Mathea Martinsen nie ma zbyt wiele do czynienia z innymi ludźmi. Ale wie, że bardzo się od nich różni. Teraz w starczym wieku doznaje wielkiego zmartwienia: boi się, że umrze a nikt tego nie zauważy. Boleśnie odczuwa to, co jest udziałem każdego starego człowieka: że dla świata jest niewidzialna. Staruszek nikt nie zauważa. Czy rzeczywiście pewnego dnia zniknie tak całkowicie, że nikt nie zauważy jej odejścia? Mathea podejmuje zatem szereg (z lekka dziwacznych) czynności, które mają sprawić, że zostanie dostrzeżona.
Książka jest ciepłą, trochę ironiczną wariacją na temat "życia całą pełnią".
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2014-04-16
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 136
Mathea podejmuje szereg czynności, często dziwnych, niecodziennych i komicznych wręcz, mających sprawić, że nie odejdzie z tego świata niezauważona, a może raczej niezauważalnie. W końcu Mathea boi się, że umrze i prędzej ktoś to poczuje, niż po prostu zauważy. Książka w pewnym sensie komiczna, ale też smutna i skłaniająca do zastanowienia. Z założenia wszyscy kiedyś będziemy starzy, a chyba nikt nie chce być całkowicie samotny i niewidzialny...
Przeczytane:2015-09-18, Przeczytałem,
IM MNIEJ STRON, TYM KSIĄŻKA WIĘKSZA
Mathea Martinsen nie jest już młoda. Większość życia ma za sobą, jedną nogą jest już niemal w grobie, ale przeraża ją to, że może zostać zapomniana. Że kiedy umrze, nikt nawet nie zwróci na to uwagi. Zawsze była domatorką, zawsze też stroniła od ludzi, teraz chce zrobić coś, co pozwoli jej pozostać w pamięci tych, którzy zostaną. A zarazem coś, co pomoże oswoić jej się z samą śmiercią. Bo przecież memento mori to coś, co być może da się wyleczyć. I przecież każdy jest wyjątkowy, każdy ma inne DNA, i nawet jeśli czasem dopada cię depresja, bo to oznacza zarazem, że każdy Chińczyk także jest wyjątkowy, to mimo wszystko jest w czym szukać pociechy…
I tą pociechę, choć mocno podszytą goryczą i depresyjnym nastrojem, niesie, tak sobie jak i czytelnikom, przeurocza bohaterka tej książki. Kobieta naiwna, nieprzystosowana społecznie, ale kobieta, której nie sposób nie polubić. Jej starania o bycie zapamiętaną są infantylne, jej próby przyciągnięcia uwagi ludzi bywają strasznie dziecinne, ale w tym tkwi cały jej urok. I ujmująca za serce siła niewielkiej jakże powieści. Ale to nie wielkość się liczy, zdaje się krzyczeć sama książka. Klasyka udowodniła, że zbędne jest opasłe tomiszcze, żeby pokazać coś wielkiego, ba! większości z genialnych powieści bliżej było do nowel, a „Im szybciej idę…” doskonale potwierdza te tendencję.
Intrygująca jest także sama stylistyka powieści, minimalistyczna, lekko chaotyczna, odpowiednio ciężka i lekka zarazem. W prostych, acz skutecznych słowach, przemawia tak do serca, jak i do umysłu, a niekonwencjonalność pomysłów Mathei znakomicie z tym wszystkim współgra.
Nic więc dziwnego, że „Im szybciej idę…” zyskała wielkie uznanie krytyki, a także doczekała wystawienia jako sztuka na deskach teatru. To nie literatura popularna, to nie rozrywkowa książeczka dla każdego, debiutancka powieść Kjersti Annesdatter Skomsvlod to rzecz z wyższej półki. Trudniejsza, przeznaczona dla bardziej wymagających czytelników, ale dająca w zamian wiele satysfakcji, porcję mądrości i prawdy, i sporą garść emocji. Dlatego jeśli lubicie dobrą, niebanalna literaturę, powinniście poznać losy Mathei i przekonać się ile potrafi niepozorna staruszka. A kiedy książka odejdzie, trafiając na swoje miejsce na półce, nie zostanie szybko zapomniana.
Polecam, a wydawnictwu Media Rodzina składam serdeczne podziękowania za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.