Niebo na własność

Ocena: 4.69 (13 głosów)

Jack jest oczkiem w głowie rodziców, źródłem ich szczęścia i rodzinnej
harmonii. Gdy ma trzy lata, zaczyna zachowywać się niepokojąco.
Pojawiają się problemy z utrzymaniem równowagi i mówieniem. Nieśmiałe podejrzenia zmieniają się wkrótce w diagnozę – Jack ma złośliwy nowotwór mózgu. Rozpoczyna się dramatyczna walka o życie dziecka. Zdesperowani i wyczerpani rodzice powoli oddalają się od siebie i kłócą, zamiast wspierać.

Wyjątkowa powieść o uczuciach wystawionych na próbę. Poruszający obraz tego, jak bolesne doświadczenia najpierw doprowadzają do rozpaczy, a potem dają nadzieję, by ponownie zrzucić w otchłań cierpienia. Jednak nawet w najbardziej zdruzgotanym sercu może odrodzić się nadzieja.

Informacje dodatkowe o Niebo na własność:

Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2018-07-17
Kategoria: Obyczajowe
ISBN: 978-83-7515-502-0
Liczba stron: 420
Tłumaczenie: Grażyna Woźniak

więcej

Kup książkę Niebo na własność

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Niebo na własność - opinie o książce

Avatar użytkownika -

Przeczytane:2019-05-26, 52 książki 2019,

Serce w kawałkach
„Czasami doświadczamy miłości w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.„

Co naprawdę liczy się w życiu? Każdy zapewne ma inne priorytety, ale w przeważającej części jest to miłość, która jest fundamentem wszystkiego, rodzina, dzieci. Kiedy pojawia się maleńki człowiek, zmienia się diametralnie dotychczasowe życie, które w całości zostaje podporządkowane dziecku, ale dla rodziców jest to ogromne szczęście. Każdy dzień jest cudem, radością i nadzieją, ale czasami spokojną codzienność przerywa nagle śmiertelna choroba dziecka i to, co najcenniejsze zostaje brutalnie odebrane.

Nie łatwo czytać o czyimś cierpieniu. Szczególnie, gdy dotyczy ono choroby i śmierci małego dziecka, bo to jest najgorsze, co może spotkać człowieka i żaden z rodziców nigdy nie powinien doświadczyć tego, co przeżyli Rob i Anna główni bohaterowie powieści. Cierpienie i strata dziecka nieważne czy małego czy dorosłego odciska się piętnem na życiu całej rodziny szczególnie matki i ojca. Rodzi się bunt, niezgoda na taką kolej rzeczy, bo to dzieci powinny chować rodziców, kiedy jest odwrotnie następuje zakłócenie porządku świata. Zmienia się całe życie, cały system wartości. Życie dzieli się na: przed i po.

„ Niebo na własność „ jest to powieść napisana z punktu widzenia ojca to jemu autor oddał głos. To z jego perspektywy dowiedziałam się - jak poznał Annę, jak się w niej zakochał, jak wyglądało ich wspólne życie, najpierw we dwoje, a później także z ich synkiem Jackiem. Następnie razem z nim poznałam druzgocącą diagnozę i z przerażeniem obserwowałam etapy dramatu, to jak radosny, pełen życia chłopiec zmienia się w śmiertelnie chore dziecko.

Można zarzucić Luke Allanutt’owi, że stworzył kolejny wyciskacz łez. Można, ale moim zdaniem autor doskonale przedstawił emocje, które przeżywali Rob i Anna i doskonale rozumiem, co czuli. Taką tragedię potrafią zrozumieć osoby, które los tak samo skrzywdził, kiedy trzeba bezradnie patrzeć jak gaśnie ich ukochane dziecko i chwytać się każdej iskierki nadziei i z bezsilności załamywać ręce. „Niebo na własność” to historia przejmująca i wzruszająca w swojej prostocie. Nie jest tylko opisem zwyczajnej rodziny, którą spotkało nieszczęście. To pełna bólu i rozterek historia o ludziach, którzy próbując być blisko ze sobą, jednocześnie się od siebie oddalają. Doskonale zobrazowane uczucia zrozpaczonych i załamanych rodziców szukających wszelkich możliwych sposobów leczenia. Ile w stanie jest poświęcić człowiek, aby ratować swoje dziecko? Wszystko włącznie z tym, że poświęciłby swoje życie gdyby to było możliwe, złapie się dosłownie każdej możliwości jak tonący brzytwy.

Luke Allnutt napisał książkę o bolesnej stracie, zniszczeniu marzeń, radzeniu sobie z bólem, ale też o głębokiej miłości, nieprzemijalnej przyjaźni, niezniszczalnej nadziei. Powieść ma kilka niedociągnięć, których można by się przyczepić, ale w mim przypadku nie analizowałam tego aż tak bardzo bo nie potrafiłam jej czytać obojętnie. Chociaż nie wciągnęła mnie od pierwszej chwili to nie obyło się bez łez wzruszenia bo historia została ukazana wiarygodnie. Autor świetnie odzwierciedlił uczucia rodziców i przemianę rodziny dotkniętej tragedią. Nie chcę podsumować moich rozważań frazesami w stylu „ trzeba się cieszyć chwilą „, „ kochajmy bliskich, bo tak szybko odchodzą „, „ doceniajmy to, co mamy”, bo nic nie jest w stanie przygotować człowieka na starcie się z bólem i bezsilnością. W końcu zostajemy sami z niewysłowionym cierpieniem i swoimi emocjami bez zrozumienia, bo nie jesteśmy wyjątkowi ani my ani nasze cierpienie. Warto przeczytać, każdy zapewne w tej powieści odnajdzie coś innego, odczuje ją inaczej i przeżyje emocje na swój sposób. Ze mną ta powieść zostanie na dłużej.

