Przez fiordy na otwarte morze. Bestseller z Norwegii o przyrodzie, która nie przestaje nas zachwycać i stawiać przed nami wyzwania oraz drzemiącej w nas tęsknocie za wielką przygodą.
Śmiała wyprawa, szaleńczy pomysł, wielkie wyzwanie, groźny żywioł i piękna natura. Dwójka przyjaciół - Morten i Hugo - pakuje sprzęt, wsiada do małego pontonu i wyrusza w misję, która ciągnąć się będzie przez cały rok, w tempie zmieniających się pór roku. Jaka to misja?
W głębinach morskich w pobliżu Archipelagu Lofoty, uznawanego za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, żyje wielki rekin polarny. Dorasta do 8 metrów długości, waży ponad tonę i dożywa pięciuset lat. Jego mięso zawiera toksyny, przyprawiające ludzi o halucynacje. Morten i Hugo postanawiają na niego zapolować.
Zarzucając przynęty, walcząc ze sztormem, mijając mielizny i szkiery, rozmawiają o życiu, polowaniu, ucieczce od cywilizacji i morzu - jego tajemnicach, niezwykłości, istotach zamieszkujących głębiny. I owszem, nie stronią też od alkoholu.
Ten arcyciekawy reportaż o morzu, pełen odniesień do historii, literatury, sztuki, mitologii, ekologii czy życiowych mądrości prostych rybaków jest zarazem książką, która pozwala nam uciec na chwilę od cywilizacji i zaspokoić dziecięce marzenie o wielkiej przygodzie. Jej literackie wartości doceniono, przyznając autorowi Nagrodę Bragego i Nagrodę Krytyków.
Genialna literatura faktu. Wiedza i mądrość Str?ksnesa temat morza jest bezcenna i bezkresna, w dodatku spisana przejrzystym, norweskim stylem.
,,Vart Land"
Bogata, pełna energii książka, która sprawi, że zatęsknicie za podróżowaniem... Największe skarby można odnaleźć w morskich głębinach - pisze autor z zaraźliwą pasją. I to owa pasja jest dla książki najbardziej charakterystyczna.
,,Prosa"
Arcydzieło... Dzięki perfekcyjnej kompozycji i inspiracji prawdziwym życiem książka Str?ksnesa mogłaby stanąć obok takich klasyków jak choćby Stary człowiek i morze Hemingwaya
,,Bergens Tidende"
Tę książkę po prostu czyta się z przyjemnością.
,,Aftenposten"
Nie można się jej oprzeć... Wciągnęła mnie od pierwszych stron.
,,Nordlys"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2017-03-16
Kategoria: Podróżnicze
ISBN:
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: Havboka eller Kunsten fange en kjempehai fra en gummibt p et stort hav gjennom fire rstider
Po reportaże sięgam stosunkowo rzadko, ale Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze roku ujęła mnie swoim tytułem oraz sympatycznym opisem, który zapowiadał niebanalną lekturę, pełną przygód i północnej przyrody. Ponadto nie często natrafiam na książki z przewodnim motywem bezkresnej wody, co wzmogło moje zainteresowanie tą pozycją.
W nieprawdopodobną historię Mortena i Hugo wciągnęłam się już od pierwszych stron. Wpłynął na to przede wszystkim serdeczny i gawędziarski sposób opowiadania autora, który nie tylko opisywał wszelakie aspekty podróży oraz przyrody, ale i pozwolił poznać siebie oraz swojego przyjaciela, którego ogromnie polubiłam za specyficzny talent do kojarzenia. Dzięki niemu ni z gruszki, ni z pietruszki zatracałam się w historii niekoniecznie związanej z morzem, aczkolwiek przyprawionej czarnym humorem i zabawnej. Były one miłą odskocznią od kołyszącej się na wodzie łodzi, często też wnosiły do książki coś absurdalnie innego i zmuszającego do refleksji. Do przemyśleń nakłaniały również odniesienia Mortena do różnorodnych elementów kultury - literatury (m.in. W bezdni Maelströmu Edgara Allana Poe), sztuki, historii, wierzeń - oraz zwyczajnych mądrości ludzi związanych z morzem. Autor sprawnie wplótł je w swoja opowieść, tworząc tym samym niezwykle spójną i wartościową lekturę, która nie tylko bawi i niekiedy przyprawia czytelnika o zawał serca, ale i wiele uświadamia, choćby na ekologiczne tematy. Świetne jest również to, że w Księdze morza... morze jest na swoisty sposób uczynione bohaterem, bardzo ważnym i kapryśnym - jak przekona się każdy sięgający po tę książkę.
Książka Mortena nie jest jedynie reportażem z anegdotkami i sztuką w tle. Jest ona przede wszystkim przygodą, pogonią za marzeniem, która motywem polowania na wielką rybę odrobinę przypomina Starego człowieka i morze. Jednakże - w przeciwieństwie do powieści Hemigway'a - mamy tutaj dwójkę ludzi i to nie aż takich starych. mnóstwo alkoholu, który zdaje się wzmagać ich chęci do rozmów na interesujące i inteligentne tematy, liczne ciekawostki odnośnie bezkresnych wód i znacznie więcej morskich stworów, które chwilami także stają się bohaterami historii Mortena. Narracja autora Księgi morza... jest również znacznie żywsza niż Ernesta, nie brakuje w niej humoru oraz odrobiny poetyckości, ale - co najważniejsze - nie jest jedynie fikcją, ale historią prawdziwą, choć... miejscami może nieco podkoloryzowaną. Jednego jestem jednak pewna: Morten szczerze kocha morze i tą miłością pragnie zarazić również innych, co w moim przypadku udało mu się w stu, a nawet dwustu procentach.
Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze roku to znakomicie napisany reportaż, poruszający zarówno problemy współcześnie istotne, jak i groteskowo błahe. Morton - poza godną pozazdroszczenia przygodą - przedstawia czytelnikowi morze w pełnej jego krasie, a robi to w sposób, w który przedstawia się przyjaciela. Księga morza... miewa charakter komedii, bywa tekstem przyrodniczym, nawet poezją - krótko podsumowując skrywa w sobie równie wiele jak bezkresna woda, o której została napisana. Jest jeszcze rekin gigant, który jednocześnie wygląda na ważnego dla całości, jak i zdaje się być jedynie pretekstem do niesienia niesamowitej opowieści, o której nie da się zapomnieć. W książce znajdują się również czarno-białe ilustracje, wciągające czytelnika pod grzywacze* i zatracające go w lekturze jeszcze bardziej.
Morten porwał mnie skuteczniej niż morskie fale i rozkochał tą książką całkowicie. Polecam ją z całego, zalanego słoną wodą serca. Jestem pewna, że ją pokochacie. :)
Morze kołysze się spokojnie i cierpliwie, tak jak to czyniło, zanim się pojawiliśmy, i jak będzie robić, gdy nas już dawno zabraknie.
*tak przodkowie nazywali wielkie fale, ponieważ piana na grzbietach przypominała im grzywy koni