Powieść uhonorowana Nagrodą Renaudot, jedną z najważniejszych francuskich nagród literackich. Rwanda, lata 70. XX wieku. W katolickim liceum im. Marii Panny Nilu, kształcącym żeńską elitę kraju, rozpoczyna się nowy rok szkolny. Większość uczennic należy do będącego u władzy plemienia Hutu. Veronica i Virginia, pochodzące z plemienia Tutsi, muszą zmierzyć się z niechęcią i prześladowaniami ze strony swoich koleżanek, które nie dają im zapomnieć, że dyplom Tutsi, to nie to samo co dyplom Hutu. Pozorny spokój szkolnego życia mąci coraz bardziej nasilająca się atmosfera wzajemnej wrogości, walki politycznej i spisków. Veronica i Virginia poznają strażnika legendy Tutsi, który twierdzi, że Tutsi pochodzą od egipskich faraonów i wplątuje dziewczęta w tajemnicze obrzędy w cieniu królowej z zamierzchłych czasów. Jej kości zakopane pod czerwonym kwiatem koralokrzewu strzegą pytony. Kiedy dojdzie do tragedii jedyna droga ucieczki będzie prowadziła w góry, gdzie mieszkają goryle, które kiedyś były ludźmi. Jesteś strasznie wścibska, napytasz sobie biedy, odwiedzając czarownice, jestem pewna, że tańczyłaś przed wiedźmą, tylko Tutsi są zdolni tańczyć przed diabłem.
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2016-09-14
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 305
Tytuł oryginału: Notre-Dame du Nil
Język oryginału: Polski
Tłumaczenie: Anna Biłos
Kilka lat temu obejrzałam film „Hotel Rwanda” przedstawiający ludobójstwo w Rwandzie, kiedy to ludzie z plemienia Hutu wymordowali setki tysięcy mieszkańców będących Tutsi. Temat ten szczerze mnie zainteresował, choć przepełnia go okrucieństwo, przemoc i brutalność. Dlatego też, kiedy usłyszałam o tej książce, dotyczącej w dużym stopniu tej samej tematyki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Wraz z autorką przenosimy się do katolickiego liceum, które kształci młode mieszkanki Rwandy. Większość uczennic należy do wiodącego prym w kraju ludu Hutu, zdecydowana mniejszość do Tutsi, a te nie są mile widziane. Mimo że nie wyrządziły one nikomu krzywdy, każdego dnia muszą znosić upokorzenia i obelgi. Katolickie liceum, które w praktyce powinno być miejscem okazywania sobie miłości i szacunku, w rzeczywistości jest sceną do okazywania niechęci i uprzedzeń. Mukasonga bardzo dobrze oddaje klimat rosnącego napięcia i budzącej się nienawiści. Z każdym mijającym miesiącem roku szkolnego sytuacja dziewczynek Tutsi pogarsza się.
„Trzeba stale przypominać Tutsi, że w Rwandzie są jedynie karaluchami”.
Początkowo miałam wrażenie, że książka jest zbyt spokojna. Veronika i Virginia nie czuły akceptacji ze strony koleżanek, ale przejawy gniewu czy złości pojawiały się rzadko, bardziej jako ataki ze strony konkretnych osób. Z czasem jednak te subtelne uszczypliwości zaczęły przeradzać się w coś groźniejszego. I to czuć na kolejnych stronach powieści. Szybko nabieramy przekonania, że w końcu musi się coś wydarzyć, a kumulowane zło uderzy w bohaterki z wielką mocą. Podążamy za autorką zastanawiając się, jak zakończy się rok szkolny, a tym samym, co wydarzy się z dziewczynkami. Czy skończą szkołę? Czy dyplom przyniesie im ulgę i satysfakcję? Czy złagodzi gniewne nastroje rówieśniczek, a może je zaostrzy?