„ (…) czasami opowiedzenie swojej historii to jedyne, co trzyma nas przy życiu. „

Link do opinii

Patrząc na okładkę gdzieś tam w środku mnie, czuję ściskanie. Początkowo bałam się zaczynać tę książkę, bo wiedziałam, że może to być trudna przeprawa przez samo życie... Widzimy chłopca wtulonego prawdopodobnie w swojego ojca. Uśmiechnięty, z zamkniętymi oczkami... Eliza Luty, która projektowała okładkę zasługuje na wielkie brawa. Jest minimalistyczna, ale jednocześnie przepełniona uczuciami. Przynajmniej ja tak ją odbieram.
Posiada skrzydełka, które stanowią dodatkową ochronę przed uszkodzeniami mechanicznymi. Na jednym z nich przeczytamy fragment lektury, a na drugim kilka słów o pisarzu. 
Strony są kremowe, czcionka duża, odstępy między wersami i marginesy zostały zachowane. Literówek brak. 
Moje pierwsze spotkanie z autorem, przebiegło całkiem pomyślnie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. No dobrze, może podczytywałam kilka recenzji i większość była pozytywna, ale jak wiecie jestem wymagająca... Na początku nie było jakichś fajerwerków, zaskoczenia. Czytałam, bo czytałam. Nie wydawało mi się, że ta lektura wywoła u mnie szok, niedowierzanie i efekt wow. Ale... Im dalej w las... Tym moje brwi unosiły się wyżej i wyżej, aż wszystko obróciło się do góry nogami. A wtedy, cała reszta nabrała tempa, emocji. Po którejś tam stronie, następuje coś, co zmieniło mój stosunek do tej książki. Zaczęłam biec za bohaterami. Zaczęłam czuć tak wiele różnych emocji, że chwilami wydawało mi się to kompletnie nierealne. Lektura napisana jest lekkim i przystępnym piórem, ALE, to nie oznacza, że w odbiorze jest lekka i przyjemna. Bo... nie jest. Jack to chłopiec, który nie jest nikomu nic winny. A jednak los postanowił go skrzywdzić. Skazać na krótsze życie, w którym nie doświadczy zbyt wielu pięknych chwil. Nie będzie mógł korzystać z życia w pełni. I było mi go tak szkoda, jak nikogo innego na świecie. A tak naprawdę, to szkoda mi każdej osoby, która choruje na raka, a już w szczególności tych malutkich brzdący. Serce mi się dosłownie kraja... Ale niestety tak już musi być i nic na to nie poradzimy, a szkoda. :( 
Jego rodzice... Postawieni w okropnej sytuacji, powoli tracą grunt pod nogami. Zaczynają sobie nie radzić, kłócić się... Nie mogą znaleźć wyjścia z sytuacji, mimo to, chcą dla synka jak najlepiej. Udają dla siebie kogoś, kim nie są i tutaj, oddalając się od siebie jeszcze bardziej pogarszają sytuację, ale oni tego nie widzą. Oni tylko widzą tykający zegar nad swoim dzieckiem i tylko na tym się skupiają. Współczułam im z całego serca, nie chciałabym nigdy być na ich miejscu. Ani nikomu takiego losu nie życzę... 
Bohaterowie są jak żywi, tacy, jakich moglibyśmy znaleźć w naszym codziennym życiu. Nie ma tutaj fikcji, więc to kolejna zaleta dla powieści. 


Tematyka chorób, chorób nawracających, nieuleczalnych jest trudna. Ciężko się czyta, a co dopiero pisze - więc wielkie gratulacje dla autora, że udało mi się przez ten temat przebrnąć w taki sposób. Podczas lektury kumulowało się we mnie mnóstwo uczuć, a to cholernie bolało. Nie wiedziałam i nawet nie chciałam czuć się tak, jak rodzice Jack'a. To było takie przykre... Ale taka literatura jest nam potrzebna. By otwierała nam oczy na pewne sprawy. By sprawiała, żebyśmy uczyli się dobrze i godnie żyć, żeby cieszyć się każdą chwilą, nawet wtedy, gdy wiemy, jak to wszystko się skończy. Uśmiech w morzu łez - nie tylko pokrzepiający dla osoby, która tego potrzebuje, ale dla wszystkich wokół. A szczerość, rozmowa, obecność - jest tutaj podstawą do podtrzymywania prawidłowej relacji. Wiadomo, że pojawiają się zgrzyty, ale pamiętajcie, że jeśli macie z kim przeżywać swoje piekło, wtedy jest lepiej, niżli samemu.
Narratorem jest ojciec, Rob - to poniekąd również wprowadza pewną świeżość do literatury. Zazwyczaj narratorem w tego typu literaturze jest kobieta lub samo dziecko, jednak tutaj jest nim ojciec. I wychodzi na to samo, uczucia, jakie opisuje Luke Allnutt są równie bolesne jak gdyby opisywała je bohaterka, matka cierpiąca, innej powieści...
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem totalnie oczarowana tą smutną, aczkolwiek prawdziwą historią. Było tutaj wiele cudownych fragmentów, które chciałam zaznaczać, ale doszłam do wniosku, że cała książka byłaby w znacznikach, więc sobie darowałam. To, co przeczytałam jest moje i Was do tego zachęcam. Jest to przepiękny kawałek literatury, na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę. 
Mamy w tej powieści to, czego ja zawsze od lektury oczekuję: emocji oraz wartości. A tutaj mamy tego tak wiele, że nie sposób zliczyć. Myślę, że książka ta nie jest tylko zwykłą powieścią, z trudną tematyką. Ale po doczytaniu do ostatniej kropki, warto się zastanowić nad życiem. I nawet jeśli nie znajdujemy się w podobnej sytuacji, to warto wziąć sobie do serca kilka wskazówek i rad, które między wierszami są udzielane czytelnikowi. 


Reasumując, zdecydowanie polecam tę piękną, ale i jednocześnie okropnie smutną i bolesną powieść. Każdy ją może przeczytać - nie ma jakichkolwiek barier i blokad. Gdyby taka powieść była jako lektura na przykład w szkole średniej - byłabym szczęśliwa. Można z niej czerpać wiele przykładów, omawiać wątki... Ale to tylko moje zdanie. :) 
Zdecydowanie polecam i określam ją mianem jako jednej z najlepszych, jakie miałam okazję przeczytać w całym swoim życiu. 

