytelnicze i szuka ciekawej przygody. Nie wiem, czy film już wyszedł czy dopiero pojawi się w kinach, ale na pewno obejrzę.
Jestem pod wrażeniem przeczytanej lektury i uważam, że jest to świetna książka sf. Ponad 500 stron może w pierwszej chwili przerazić ale nic bardziej mylnego. Powieść wciąga czytelnika już od pierwszych stronic i ciężko jest się oderwać chociażby na chwilkę. Intryguje, pasjonuje i zaciekawia. Po mimo zbyt wielu naukowych opisów, pojęć i nowości technicznych, książkę czyta się w miarę szybko. Nie nudziłam się a moja ciekawość wzrastała wraz z rozwojem akcji. Muszę przyznać, że podczas lektury udzielał mi się nastrój bohatera. Doświadczyłam wielu emocji a cała historia zmusiła mnie do przemyśleń nad naszym istnieniem we wszechświecie. Język jest bogaty, pełen nieraz niezrozumiałych naukowych i technicznych nazw, które moim zdaniem autor mógł nam oszczędzić. Narracja w książce jest w dwóch płaszczyznach czasowych: teraźniejszym i przeszłym, gdy naukowiec przypomina sobie kim jest i jak doszło do wyprawy w kosmos. Akcja jest wartka, ciągle coś tu się dzieje a widmo nadciągającej katastrofy podsyca ciekawość i strach.
Roland Grace budzi się na statku kosmicznym, który leci w stronę gwiazdy Tau Ceti. Mężczyzna początkowo nie wie kim jest, gdzie się znajduje. Był długi czas w śpiączce farmakologicznej, dlatego jego mózg jest w opłakanym stanie. Mężczyzna powoli przypomina sobie swoją tożsamość oraz jakie odpowiedzialne zadanie go czeka. Odkrywa, że z trzyosobowej załogi przeżył tylko on, i że jest to misja bez powrotu. Musi on pomóc uchronić Słońce przed niszczycielską plagą jednokomórkowych astrofagów. Jeśli mu się uda, ocali całą ludzkość od zagłady.
Czy jeden człowiek wystarczy by uratować miliony istnień? Czy jesteśmy sami we wszechświecie? Czy misja kosmiczna zakończy się sukcesem? Moi drodzy, na te pytania musicie odpowiedzieć sobie sami. Zachęcam do przeczytania tej książki, w której znajdziecie odpowiedź na te nurtujące pytania. Uważam, że warto poświęcić czas na lekturę „Projekt Hail Mary. Ja jestem oczarowana wspaniałą, pełną heroicznego poświęcenia i pasji historią. Jestem pewna, że i Wam się spodoba, dlatego polecam z czystym sumieniem wszystkim fanom sf.
Kto nie zna twórczości autora musi szybko nadrobić... bo warto. To jest moje pierwsze spotkanie i jestem na duże tak.
Trochę się jej obawiałam, ale teraz wiem, że niepotrzebnie. Bo ta książka jest dosłownie kosmiczna.
Nie spodziewałam się aż tak fajnej historii, która zaciekawiła mnie od samego początku. To była miła niespodzianka. Tak samo jestem zachwycona stylem autora, jest cudowny. Przez fabułę się po prostu przepływa. Mimo, że jest tutaj trochę fizyki, której w szkole nie lubiłam. Tutaj mi ona nie przeszkadzała. Zagadnienia są przedstawione zrozumiale.
Autor stworzył w książce niezwykły klimat, czułam się jakbym była tam razem z Rylandem. Na pewno byśmy się dogadali, uwielbiam jego sarkazm i poczucie humoru. Jego kreacja jest świetna. Tak jak fabuła. To była cudowna podróż w przestworza i chcę więcej. Chętnie obejrzę film na podstawie "Projektu Hail Mary". To będzie coś.
Postępujące osłabienie promieniowania słonecznego stanowi poważne zagrożenie dla życia na Ziemi. Aby zapobiec katastrofie, zespół naukowców z całego świata opracowuje projekt Hail Mary, którego zadaniem jest zbadanie odległego zakątka kosmosu w celu poszukiwania ratunku dla Ziemi. W projekcie tym bierze udział również Ryland Grace, który pewnego razu budzi się na pokładzie statku kosmicznego Hail Mary. Sam, gdyż pozostali członkowie załogi nie żyją. Co więcej, Grace nie pamięta jak się tam znalazł i nie jest świadom, jak poważne czeka go zadanie. Oddalony miliony kilometrów od Ziemi, z pozoru może liczyć tylko na siebie.