W to nagabywanie Tutsi przez Hutu Mukasonga wplata elementy tradycji i obyczajowości Rwandy. Dowiadujemy się co nieco o ulubionych potrawach, poznajemy kilka faktów z historii, przekonujemy się, o czym Rwandyjki nie rozmawiają. I wszystkie te rzeczy są niezmiernie ciekawe, choć momentami odnosiłam wrażenie silnego zacofania tych kobiet w stosunku do mieszkanek Europy, którym zazdrościły jasnej cery, kosmetyków czy farbowania włosów. Prawdopodobnie rzeczywiście tak było i być może w takim ukazaniu rzeczywistości nie ma nic złego, ale nie podobało mi się to książkowe skonfrontowanie ludzi białych i ciemnoskórych. Czasami miałam wrażenie, że Biali czują w stosunku do Rwandyjczyków jakąś dziwną, niezdrową niemalże fascynację. Tylko czemu tak naprawdę?
„Maria Panna Nilu” to powieść, w której można się zaczytać. Intrygująca, poruszająca ważny temat, całkiem zgrabnie napisana. Ale czegoś mi w niej zabrakło. Być może nastawiłam się zbyt mocno na temat, który mnie interesuje. A może rzeczywiście można było zrobić więcej.
Znów książka czytana na Dyskusyjny Klub Książki. Spodziewałam się czegoś w klimacie "Księgi Kobiet Nocnych", ale to coś zupełnie innego. Czyta się szybko, pomimo chwilami naprawdę drastycznych treści. Mocno mnie ta książka obiła, także właśnie przez ten lekki język opisujący sprawy bardziej niż poważne. Polecam!
Przeczytane:2019-03-10,
Powieści pisane przez autorów pochodzących spoza kręgu kultury zachodniej nie są w Polsce zbyt popularne. Te, które ukazują się w naszym kraju, to zazwyczaj wysokonakładowe wspomnienia europejskich żon poślubionych niedostosowanym do naszych norm cudzoziemcom, albo reportaże gotowych na wszystko podróżników. Tymczasem wydawnictwo Czwarta strona zdecydowało się na publikację utworu pisarki afrykańskiej, pochodzącej z Rwandy Scholastique Mukasongi, w której autorka opisuje problemy i obyczaje tego mało znanego w Polsce kraju.
Tytułowa Maria Panna Nilu to patronka ekskluzywnego liceum w którym kształci się żeńska elita Rwandy – córki wpływowych polityków i biznesmenów. Choć oficjalnie szkoła hołduje założeniom dopiero co ustanowionej demokracji, między dziewczętami wciąż żywe są dawne konflikty plemienne które wkrótce doprowadzają do tragedii.
Akcja powieści rozgrywa się w latach 70-tych XX-wieku. Rwanda, będąca do 1962 roku kolonią belgijską, próbuje budować zasady swej nowej państwowości na zasadach demokratycznych. Władze w państwie przejmują osoby należące do większościowego ludu Hutu (należy do niego około 90% populacji), który wcześniej był tłamszony pozostające w mniejszości plemię Tutsi. Po 1962 roku rolę się odwróciły i Hutu poczęli mścić się na swych dotychczasowych oprawcach i represjonować Tutsi. I choć oficjalnie te plemiona żyły ze sobą w zgodzie, w rzeczywistości wciąż dochodziło do mniejszych i większych konfliktów oraz czystek etnicznych. Miało to również miejsce w Liceum im. Marii Panny Nilu, gdzie powoli zwalniano nauczycieli należących do Tutsi i dręczono dziewczęta wywodzące się z tego plemienia. Scholastique Mukasonga doskonale kreśli proces, który małymi krokami doprowadził do ludobójstwa – początkowo osoby z plemienia Tutsi zamazywane były na zdjęciach czerwonym flamastrem, potem dziewczęta z ludu mniejszościowego nie mogły spożywać posiłków ze swoimi koleżankami Hutu i dostawały zawsze dużo mniejsze porcje, by w końcu być oskarżane o wszelkie przewinienia. I choć akcja książki obejmuje tylko jeden rok szkolny w latach 70-tych, z historii wiemy do czego doprowadziła ta plemienna nienawiść – w 1994 roku wybuchła w Rwandzie wojna domowa w której zginęły miliony obywateli tego kraju, a konflikt ten wciąż uważany jest za jeden z najtragiczniejszych w dziejach świata.
Recenzja pochodzi z mojego bloga "Świat Powieści": http://swiat-powiesc.blogspot.com/2017/05/autor-thalita-maria-panna-nilu.html