Link do opinii

Jak wiadomo zabawa Book Tour to coś w czym chętnie biorę udział, szczególnie, gdy zupełnie nie znam danej książki, albo mam co do niej mieszane uczucia. I tym razem się skusiłam na „Niebo na własność” u Darii z instagramowego @daria_czytaa  

Wspaniała historia, bardzo dobra fabuła, opowieść, która łamie serce i nie pozwala odejść na bok, po coś więcej jak chusteczki! Pełna bólu, walki, determinacji i miłości książka, której nie da się zapomnieć. Coś po prostu nie do opisania. A moje podejście do choruśkiego dziecka to już w ogóle. Smutek i żal zjadał mnie od środka, bo co jak co, ale żaden maluch nie zasługuje na chorobę. To bardzo trudna opowieść o tym jak łatwo stracić to co mamy i jak trudno o to walczyć. Szczególnie, gdy do walki jest dwoje – bezsilność i cierpienie w takiej sytuacji nie pozwala trzeźwo myśleć i zaczynają się schody.

Malutkim problemem jaki mi się niestety trafił to niedokończone wątki, które gdzieś mnie myliły. No i ten nieszczęsny rozdział z początku, nad którym musiałam się porządnie zastanowić   Mimo to lektura naprawdę naciska na nas, czytelników, by się zastanowić, czy przypadkiem nie zwolnić, nie docenić tego co się ma, że trzeba się wspierać i brnąć do przodu, bo przecież nie ma rzeczy nie do pokonania!

Link do opinii

Moje zainteresowanie literaturą gdzie przewija się motyw choroby, jest realnie duże. Rzadko czekam, aż coś wpadnie mi w ręce, zazwyczaj nowości na rynku szukam sama. Myślę, że ma to podłoże we mnie, bo sama choruję i poznawanie losów innych chorych - nawet jeśli to tylko fikcja jest dla mnie naprawdę ciekawe i w pewien sposób odwraca uwagę od własnego losu.

"Niebo na własność" to nie tylko historia pełna bólu i cierpienia, choć to jako pierwsze rzuca się w oczy i trafia w serce. To też powieść pełna nadziei i miłości. Szczególnie tej rodzicielskiej, której granic zmierzyć się nie da. 

Anna i Rob poznali się na studiach. Już wtedy między nimi zaiskrzyło, a poznając ich losy, rozumiemy, co kryje się pod słowami: "przeciwieństwa się przyciągają". Bo oni już bardziej się różnić od siebie nie mogli. Ona niezwykle spokojna i poukładana, on co rusz chwyta się czegoś innego i nie myśli o jutrze. Anna układa plany na przód, Rob robiąc jedno, zastanawia się nad drugim. A jednak ich życie układa się dobrze, choć jak u każdego raz bywa lepiej raz gorzej. Pierwsze problemy pojawiają się, gdy chcą powiększyć rodzinę. Anna nie może utrzymać ciąży i traci dwoje dzieci. To powoduje, że czuje się niepełna i że to kara za jakieś przewinienia. Jednak to jaką są parą pomaga im przetrwać. Częste rozmowy, spędzanie ze sobą czasu i po prostu bycie przy tej drugiej połówce pomaga. Na świat przychodzi ich synek Jack. Są szczęśliwi i czują się pełni. Jednak do czasu. Zaledwie w wieku trzech lat Jack zaczyna mieć problemy z równowagą, koncentracją i mówieniem. Wizyta u lekarza, badanie i diagnoza. Najpierw choć wiadomość straszna to jednak optymistyczna. Potem jest już tylko gorzej. Dla Jacka nie ma szans...

I tu znów wkraczają dwa różne charaktery rodziców malca. Matka choć cierpi to przy małym zachowuje stoicki spokój, przyjęła do wiadomości, że nie da się nic zrobić. I choć serce jej krwawi to próbuje cieszyć się z ostatnich miesięcy, tygodni i dni ze swoim synkiem.

Rob wręcz przeciwnie. Jest przerażony, nie wie co zrobić. Nie umie usiedzieć w miejscu, a komputer rozgrzewa się do czerwoności, gdy szuka pomocy dla swojego oczka w głowie. A dla niego zrobi wszystko, dosłownie wszystko.

Luke Allnutt ukazuje nam nie tylko dwie skrajne osobowości, które każda w inny sposób radzi sobie z tragedią, ale też fakt, że dla dziecka rodzice są wstanie poświęcić na prawdę wiele. Sumienie idzie w odstawkę, a opinie współmałżonka nie zawsze brane są pod uwagę.

Ja stanęłam na rozstaju dróg, bo chciała bym dodać, że opinia chorego też się liczy. Gdy ktoś cierpi często ma ochotę powiedzieć dość. Dajcie podjąć decyzję mnie czy chcę jeszcze walczyć i czy ma to sens. Cierpienie często jest tak duże, a koniec i tak jest za rogiem, że czasami warto odpuścić. Z drugiej strony jako rodzic nie wypuściła bym dziecka do póki nie była bym pewna, że zrobiłam wszystko co mogłam. I co począć w takim wypadku?

Książkę polecam każdemu. Nie ważne czy miałeś już styczność z nowotworem czy jesteś w tym gronie szczęśliwców, który go na swej drodze nie spotkał. Nie jest dedykowana mężczyznom czy kobietom, młodym czy starym. To książka dla wszystkich. Po prostu przeczytajcie.

Link do opinii
Avatar użytkownika - niepoczytalna
niepoczytalna
Przeczytane:2018-07-12, Ocena: 3, Przeczytałem,

O stracie, która wzbogaca

Temat choroby dziecka i związanych z nią konfliktów rodzinnych powraca w literaturze bardzo często. Może nawet zbyt często. Niestety zdecydowana większość powieści opowiadających o traumie spowodowanej ciężką chorobą nie zachwyca ani stylem, ani oryginalnością fabuły i jest zwykle nastawiona jedyne na wyciskanie łez z czytelnika (oczywiście z użyciem szantażu emocjonalnego), bo jak nie wzruszyć się, gdy umiera syn, mąż, ukochana osoba? Luke Allnutt porywając się na taki temat, miał niewielkie szanse, by wyjść z tego obronną ręką i nie stworzyć kolejnego wyciskacza łez. Czy mu się to udało?