Pamiętam, jak czytałam „Marsjanina”, pierwszą powieść Andy’ego Weira. Choć wydawało mi się, że taka tematyka nie jest dla mnie, rzadko bowiem czytam science fiction, książka ta niesamowicie mnie wciągnęła i naprawdę przeżywałam wydarzenia z udziałem głównego bohatera. I tak samo miałam podczas lektury „Projektu Hail Mary”. Wiedziałam już, że po autorze mogę spodziewać się niezwykle realistycznej, choć z naszego punktu widzenia wciąż nieprawdopodobnej historii, i taką dostałam. Muszę przyznać, że była to naprawdę wiarygodna i przy tym pozbawiona zbędnych udziwnień książka. I choć mnóstwo tam zagadnień z fizyki i astronautyki, nie do końca zrozumiałych dla zwykłych laików, całość jest przystępna, napisana lekkim stylem, a czyta się naprawdę przyjemnie.
Główny bohater, Ryland Grace, z którego punktu widzenia poznajemy całą historię, jest nauczycielem przyrody, ale i naukowcem. Choć przez dłuższy czas nie wie, jak i dlaczego znalazł się na Hail Mary, od razu wchodzi w swoją rolę. Cóż mogę rzec… To naprawdę świetnie skonstruowany bohater. Niezwykle inteligentny i zaradny, co odzwierciedlają jego działania, a przy tym bardzo otwarty, szczerze wyrażający swoje myśli. To zdecydowanie człowiek, którego chciałoby się mieć przy sobie we wszelkich kryzysowych sytuacjach. Nie będę za wiele wspominać o Rockym, drugiej bardzo ważnej postaci, powiem tylko, że to był gość! Od początku zdobył moją sympatię, a później lubiłam go tylko coraz bardziej.
Choć prawdziwa akcja i napięcie pojawia się tylko momentami, w książce cały czas się coś dzieje i nie sposób się nudzić. Bieżące wydarzenia przeplatają się z powracającymi wspomnieniami Grace’a z przygotowań do misji, dzięki czemu stopniowo dowiadujemy się, jak doszło do tego, że znalazł się na statku kosmicznym. A kiedy już się na nim znalazł i wraz z nim odkrywamy, iż został zupełnie sam w kosmosie... No mi zrobiło się smutno. Jednak późniejsze wydarzenia przybierają zupełnie niespodziewany obrót.
To emocjonująca opowieść o walce o przetrwanie, kolejnych problemach, z którymi wcale nie tak łatwo sobie poradzić, a także o pięknej przyjaźni, która nadawała historii ciepła. Dużo naukowej wiedzy, dużo emocji, szczypta humoru i sarkazmu i fabuła, która z punktu widzenia istniejących już dzieł SF może i nie jest całkowicie oryginalna, ale za to jak skonstruowana! Dla mnie mistrzostwo. Spodziewałam się jednak trochę innego zakończenia, nie mniej jednak było ono satysfakcjonujące. Polecam tę książkę z całego serca i nie musicie być zagorzałymi miłośnikami SF, żeby ją przeczytać, bo mimo wielu naukowych zagadnień jest naprawdę przystępna i wciąga tak, że ciężko się oderwać.
Najsłabsza z książek autora w mojej opinii, ale i tak znakomita. Po pierwszych stronach bałem się, że Weir zagonił się w kozi róg i książkę ciężko będzie uratować. Ale nie doceniłem pomysłowości i otwartości i z każdą stroną było coraz ciekawiej. Nie tak zabawnie jak w Artemis, nie tak rzeczowo, jak w Marsjaninie, ale nadal mocno naukowo, ale śmiesznie.
Natomiast zakończenie - klasa! Dałem się zaskoczyć i to całkiem, ale pozytywnie.
Jednak całość tylko na pięć, natomiast autora po trzech świetnych książkach - uwielbiam i czekam na więcej!!!
