Literackie odkrycie prosto z Estonii
Nietuzinkowa powieść wypełniona czarnym humorem i przeszywającą grozą, w której mitologia miesza się z surową, naturalistyczną rzeczywistością, a stare wierzenia łączą z chrześcijaństwem
Estońska dziewiętnastowieczna wioska, której rytm wyznaczają kolejne kartki z kalendarza. To w niej toczy się tragiczna i zaskakująca historia miłosna Hansa, Liiny i Jaana.
W tamtejszej mitologii duchy zmarłych nazywane są krattami. Choć wydawałoby się, że mogą być straszne, w istocie są bardzo pomocne podczas podkradania pożywienia z pobliskiego dworu. By ożywić kratta i dać mu duszę, chłopi podpisują z diabłem cyrograf - sprytnie jednak go oszukując i zamiast krwi używając soku z porzeczek... Co może pójść nie tak?
Powieść Kivirähka to książka szalona, pełna zadziwiających (i dziwacznych) zwrotów akcji. Niestereotypowa, okrutna, naturalistyczna i romantyczna zarazem. Nie da się pojąć świata estońskiej wioski ,,szkiełkiem i okiem". Trzeba uruchomić wyobraźnię, empatię i przyjąć go z niepokojem oraz ... gromkim śmiechem
,,Andrus Kivirähk to autor obdarzony najbardziej niesamowitą wyobraźnią na świecie. Ta literatura potrafi zaczarować" Olga Tokarczuk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2021-11-03
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 304
Tytuł oryginału: Rehepapp ehk November
Jaki piękny tytuł... i jaka okropna książka. Literacko, to całkiem niezła powieść, narracja jest poprowadzona w taki sposób, że zachęca do lektury, absolutnie się nie dłuży. I za to dałabym całkiem wysoką ocenę. Niestety treść tej książki, na początku mnie nie obeszła, bo to zupełnie nie moje rejestry, a później wzbudziła odrazę. Była obleśna i obrzydliwa. Być może jestem kosmitką, ale zdecydowanie takim treściom mówię nie. Taka mitologia mnie nie interesuje. Frustracje autora przebijające z tekstu również. I życzę powodzenia szukającym miłości według estońskich eliksirów. Fuuuuj... To nawet zabawne nie było. Jest szansa na najgorszą książkę roku, chociaż rok dopiero się zaczął. Zdecydowanie nie polecam, bo prawdopodobnie nie zrozumiałam "magii" porzeczek.
Listopadowe zmory i upiory
Moment, w którym jesień przechodzi w zimę, najczęściej jest dość ponury i mroczny, a na zewnątrz panuje coraz większy ziąb. W "Listopadowych porzeczkach" to właśnie w takiej porze roku poznajemy mieszkańców małej estońskiej wsi - tych żywych... i tych nie do końca. Co może wyniknąć z takich okoliczności? Najdziksza powieść ostatnich lat.
Andrus Kivirähk przedstawił swoich bohaterów w sposób ludzki - często w najgorszym tego słowa znaczeniu. Mieszkańcy wioski okradają się nawzajem, bywają względem siebie złośliwi, układają się z diabłem, zupełnie nie widząc swoich wad. Świat powieści jest baśniowy, ale w sposób najmroczniejszy ze wszystkich, gdzie nie zawsze można liczyć na szczęśliwe zakończenie.
"Listopadowe porzeczki" mają w sobie ładunek dzikiej, pierwotnej siły. Czytelnik wplątany w ludowe estońskie wierzenia, dość gęstą atmosferę i napięcie pomiędzy bohaterami, nie dostaje ani chwili na złapanie oddechu. Nie wiadomo czego można się spodziewać na następnych stronach, bo wydarzyć może się dosłownie wszystko, a romantyzm stale miesza się z naturalizmem w najbrutalniejszym wydaniu.
Powieść Kivirähka ma w sobie dużo zadziorności, czasami mocno prowokuje, trzymając przy tym wysoki poziom literacki. W tej historii znajdujemy wszystkie wątki, jakie mogłyby się pojawić w opowieści o XIX-wiecznej przyfolwarcznej wsi - konflikty sąsiedzkie, miłość, zawiść, ale opisane przewrotnie i z polotem. Prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników połączenia czarnego humoru i grozy.
Leśny świat Leemeta się rozpada: przyjaciele i sąsiedzi wyprowadzają się do wioski, aby tam wieść nowe życie podporządkowane pracy na roli i obrządkom...
Przeczytane:2023-02-06, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam, 52 książki 2023,
„Bo czy pracujesz na chleb u diabła, czy u pastora, jeśli masz głowę na karku, zawsze wyjdziesz na swoje!”.
Fantasy jako gatunek literacki zdecydowanie znajduje się poza strefą mojego komfortu..
No ale.. może przez intrygującą okładkę i frapujący opis, a może przez zwykłą ciekawość, postanowiłam zaryzykować i przekonać się na własnej skórze, jak wygląda listopad na głębokiej estońskiej wsi XIX wieku..
Miesiąc krótkich dni i długich wieczorów, mżawki, niepokornych wiatrów, zachmurzonego nieba i przenikliwego zimna, przekornych duchów i ujadających psów jest tu wyjątkowo paskudny. Życie mieszkańców, z pozoru proste i nudne okazuje się jednak pełne nieoczywistości i magii. Wierzenia stanowią tu niepodważalną prawdę, a świata żywych, umarłych i duchów nie wyznaczają sztywne granice. Bieda definiuje złudną dynamikę poczucia szczęścia. Wrodzony spryt przydaje się w handlu z diabłem i nie tylko. A nadmierna chciwość brutalnie obraża skrzętnie skrywane słabości.
Gdzieś w tle toczy się tragiczna historia miłosna. Tuż obok ktoś komuś ukradł życie i teraz ten okradziony musi je codziennie wykradać komuś innemu.
Tu życie i śmierć pozornie grają w jednej drużynie, a diabeł rozdaje karty, choć są tacy, którzy potrafią i jego oszukać..
„Listopadowe porzeczki” to książka dziwna w każdym tego słowa znaczeniu. Autor maluje nam przed oczami niezwykle klimatyczny, abstrakcyjny, hipnotyzujący obraz rzucając wyzwanie wyobraźni. Zaplata swoją opowieść niczym warkocz siejąc mrok i grozę, zaskakując zwrotami akcji, rozładowując napięcie czarnym humorem i rozsypując na każdym kroku magiczne „skarby”. Przemyca przy tym gorzki przekaz pozwalając czytelnikowi przejrzeć się w „krzywym zwierciadle” ludzkich skaz.
No tego to się nie spodziewałam.
Polecam💜.