Zacznijmy od początku, czyli od opisu na okładce. Nie wiem, kto go zredagował, nie wiem, kto zatwierdził, ale ten opis nigdy nie powinienem pojawić się w takiej formie. Nie dość, że zdradza zbyt wiele fabuły (co niestety, odebrało mi trochę przyjemności z lektury), to jeszcze znalazłam w nim błąd. Jeśli więc macie zamiar przeczytać w przyszłości "Niebo na własność", darujcie sobie opis z okładki.

Powieść Allnutta jest o tyle ciekawa, że do tej pory (chyba) w żadnej powieści mówiącej o chorobie dziecka, nie spotkałam się z punktem widzenia ojca. Zwykle narratorem jest samo dziecko, czasem matka, ewentualnie narrator trzecioosobowy opisuje losy całej rodziny. Ojcowski punkt widzenia sprawia, że cała historia jest bardziej zwarta emocjonalnie. Bohater nie skupia się na uczuciach, a raczej stara się opowiedzieć swoją historię. Jeśli coś ma poruszyć czytelnika, to właśnie opis relacji między bohaterami, a nie ich stan emocjonalny. Chwała autorowi za to, że nie wierci czytelnikowi dziury w brzuchu, nie katuje nadmiarem ckliwych opisów.

"Niebo na własność" wciąga i czyta się bardzo szybko, jednak trudno powiedzieć, że czułam się jakoś szczególnie zaangażowana w losy bohaterów. Domyślam się, że dla wielu czytelników będzie to poruszająca historia, jednak ja sama nie jestem skłonna do wzruszeń. Oprócz obsadzenia w roli narratora ojca, w powieści nie znalazłam innych nieszablonowych rozwiązań czy niesztampowego podejścia do tematu. Powieść nie zaskoczyła mnie niczym, ale też trudno powiedzieć żeby rozczarowała.

Powieść Luke’a Allnutta jest przede wszystkim pieśnią nadziei wbrew wszelkiej logice. To historia ratowania tego, co w każdej rodzinie najcenniejsze. Jeśli lubicie czytać powieści obyczajowe poruszające tematykę chorób i związanych z nimi relacji rodzinnych (np. Jodi Picoult), "Niebo na własność" również powinno przypaść Wam do gustu.

Link do opinii
Avatar użytkownika - Bookendorfina
Bookendorfina
Przeczytane:2018-07-12, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam,

"Poczułem tę więź natychmiast. To było jak piorun, który spłynął mi po karku i kręgosłupie; uczucie, że wszystko, dosłownie wszystko w moim życiu prowadziło do tego jednego momentu."

Wzruszająca powieść, nasycona emocjami, przemawiająca głosem o różnym natężeniu. Książka o bolesnej stracie, zniszczeniu marzeń, radzeniu sobie z bólem, ale też o głębokiej miłości, nieprzemijalnej przyjaźni, niezniszczalnej nadziei. Przyglądamy się jak zmienia się świat ojca po niepomyślnej diagnozie i śmierci dziecka. Ciepłe barwy życia stopniowo wyparte przez zimne, aby następnie po trudnej i wyczerpującej walce odnaleźć wiarę w szczęśliwy uśmiech losu. Obserwujemy etapy dramatu, śledzimy niepewne kroki, zaglądamy do jasnych i ciemnych myśli.

To także spojrzenie na przemianę rodziny dotkniętej tragedią, która pomimo otoczenia bliskich i znajomych, i tak pozostaje sama z przerażeniem, niedowierzaniem i cierpieniem. Chwyta się wszystkiego, co tylko może pomóc w ratowaniu pięcioletniego synka, nakłonić jego organizm do walki z podstępną chorobą, sprawić, aby w ostatnich chwilach życia udział miały jak najweselsze kolory. Skąd czerpać siły w najgorszym okresie próby życia? Jak pogodzić się z czymś, co tak naprawdę jest nie do zaakceptowania? Dlaczego tak trudno pozbyć się wyrzutów sumienia, wybaczyć sobie i innym pozorne winy? Czy po bezlitosnej śmierci i głębokim smutku można na nowo odrodzić się?

Kochająca się rodzina, spełnieni zawodowo rodzice, szczęśliwe dziecko, ale gdzieś na dalekim planie pojawiające się niepokojące sygnały, które szybko wyparte zostają ze świadomości. I nagle potwierdzenie obaw i lęków, alarmująca i złowieszcza wiadomość. Z dnia na dzień życie Anny, Roba i Jacka ulega nieodwracalnemu przeobrażeniu. Przyznam, że czytając powieść początkowo odczucia głównego bohatera wydawały mi się zbyt płasko nakreślone, spodziewałam się większej ich głębi, ale w miarę poznawania kolejnych rozdziałów, coraz bardziej rozumiałam zamysł autora, z jednej strony ten delikatny chłód i dystans, a z drugiej bezpośrednią szczerość i śmiałość.

Tym niemniej liczyłam, że wobec takiej tematyki bardziej wciągnę się z przybliżaną historię. Coś mnie przed tym wstrzymywało, stworzył się delikatny dystans, który nie pozwolił mi się za bardzo zbliżyć do bohaterów. Brakowało mi nakreślenia większej przestrzeni dla matki dziecka, nawet w dialogach nie potrafiłam jej odnaleźć w wystarczającym stopniu. Wciąż zastanawiam się nad zakończeniem, czy nie było przesłodzone, przejaskrawione, mało prawdopodobne? Niewątpliwe książka uświadamia jak ważne są codzienne chwile, rozmowy z bliskimi, zabawy z dziećmi, czerpanie z nich radości, inspiracji i spełnienia. A jednocześnie poddaje pod refleksję sposób okazywania pomocy ludziom dotkniętym tragediom, czy faktycznie oczekują takich słów, jakie do nich kierujemy? I na koniec, bardzo spodobał mi się tytuł powieści, bardzo trafny i właściwy.

bookendorfina.pl

Link do opinii
Avatar użytkownika - Spadlomizregala
Spadlomizregala
Przeczytane:2018-07-11, Ocena: 6, Przeczytałam,

„Twoje dziecko niebawem umrze”. Prosty komunikat. Krótka informacja. Wyrok śmierci.