Od dawna mam w planach książkę "Marsjanin" tego autora, którą póki co znam tylko jako adaptację filmową, ale najpierw sięgnęłam po jego nowszą powieść. Od ostatnich czytanych przeze mnie książek science-fiction minęło sporo czasu, więc nie byłam pewna, czy trafi w mój aktualny czytelniczy gust. Na szczęście pozytywne o niej opinie, które wcześniej widziałam, nie były przesadzone. Podziwiam wyobraźnię autora oraz sporą dawkę wiedzy, którą zaserwował w tej powieści, a przez którą ja co jakiś czas w trakcie lektury zaglądałam do internetu, żeby dowiedzieć się więcej na temat jakiegoś zagadnienia.
Kiedy Ryland Grace budzi się ze śpiączki na pokładzie statku kosmicznego nie wie kim jest, gdzie jest ani dlaczego znalazł się właśnie w tym miejscu. Powoli powracająca pamięć uzmysławia mu grozę sytuacji, w jakiej się znalazł. Ryland przypomina sobie, że wraz garstką naukowców wyruszył na straceńczą misję kosmiczną, której celem było uratowanie Ziemi przed plagą astrofagów. Tragizm sytuacji potęguje fakt, że na statku jest jedyną osobą, która przeżyła start. Cel, czyli zniszczenie atakujących Ziemię bliżej nieznanych żyjątek, nie został zrealizowany, a on sam nie ma szans na powrotu do domu. Jedyne, co może go czekać w najbliższej przyszłości to śmierć. I właśnie w tym momencie, kiedy nasz bohater traci wszelką nadzieję, w przestrzeni kosmicznej spotyka inną, równie samotną jak on istotę.
***
O książce ,,Projekt Hail Mary" Andy Weiera napisano już dużo. Ja chciałabym się skupić na jednym aspekcie, o którym w kontekście tej powieści nie padło zbyt wiele, a mianowicie o wątku przyjaźni międzygalaktycznej. Przyzwyczailiśmy się, że ,,obcy" bardzo często przedstawiany jest jako agresor, który próbuje zniszczyć Ziemię. Ten motyw w ,,Projekcie Hail Mary" również znajdziecie, ale nieprzyjacielem, z którym muszą zmierzyć się ziemianie są astrofagi, coś w rodzaju kosmicznego planktonu. Natomiast spotkanie człowieka z inteligentnym przedstawicielem innego gatunku, Rockym, skutkuje przede wszystkim chęcią wzajemnego poznania się i ścisłą współpracą, które to prowadzą do zadzierzgnięcia się przyjaźni międzygatunkowej i międzygalaktycznej. Książka Andy Weiera, która toczy się wokół misji ratowania Ziemi, również w ciekawy sposób pokazuje człowieka, jego zachowanie w skrajnie ekstremalnych sytuacjach i determinację w dążeniu do uratowania nie tylko własnego życia.
Choć ,,Projekt Hail Mary" jest książką sci-fi to myślę, że również czytelnik, który rzadko sięga po ten gatunek odnajdzie się w tej powieści. Opowiedziana przez autora historia wciąga wartką akcją, humorem, niejednokrotnie zaskakuje pomysłami na poprowadzenie fabuły i co równie ważne, przynajmniej dla osób, które podobnie jak ja nie są za pan brat z nowinkami fizyko-astronomiczno-przyrodniczymi, nie przytłacza techniczną wiedzą.
Dla mnie jest to zdecydowanie tegoroczny numer jeden w kategorii literatury sci-fi i z przyjemnością polecę Wam tę książkę.
Kiedy Ryland Grace budzi się ze śpiączki na pokładzie statku kosmicznego nie wie kim jest, gdzie jest ani dlaczego znalazł się właśnie w tym miejscu. Powoli powracająca pamięć uzmysławia mu grozę sytuacji, w jakiej się znalazł. Ryland przypomina sobie, że wraz garstką naukowców wyruszył na straceńczą misję kosmiczną, której celem było uratowanie Ziemi przed plagą astrofagów. Tragizm sytuacji potęguje fakt, że na statku jest jedyną osobą, która przeżyła start. Cel, czyli zniszczenie atakujących Ziemię bliżej nieznanych żyjątek, nie został zrealizowany, a on sam nie ma szans na powrotu do domu. Jedyne, co może go czekać w najbliższej przyszłości to śmierć. I właśnie w tym momencie, kiedy nasz bohater traci wszelką nadzieję, w przestrzeni kosmicznej spotyka inną, równie samotną jak on istotę.