Wielokrotnie w swoich recenzjach powołuję się na fakt bycia matką – w zależności od okoliczności, tego, co chcę przekazać, czym chcę Was przekonać do czytania bądź nieczytania danej lektury. Przytaczam wydarzenia z rodzinnego życia, bo jest mi łatwiej pisać o czymś znanym. Dziś oznajmiam, że pierwszy raz cieszę się, że nie muszę nawiązywać do własnego życia, pisząc recenzję. Odczuwam olbrzymią radość, że ostatnio przeczytana książka w żaden sposób mnie nie dotyczy.

Niebo na własność Luke’a Allnutta to – jak dla mnie – historia rodziny naznaczonej swoistym piętnem. Tę książkę można traktować dwojako – albo jako opowieść o małżeństwie, które (by jakoś żyć) musi pogodzić się z największą na świecie stratą, albo jako historię zdruzgotanego mężczyzny – ojca, któremu trudno jest stawić czoła przeszywającej samotności i wyrzutom sumienia.

Kiedy Rob i Anna dowiadują się, że po paru nieudanych próbach wreszcie będą mieli dziecko, ich życie nabiera dodatkowej, tak charakterystycznej dla życia rodziców, wartości. Codzienna rutyna zostaje zastąpiona miłością do małego chłopca. Wiadomość o tym, że Jack ma guza mózgu, zabiera całą radość, zastępując ją rozpaczą i łapczywymi próbami zachowania przy życiu jedynego syna. Poznajemy tę historię z punktu widzenia ojca, który nie godzi się na powolną śmierć dziecka, szukając alternatywnych rozwiązań. Stajemy się nie tylko świadkami sporów między małżonkami, ale osobiście odczuwamy napięcie, które towarzyszy każdemu kolejnemu dniu. Widzimy, jak wielka miłość dwojga ludzi roztrzaskuje się w mak. Sytuacja, która powinna ich do siebie zbliżyć, powoduje, że nie potrafią się porozumieć i wspólnie mierzyć z tragiczną rzeczywistością. Chcemy opowiedzieć się po którejś ze stron, ale nie jest to proste, bo każda ma swoje racje. Raz doskonale rozumiałam Annę, choć nie budziła mojej szczególnej sympatii, a za chwilę miałam ochotę na nią nawrzeszczeć za jej asekurancki sposób życia. Chciałam powstrzymać Roba przed podejmowanym ryzykiem, a za moment przyklaskiwałam jego decyzjom.

Sami widzicie, że Niebo na własność to lektura pełna emocji. To klasyczny melodramat, który wywołuje w czytelniku współczucie, smutek i żal, a zaraz potem łzy, przyspieszony oddech i drżenie całego ciała. To nic nowego w literaturze – niedoścignionym wzorem w tej tematyce ciągle jest dla mnie Apteka marzeń Nataszy Sochy. Może dlatego, że jest bardziej „z naszego podwórka”, oparta na faktach, z nieco innym zakończeniem. Niebo do wynajęcia to lektura dla tych, którzy nie boją się mierzyć z losem. Ja się trochę tego boję, dlatego muszę przyznać, że cierpiałam okrutnie podczas czytania. Nie płakałam. Ryczałam. Po skończeniu tej książki czułam się, jakby ktoś wsadził mnie do pralki i włączył funkcję wirowania na najwyższe obroty. I choć wydaje mi się, że celem autora było nadanie tej opowieści nutki optymizmu, to jednak ostatnia część książki (która zapewne miała temu służyć) lekko mnie zmęczyła. Nie dlatego, że była zła. Ja po prostu nie godziłam się na taką kolej rzeczy. Zatrzymałam się przy Jacku i jego chorobie, nie chciałam go wypuszczać z głowy w nadziei, że to pomoże. Nie potrafiłam skupić się na jakimkolwiek przesłaniu, bo  chciałam (żądałam wręcz!), by temu chłopcu się udało. Nie wiem, czy moje zaangażowanie wynika z faktu, że Allnutt napisał tak dobrą książkę, czy może po prostu z tego, że traktuje ona o takiej, a nie innej tragedii.

W Niebie na własność uwaga kierowana jest na traumę, jaką przeżywają rodzice śmiertelnie chorego dziecka. To ukłon w stronę tych, którzy doznali największego cierpienia – nie tylko jako chorzy, ale również jako towarzysze chorego w najtrudniejszych chwilach. Jednocześnie ta historia stanowi przestrogę, by nie dać się porwać żalowi i rozpaczy, a stratę spróbować przekuć na pomoc innym. To nigdy nie usunie z serca tęsknoty, ale może uchronić innych przed błędami. I choć tak pięknie można o tym pisać, to wolałabym, żeby historie tego typu były nam znane tylko z książek.

Link do opinii

Sam opis dużo zdradza o czym jest ta książka, więc byłam przygotowana na dramat rodzinny związany z chorobą dziecka z nadzieją na dobre zakończenie... I niestety szybko się rozczarowałam bo niestety na samym wstępie zostałam uraczona zajawką z przyszłości, skąd wiedziałam już, że tak nie będzie...

Historia opowiadana jest z perspektywy mężczyzny Roba. Są to jego retrospekcje z przeszłości, o tym jak się poznali z żoną Anną, jacy byli młodzi i totalnym przeciwieństwem siebie. A potem po dwóch poronieniach w końcu przyszło na świat upragnione dziecko, syn Jack. Sielanka rodzinna nie trwała zbyt długo bo zdiagnozowano u Jacka złośliwy nowotwór mózgu…

Rozpoczyna się walka o dodatkowy dzień dla synka, o to aby jak najmniej cierpiał… Każde z rodziców inaczej sobie radzi z tym problemem i niestety zamiast się wspierać oddalają się od siebie… Anna wymyśla atrakcyjne rozrywki dla dziecka aby miało miłe wspomnienia. Rob prowadzi na forum rozmowy poszukując pomocy co może być niebezpieczne gdyż nie brakuje szarlatanów reklamujących fałszywe kliniki wyciągające ogromne pieniądze od zdesperowanych rodziców...