***
O książce ,,Projekt Hail Mary" Andy Weiera napisano już dużo. Ja chciałabym się skupić na jednym aspekcie, o którym w kontekście tej powieści nie padło zbyt wiele, a mianowicie o wątku przyjaźni międzygalaktycznej. Przyzwyczailiśmy się, że ,,obcy" bardzo często przedstawiany jest jako agresor, który próbuje zniszczyć Ziemię. Ten motyw w ,,Projekcie Hail Mary" również znajdziecie, ale nieprzyjacielem, z którym muszą zmierzyć się ziemianie są astrofagi, coś w rodzaju kosmicznego planktonu. Natomiast spotkanie człowieka z inteligentnym przedstawicielem innego gatunku, Rockym, skutkuje przede wszystkim chęcią wzajemnego poznania się i ścisłą współpracą, które to prowadzą do zadzierzgnięcia się przyjaźni międzygatunkowej i międzygalaktycznej. Książka Andy Weiera, która toczy się wokół misji ratowania Ziemi, również w ciekawy sposób pokazuje człowieka, jego zachowanie w skrajnie ekstremalnych sytuacjach i determinację w dążeniu do uratowania nie tylko własnego życia.
Choć ,,Projekt Hail Mary" jest książką sci-fi to myślę, że również czytelnik, który rzadko sięga po ten gatunek odnajdzie się w tej powieści. Opowiedziana przez autora historia wciąga wartką akcją, humorem, niejednokrotnie zaskakuje pomysłami na poprowadzenie fabuły i co równie ważne, przynajmniej dla osób, które podobnie jak ja nie są za pan brat z nowinkami fizyko-astronomiczno-przyrodniczymi, nie przytłacza techniczną wiedzą.
Dla mnie jest to zdecydowanie tegoroczny numer jeden w kategorii literatury sci-fi i z przyjemnością polecę Wam tę książkę.
Bardzo spodobał mi się sposób w jaki rozpoczęła się książka. Jest bezpośredni, pisany z perspektywy bohatera. Tyle tylko, że nikomu nie życzę, by obudził się właśnie w takich warunkach...
,, Wyginam kark i patrzę na swoje ciało. Jest nagie i odchodzi od niego tyle cienkich rurek, że nie sposób ich policzyć. Po jednej z każdej ręki i każdej nogi, jedna z ,,interesu", a dwie znikają pod udem".
Rety! Ta powieść niemal połknęła mnie żywcem! Od razu wkręciłam się w nią chłonąc każde słowo.
Nasz bohater budzi się w niezbyt sprzyjających warunkach i niczego nie pamięta. Nie wie gdzie jest ani dlaczego się tu znalazł. Dziwi się wszystkiemu, co spotka po drodze. Dodatkowo wciąż słyszy głos z komputera, który zadaje mu różne pytania i nie pozwala się ruszyć, zanim nie odpowie na nie poprawnie. Z jego pamięcią jest jak z liśćmi dębu z zeszłorocznej jesieni. Gdzieś pospadały, ale nawet nie ma nikogo, kto by pomógł mu je pozbierać. Kiedy jednak po długim czasie coś zaczyna sobie przypominać, jest w głębokim szoku. Okazuje się bowiem, że znalazł się na Hail Mary. Został tam wysłany na samobójczą misję wraz z dwoma innymi astronomami. Tyle tylko, że oni nie wykazują żadnych oznak życia. Do tego zapasy paliwa się kończą, a on nie wie, co dalej począć. Kiedy jednak z przestrzeni kosmicznej zauważa niezidentyfikowany obiekt, robi co może, by móc nawiązać z nim kontakt. Tyle tylko, czy mu się to uda?
Niby na pierwszy rzut oka historia może wydawać się wam nieinteresująca, jednak jej wnętrze niesie za sobą przesłanie. Sam bohater jest bardzo inteligentną osobą, która musi zaradzić niezwykłym, problemom. Śmiało można się utożsamiać z bohaterem i da nam to niezwykłe doświadczenie na przyszłość. Historia pokazuje jak sobie radzić w sytuacjach bez wyjścia i nie panikować. Zawsze z każdej sytuacji istnieje jakaś droga ratunku, tylko nie wolno nam w nią wątpić. Prawdziwa fantastyka i wciągający tekst. Historia, którą warto poznać, bo wbrew wszystkiemu nigdy nie wiadomo, czy my nie staniemy w podobnej sytuacji, tylko może nie tak astronomicznie kosmicznej.