Czy można być przygotowanym na śmierć ukochanego dziecka? Czy małżeństwo jest w stanie przetrwać śmierć jedynego dziecka? Czy da się poradzić z tym bez wpadania w jakiś nałóg lub wir pracy?

To jest w sumie smutna historia jaką nieraz pisze samo życie.

Powinna ta historia pozostać w mojej pamięci na dłużej ale niestety ma dużo wad. Brakuje mi perspektywy Anny a także najważniejszej osoby tego dramatu czyli Jacka, co oni myślą i czują? Są duże przeskoki w czasie i drobne błędy. Ogólnie mam wrażenie, że ta książka nie jest do końca dopracowana, problem nieuleczalnej choroby dziecka jest trochę jakby spłycony, bardziej liczyło się co Rob myśli i robi.

Mam mieszane odczucia co do tej książki, z jednej strony trudny i ważny temat, który pokazuje jak kruche jest życie i musimy cieszyć się każdą chwilą a z drugiej strony wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Z tego tematu mógłby być niezły wyciskacz łez, ja niestety wzruszyłam się tylko kilka razy. Na pewno osoby wrażliwe i zwolennicy literatury obyczajowej będą zachwyceni a mi niestety czegoś zabrakło.

Link do opinii
Avatar użytkownika - zaczytanaaniaa
zaczytanaaniaa
Przeczytane:2018-07-31, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2018,

Anna i Rob tworzą bardzo nietypowe małżeństwo. Ona - poukładana kobieta z zasadami, stawiająca rozwój zawodowy na pierwszym miejscu, on - niepoprawny romantyk, wolny strzelec bezproblemowo podchodzący do wielu spraw. Partnerzy bardzo wiele w swoim życiu przeszli, zanim mogli cieszyć się z narodzin Jacka. Pewnego dnia chłopczyk niespodziewanie doznaje zaburzeń równowagi, które z czasem nasilają się. Zdeterminowani rodzice postanawiają zabrać go na badania, aby wykluczyć wszelkie choroby. Pech niestety ich nie opuszcza i okazuje się, że potomek ma raka mózgu. Teraz głównym tematem jest walka z czasem oraz nadzieja, że do tej londyńskiej rodziny nie zagości śmierć.


Perypetie Roba poznajemy od końca. Książka została podzielona na trzy części, gdzie każda z nich opisuje inny rozdział w życiu bohaterów. Pierwsza to szczerze powiedziawszy, według mnie, część, która nie była potrzebna. Historia nie wnosi nic sensownego oraz jednocześnie kończy się urwana w połowie wątku. Druga to czas małżeństwa, rodzicielstwa i walki z chorobą, a trzecia to radzenie sobie ze stratą. Pozwólcie, że skupię się tylko na dwóch ostatnich częściach, które przepełnione są uczuciami oraz ogromem emocji. Już na początku doświadczamy straty w związku z poronieniami Anny. Małżonkowie oczekiwali na cud ich miłości, jednak los miał inny plan dla ich potomnych. Z momentów goryczy przenosimy się do szczęścia, jakie wywołało przyjście na świat Jacka. Chłopiec wniósł do rodziny szczęście, codzienne słońce, a także łzy radości. Mogłoby wydawać się, że życie zawsze będzie przepełnione uśmiechami i dziecięcym głosikiem, jednak rak wybrał sobie za swoją ofiarę małe dziecko. Nagle zginęły radosne momenty, a pojawiły się godziny smutku, powagi i dramatyzmu.

 


Bardzo podobała mi się postać Roba. Mężczyzna ten imponował mi swoim zachowaniem oraz tym jaką relację stworzył z synkiem. Wiedział, że najważniejsza nie jest praca, ale dobro potomka i to, aby dobrze wspominał dziecięce lata. Jako mąż nie był doceniany przez swoją żonę, krytykowany w związku z wykonywaną pracą, a nawet wypełniał większość jej domowych obowiązków. Poczynanie to nie zraziło go do zmiany planów, ponieważ wiedział co chce w życiu osiągnąć i znał swoją ścieżkę zawodową. Mimo problemów darzył swoją małżonkę miłością, a troski związane z chorobą syna zatrzymywał dla siebie i robił wszystko, aby zapewnić jak najlepszą egzystencję Jackowi. Doceniam jego determinację, upór oraz to, że spróbował wszelkich metod, które były w stanie pokonać chorobę. Od samego początku nie polubiłam Anny. Biło od niej zimno oraz biznesowe podejście do życia. Myślę, że nie było w stanie doceniać piękna codziennych chwil, a także kierowała się obranymi stereotypami i nie była w stanie zboczyć z obranej prze siebie ścieżki. Była matką i żoną, ale zdaje mi się, że nie do końca potrafiła odnaleźć się w tym dwóch rolach jednocześnie.


Powieść porusza bardzo poważny problem, jakim jest rak mózgu. Mi również los dał kopa w tyłek i widziałam jak ten potwór niszczy mojego ukochanego i silnego dziadziusia. Idealnie odbierałam opisy bohaterów związane z ulatywaniem życia, gdyż wiem, że nie było to wymyślone ponad miarę. To świństwo zabiera energię każdego dnia i czas z zaawansowanie chorymi jest skrupulatnie policzony. Niezmiernie radowałam się, kiedy Jack wracał do zdrowia i emanował energią. Widziałam w nim odzwierciedlenie mojej mamy, która nie poddała się i pokonała pasożyta, który zadomowił się w jej głowie. Uwierzcie mi, że bardzo emocjonalnie podchodziłam do momentów, kiedy opisywane było leczenie, a także zastosowane metody. Znam je i wiem jakie są ich konsekwencje, wady, a także zalety. Nie dziwię się Robowi, że potajemnie postanowił udać się do Pragi, aby wyleczyć syna, ponieważ chociażby nóż gamma nie jest mi obcy i wiem, że czasami bardzo dobrze jest skorzystać w wynalazków techniki, które ratują życie mimo niskiej popularności.


Sięgając po tę pozycję zaopatrzyłam się w chusteczki, ponieważ myślałam, że będą one mi towarzyszyły przez całą książkę. Czekałam ma moment, kiedy będę mogła po nie sięgnąć, ale niestety taki nie nadszedł. Pomyślicie sobie, że jestem dziwna, ale skoro sięgam po pozycje, w których ktoś umiera, to raczej gwarantowane jest, że pojawia się u mnie lawina łez. Niestety przeszkadzały mi w tym przypadku aspekty związane z nagłym przeskokiem w czasie. Skupiałam się na jednej czynności, a tu nagle przeniosłam się o kilka miesięcy bądź lat do przodu. Wiem, że taki był zamiar, aby nie rozciągać wątku życia londyńskiej rodziny, ale brakowało mi w pewnym stopniu harmonii.

 


"Niebo na własność" polecam każdej osobie, która chciałaby poznać historię opartą na rodzicielskiej miłości i poświęcaniu wszystkiego w imię dobra dziecka. Autor wspomina o tym jakie odzwierciedlenie mają problemy w związku, gdzie spotykają się dwa zupełnie inne charaktery. Uzmysławia nam, jakie życie jest kruche i że możemy w każdej chwili stracić bliską nam osobę. Przepięknie opisuje magię pielęgnowania wspomnień i radość z każdej cennej chwili.

Link do opinii
Avatar użytkownika - Kroku
Kroku
Przeczytane:2018-07-10, Ocena: 5, Przeczytałam, 2018, Posiadam, Literatura piękna,

Główni bohaterowie Rob i Anna poznają się na studiach. Pomimo ogromnych różnic jakie je dzielą, postanawiają budować wspólną przyszłość. Szczęśliwi, ambitni i młodzi decydują się na dziecko. Dopiero po dwóch poronieniach Anny, na świat przychodzi Jack, który staje się oczkiem w głowie rodziców i budulcem całej rodziny. Sielanka niestety nie trwa długo…

„Wyjątkowa powieść o uczuciach wystawionych na próbę” – to jedno zdanie wydaje się być idealnym podsumowaniem „Nieba na własność”. Otrzymujemy bowiem historię, w której autor kładzie nacisk przede wszystkim na cały wachlarz uczuć, jaki towarzyszy Annie i Robowi, po usłyszeniu bolesnej diagnozy – ich kilkuletni syn Jack ma złośliwy nowotwór mózgu.

„Nie miałem pojęcia, dlaczego guzy Stevena pozostają uśpione, zaś te Jacka rozprzestrzeniły się po całym mózgu. Czy odpowiedzi należało szukać w genach moich i Anny? Może chodziło o jakiś defekt, rysę, która w naszych organizmach nie odgrywa żadnej roli, ale u Jacka okazała się śmiertelnie niebezpieczna? Wynik połączenia nas dwojga: mutacja zrodzona z naszego związku. Wada, która była naszym dziełem.”

Może zacznę od tego, że „Niebo na własność” jest niesamowicie wiarygodną historią. Momentami odnosiłam wrażenie, że fabuła to nie fikcja literacka, a rzeczywista walka zrozpaczonego ojca o życie swojego dziecka (dopiero później – z krótkiej notki biograficznej – dowiedziałam się, że w 2013 roku Luke Allnutt wydał opowiadanie „Unspoken’, gdzie w oparciu o doświadczenia własnego ojca, opisał walkę z nowotworem). Za pośrednictwem beztroskiego informatyka Roba i poukładanej do granic możliwości Anny, autor całkowicie obnażył ludzką naturę i pokazał, że w obliczu śmierci bliskiej osoby każdy ma prawo na swój sposób – nie zawsze zrozumiały dla innych – oswoić się z bólem i zacząć z nim na nowo żyć. Że niezależnie od naszej woli, zaczynamy budować dookoła siebie mur obronny, nie dopuszczając do siebie nawet swoich najbliższych, których przecież tragedia dotyka tak samo żywo jak nas samych. Historia Anny i Roba jest pouczeniem, że jeśli zabraknie wzajemnego wsparcia i zrozumienia, to nadzieja – zamiast budować – niszczy.

Oryginalnym zabiegiem jest narracja z perspektywy Roba – ojca chorego Jacka. Męski punkt widzenia opisywanych wydarzeń dodaje całej historii rzetelności i smutnej melancholii. Tym bardziej, że to właśnie ojciec – nie matka – jest tym rodzicem, który kurczowo trzyma się nadziei i do samego końca wierzy w to, że jego dziecko wyzdrowieje. Przyznaję, że postawa Anny czasami zaskakuje, ale pomimo mojej początkowej surowej oceny i niechęci do niej, dochodzę do wniosku, że w obliczu tak wielkiej tragedii, ciężko jest się w pełni opowiedzieć za którymś z bohaterów.

Z dużym zainteresowaniem śledziłam fragmenty dotyczące grup wsparcia na forach internetowych i sam wątek Neva, który – jak wszystko w tej książce – wzbudza skrajnie różne uczucia.

„Sprawdziłem kilka innych profili. Żadna z osób udzielających się w tym wątku nie odwiedziła forum od końca 2012 roku. Ich dzieci nie żyły.”

Zaraz po zakończeniu lektury „Nieba na własność” towarzyszyła mi cisza. Potrzebowałam chwili, aby na spokojnie poukładać sobie w głowie wszystko to, czego się dowiedziałam, a może przede wszystkim doświadczyłam. Spojrzałam na okładkę książki i doszłam do wniosku, że idealnie koresponduje ona z całą tą historią, ponieważ czytelnik otrzymuje ogromną dawkę emocji. Od tych ciepłych – pozytywnych (bezwarunkowa rodzicielska miłość, nadzieja, codzienne zwyczajne radości), po te zimne – negatywne (strach, ból, żal, niezrozumienie, gniew, wzajemne oskarżenia). A wszystko to okraszone jest niewyobrażalną porcją czułości.

„Tatusiu – powiedział, wskazując na czerwony zachód słońca, księżyc i smugi pozostawione na niebie przez samolot. – Czy niebo też należy do nas?”

Smutna, gorzka, bolesna, pełna miłości, a przede wszystkim niezaprzeczalnie autentyczna. Skłaniająca do refleksji i poszerzająca horyzonty. Taka właśnie jest historia Anny i Roba. I pomimo tego, że na początku ciężko było mi się w nią wczytać, to później było już tylko lepiej. Gorąco polecam!