Jak się tworzy arcydzieło? Pewnie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale ten kto sięgnie po „Projekt Hail Mary” przeczyta arcydzieło, tudzież książkę, która nosi znamiona arcydzieła.
Prawie nigdy nie sięgam po fantastykę, a już taką opowiadającą o wyprawch kosmicznych to wcale, ale widziałam „Marsjanina” i może to zadecydowało, film był rzeczywiście dobry, zakładam, że książka na której motywach powstał musiała też być dobra i to wystarczyło, żeby mnie przekonać.
Jednak to co dostałam vs. to czego oczekiwałam to dwie galaktyki oddalone od siebie o lata świetlne (nomen omen)
Po pierwsze dostajemy głównego bohatera, który nie jest nudnym naukowcem, a pasjonatem w swojej dziedzinie, to człowiek, który przez postawienie niełatwych hipotez, znalazł się w kręgu zainteresowań badaczy kosmosu i kiedy zupełnie się tego nie spodziewał stał się członkiem zespołu, który bada nową formę życia, która pojawiła się w kosmosie. W konsekwencji zostaje mu powierzona misja ratowania ludzkości, z tym, że ta misja to bilet w jedną stronę.
Po drugie dostajemy historię o odkrywaniu kosmosu, ale nie taką jak w „Obcym” czy „Predatorze”, gdzie obce=złe. Okazuje się, że wszechświat nie kończy się na homo sapiens i nie jesteśmy sami w kosmosie, a to co Ryland w nim odkrywa okazuje się być zaskakujące i inspirujące. Ta historia jest tak niesamowita, że czyta się ją z zapartym tchem i chce się więcej.
Ta książa od początku do końca jest niesamowita. Poziom wiedzy naukowej autora jest imponujący, ale największe wrażenie robi sposób w jaki zwykłemy czytelnikowi, laikowi przekazuje wiedzę o kosmosie, o fizyce kwantowej, o chemii i biologii, o skomplikowanych zagadnieniach matematycznych. Czytasz i masz wrażenie, że wiesz o czym mowa, choć tak naprawdę byłeś „noga z maty”
Prawdziwe ukłony dla tłumacza tej książki, widać ogrom pracy i dopieszczenie każdego szczegółu- szacunek za to.
Jeszcze do niedawna Mark Watney przeszedłby do historii jako jeden z pierwszych ludzi, którzy wylądowali na Marsie. Teraz grozi mu, żeby będzie pierwszą...
Nowa powieść autora bestsellerowego MARSJANINA! Prawa filmowe kupione na pniu przez producentów hitu MARSJANIN z Mattem Damonem w roli głównej...
Przeczytane:2022-02-20, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2022 roku,
Andy Weir zasłynął jako autor powieści „Marsjanin”, która została doskonale – moim zdaniem – zekranizowana i obsadzona. Zabrakło w niej, choć to raczej niewłaściwe słowo, tych wszystkich dłużyzn, jakie miały miejsce w książce. I mogę zrozumieć, że autor chciał w ten sposób przybliżyć ludziom sposób życia i odżywiania samotnego kosmonauty na obcej planecie, ale film znalazł na to o wiele lepszy i bardziej ekscytujący sposób.
Nic zatem dziwnego, że po tak wielkim sukcesie na każdą kolejną książkę autora czeka się z zapartym tchem. Jestem prawie pewna, że gdzieś pomiędzy „Marsjaninem”, a amerykańska powieścią fantasy „Projekt Hail Mary” – tak zakwalifikowała ją moja miejska biblioteka – pojawiło się coś jeszcze, ale najwyraźniej, w natłoku innych autorów i książek, tę pozycję przegapiłam.
Sam „Projekt Hail Mary” jest niezwykle specyficzną książką. Przyznam, że spodziewałam się jednak czegoś trochę innego.
Już na samym początku mamy okazję poznać samotnego astronautę, który budzi się na obcym statku i okazuje się, że nic o sobie nie wie. A ponieważ ludzka potrzeba posiadania tożsamości, na którą składają się imię i nazwisko, nasz wiek, rasa, pochodzenia, bliższa i dalsza rodzina jest tak silna, nie ustaje on w poszukiwaniach niezbędnych mu do życia odpowiedzi.
Czy gdyby któreś z nas obudziło się nagle, w dorosłym życiu, bez takiej wiedzy, to byśmy jej nie poszukiwali, tak jak główny bohater powieści Ryland Grace?
Pozbawienie człowieka takiej wiedzy na kartach nie tylko naszej historii, stanowiło sposób na jego upokorzenie, wręcz upodlenie, uzależnienie od drugiej osoby. Więźniowie w obozach mieli tylko numery, w powieści Margaret Atwood pozbawiano kobiety wolnej woli i nadawano im imiona pochodzące od imion mężczyzn, którzy mieli je na własność, w wielu powieściach sf tym, co pozbawiało ludzi bycia ludźmi były właśnie „dowody” ich tożsamości.
Potrzeba zdobycia tych informacji jest tak wielka, że główny bohater przez wiele dni nie zajmuje się niczym innym, a po każdej porażce wpada w złość.
Gdy mu się to w końcu częściowo udaje i na jego drodze – w skutek różnego rodzaju zdarzeń – staje przedstawiciel obcej cywilizacji, Grace traktuje go poniekąd jako człowieka: nadaje mu imię, nazywa język, którym obcy się posługuje, zamienia dźwięki na słowa, a nawet tworzy z nich całe zdania, ustala rytm dobowy i godzinowy obcego przybysza.
Tak jakby próbował sprawić, że obcy pochodzący z odległej cywilizacji, stał się bardziej bliski i zrozumiały, w jakimś stopniu ludzki. Obaj, on i obcy o nadanym mu imieniu Rocky, stopniowo ewoluują i przejmują niektóre rytuały i sposoby zachowań tej drugiej „osoby”. Inne ciągle pozostają dla nich niezrozumiałe i obce.
Obaj, każdy w swoim statku, wysłani z niezwykle skomplikowaną misją, próbują uratować własne planety, a tym samym nawiązują ze sobą współpracę, która potem przeradza się w nieco skomplikowaną więź. Ta więź będzie powodem do podejmowania nielojalnych decyzji wobec swoich planet i mieszkających na nich istot. Ta więź zmieni dosłownie wszystko i zadecyduje o ich przeznaczeniu.
W międzyczasie jesteśmy świadkami pospiesznego organizowania międzynarodowej ekspedycji mającej na celu uratowanie Ziemi przed nadchodzącą kosmosu zagładą, która, atakując Słońce, grozi zagładą całej planety. Mamy bardzo trafnie przedstawiony przez autora wachlarz ludzkich zachowań w obliczu nadchodzącego zagrożenia: łamanie zasad i procedur w celu uzyskania potrzebnych danych oraz sprzętu, naciski wojskowe i polityczne na misję, kłamstwa, zdradę, przemoc zarówno fizyczną, jak i psychiczną, a nawet zwykłe ludzkie tchórzostwo.
Wszystko do czego zdolna jest rasa ludzka tylko dlatego, żeby przeżyć. Kiedy w grę wchodzi śmierć budzą się najgorsze ludzkie instynkty. I w imię ratowania świata i milionów ludzkich istnień, niszczą to, co na ziemi najistotniejsze. To, co czyni ludzi ludźmi. Autor z pewnością musiał wiele czasu poświęcić na zgłębianie ludzkiej psychiki, działanie organizmu ludzkiego w warunkach przedłużającego się stresu. A także na rozmowach z fachowcami z różnych dziedzin, które mogły przyczynić się do przedstawienia wszystkich procedur, wynalazków, eksperymentów, przeróbek technicznych, zachodzących procesów fizycznych i chemicznych w tak precyzyjny i rzetelny sposób.
Czasem tylko język techniczny był za trudny do zrozumienia i czytelnik czuł się, jakby czytał książkę w innym języku. Było kilka takich momentów.
Wyłapałam też całkiem sporo przejęzyczeń, braki liter, lub zmiany w słowach, których nie powinno tam być.
Ogólnie w całą historię dało się całkiem sprawnie wciągnąć i nie dłużyła się ona aż do samego końca tak bardzo, jak się tego obawiałam.
Dobra kosmiczna opowieść o tym, jak w inny sposób mógłby przebiegać ziemski Armagedon.