Karolina K.
IG @step_books

Link do opinii
Avatar użytkownika - AgnieszkaKaniuk
AgnieszkaKaniuk
Przeczytane:2018-07-09, Ocena: 6, Przeczytałam, Posiadam,

Kochani dziś porozmawiamy o naturalnym następstwie zdarzeń w życiu każdego z nas. Jednak skupimy się tylko na jednym aspekcie tego zagadnienia, a mianowicie budowaniu związku i zakładaniu rodziny, Naturalną koleją rzeczy jest, że kiedy dwoje ludzi się poznaje i rodzi się między nimi uczucie, dążą do tego, aby założyć rodzinę, w której wkrótce pojawi się dziecko, będące owocem ich miłości. Tego właśnie pragnęli bohaterowie powieści Luke Alluntta „Niebo na własność”.

Anna i Rob poznali się i pokochali, będąc jeszcze na studiach. Choć są tak różni, jak ogień i woda ich związek jest doskonałym przykładem na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Anna jest ułożona skromną, uporządkowaną osobą, natomiast Rob to mężczyzna, który z racji tego, że jest informatykiem, widzi świat zupełnie inaczej. Jednak mimo wszystko miłość jest silniejsza od wszelkich różnic, jakie ich dzielą. Wkrótce do pełni szczęścia młodym małżonkom brakuje tylko dziecka. Po dwóch poronieniach Anny, na świat przychodzi upragniony i wyczekiwany przez rodziców maleńki chłopczyk, Jack. Jak nie trudno się domyślić staje się on oczkiem w głowie rodziców. Przyjście na świat dziecka jeszcze mocniej scala całą rodzinę, wnosząc do niej miłość, radość i harmonię. Z racji tego, że Rob będąc z zawodu informatykiem, może pracować w domu, to on spędza z synem więcej czasu, co skutkuje nawiązaniem się między ojcem i synem pięknej „męskiej” przyjaźni, którą autor wspaniale odzwierciedlił na kartach powieści. A wszystko zapoczątkowała niezwykła pasja, którą ojciec zaraził syna. Niestety jednak szczęście rodzinne nie trwa długo, ponieważ w wieku pięciu lat u Jacka lekarze diagnozują złośliwy nowotwór mózgu. Dla Anny i jej męża oczywiście jest to druzgocąca wiadomość. Robią wszystko, by uratować syna. Lekarze dają rodzicom nadzieję, by za chwilę ją odebrać. Ostatecznie to Rob postanawia postawić wszystko na jedną kartę, by dać synowi szansę na życie. Jak ta nierówna walka życia ze śmiercią się skończy, przekonacie się oczywiście, sięgając po książkę.

Po więcej na temat tej książki, jak zawsze zapraszam serdecznie na bloga.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2018/07/przedpremierowo-luke-alluntt-niebo-na.html

Link do opinii

Choroba nie wybiera i zawsze sprawia ból i cierpienie dla chorej osoby jak i dla jej najbliższych. Jednak, gdy śmiertelna choroba dotyka małe dziecko odczuwamy to jeszcze bardziej. 
W książce Niebo na własność to właśnie raptem kilkuletni chłopiec choruje na nieuleczalną odmianę raka mózgu. Rodzice małego Jacka, kiedyś pełnego życia, później z biegiem czasu coraz słabszego chłopca, próbują jakoś sobie poradzić. Szukają każdego możliwego sposobu, żeby pomóc swojemu ukochanemu dziecku. Jednak nie radzą oni sobie, coraz bardziej się od siebie oddalając. Rak nie zabiera im tylko Jacka, ale też zabija ich miłość do siebie. 
Przyznam szczerze, że książkę czytało mi się ciężko. Nie dla tego, że była zła, wprost przeciwnie była świetna. Była jednak tak nacechowana emocjami, że musiałam robić sobie przerwy, bo łzy same cisnęły mi się do oczu. Czytało mi się tym ciężej, ponieważ temat choroby nowotworowej jest mi bliski. W mojej rodzinie pojawiło się kilka przypadków tej strasznej choroby i nie niestety dwa razy walka została przegrana. Wiem, więc jak rak wpływa na całą rodzinę. W takiej sytuacji należy trzymać się razem, wspierać się nawzajem. Niestety tak nie było w przypadku rodziców Jacka, Roba i Anny. Gdy zabrakło Jacka, każde na swój sposób próbowało poradzić sobie z tragedią jaka ich spotkała. Niestety ich sposób nie zdał egzaminu. Anna zamknęła się w sobie, a Rob wpadł nałóg alkoholowy. 
W książce opisany jest też przykład „lekarza”, który prowadzi innowacyjną klinikę, w której to za duże pieniądze obiecuje wyleczyć z raka. Daje on nadzieję chorym i ich najbliższym. Często osoby te nie mając pieniędzy zapożyczają się u przyjaciół, zostawiają dom pod hipotekę, popadają w długi. Jednak metody „leczenia” przynoszą odwrotny skutek. Jest to tym smutniejszy przykład, ponieważ nie jest to tylko wymysł samego autora, a naprawdę istnieją ludzie, którzy bez skrupułów, żeby tylko napchać sobie kieszenie są w stanie żerować na tych najbardziej pokrzywdzonych. 
Podsumowując książkę polecam każdemu. Jest ona bardzo prawdziwa, pełna emocji, ale nie tylko tych smutnych, końcówka napawa optymizmem. Niebo na własność napisane jest bardzo przystępnym językiem, w historii nie ma nic przerysowanego. Autor dokładnie wie o czym pisze, ponieważ sam zmagał się z chorobą nowotworową. Niebo na własność zdecydowanie jest książką o której będzie myślało się jeszcze długo po jej przeczytaniu.
Na koniec chciałabym przytoczyć zdanie z okładki książki, które jest bardzo prawdziwe i każdy powinien je zapamiętać: „Kiedy wszystko już stracone, liczy się tylko miłość”.

Link do opinii
Recenzje miesiąca
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Szepty jeziora
Grażyna Mączkowska
Szepty jeziora
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy