Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2016-03-02
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 288
Spora dawka humoru, nietuzinkowi bohaterowie oraz śmiertelnie (nie)poważna branża - tego możemy spodziewać się po powieści "I tu jest bies pogrzebany" Kariny Bonowicz.
Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Kariną Bonowicz. Miałam już okazję przeczytać jej debiutancką powieść "Pierwsze koty robaczywki", która dotyczyła oświaty. Bohaterką była młoda nauczycielka języka polskiego, która miała niekonwencjonalne pomysły. Tym razem autorka postanowiła "prześwietlić" branżę funeralną i udowodnić, że śmiech to zdrowie.
Branża pogrzebowa przeżywa kryzys, jak na złość nikt nie chce umierać. Odczuwa to dotkliwie Eugeniusz i jego młodsza córka Nina, którzy prowadzą zakład pogrzebowy Ryszard&Córki. Nie pomaga nawet lista potencjalnych klientów, którzy mogą niebawem skorzystać z ich usług. Okazuje się, że klienci mają się całkiem dobrze i nie śpieszą się na tamten świat. Jak tak dalej pójdzie, właściciele zakładu będą musieli pochować sami siebie.
Tymczasem starsza córka Maria postanawia wprowadzić się na jakiś czas do rodzinnego domu. Ma dość swojego męża Edwarda, pisarza, który tworzy kolejną powieść dla gospodyń domowych. Niestety z marnym skutkiem, gdyż utknął na pierwszym zdaniu. Wiadomo, że pierwsze zdanie jest najważniejsze, ale dobrze by było, gdyby po nim nastąpiła cała reszta fabuły. Czy kryzys w branży odbije się na relacjach bohaterów?
"I tu jest bies pogrzebany" to zabawna opowieść o poważnych tematach, czyli śmierci i życiu ze śmierci innych. Okazuje się, że branża funeralna wcale nie musi być przygnębiająca. Pokazują to zabawne perypetie bohaterów, które są czasem absurdalne. Tematyka jest śliska, ale autorka zaryzykowała i doskonale sobie poradziła.
Karina Bonowicz w swojej powieści stworzyła całą gamę barwnych postaci - Marię, Ninę, Edwarda i Jakuba. Maria jest wykładowcą literatury angielskiej, w wieku 16 lat zauważyła, że zaczęła się starzeć, dlatego stosuje miliard diet i co chwila chodzi do fryzjera i kosmetyczki. Zaczynam dzień od lustra w łazience. Patrzę, o ile postarzałam się od wczoraj. Porównuję to z tym, o ile postarzałam się od przedwczoraj. I zapisuję. Cześć. Mam na imię Maria i chyba się starzeję. Chyba? Na pewno! Cześć, Maria.
Jej siostra Nina jest hipochondryczką, zna całą encyklopedię zdrowia i codziennie chodzi do lekarza, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma którejś z chorób. Zaczynam dzień od listy leków przyklejonej taśmą samoprzylepną do lustra w łazience. Na co dzisiaj mamy? Na migrenę, na oczy, na zęby, na ciśnienie. NA ŻYCIE. Przeciw migrenie, przeciw ślepocie, przeciw paradontozie, przeciw zawałowi. Przeciw śmierci. NA ZAPAS. Na wszelki wypadek. Na zdrowie! Cześć, mam na imię Nina i boję się kilku rzeczy. Cześć, Nina.
Edward, mąż Marii jest pisarzem i cierpi na kryzys twórczy. Zaczynam dzień od golenia i relanium. Patrzę w lustro i mówię: Cześć, mam na imię Edward i jestem uzależniony. Od relanium, mitomanii i mojej żony, Marii. Cześć, Edward.
Jakub to lekarza Niny, który cierpi na bezsenność i oszukuje swoich pacjentów - mówi im, jak mają się zdrowo odżywiać, a sam postępuje odwrotnie. Zaczynam dzień od kawy i aspiryny. Albo od aspiryny i kawy. Nie pamiętam co było na początku... Cześć, mam na imię Kuba i nie sypiam od trzech miesięcy. Ani sam, ani tym bardziej z kimś. Cześć, Kuba.
Powieść napisana jest w pierwszej osobie - z perspektywy czterech osób: Edwarda, Marii, Niny i Jakuba. Każde z nich inne spojrzenie na dane wydarzenie oraz ciekawe przemyślenia. Jak choćby Nina, która jest mistrzynią ciętej riposty i ma chyba najbardziej abstrakcyjne myśli: Ojciec mówi, że każdy ma taką śmierć, na jaką sobie zasłużył. To chyba oznacza, że do jednych przychodzi ona jako stara kobieta z papierosem w zębach, z twarzy podobna zupełnie do teściowej, a do innych jako apetyczna blond pielęgniarka w malinowym błyszczyku na ustach. To znaczy ubrana tylko w malinowy błyszczyk. Do jeszcze innych jako pracownik urzędu skarbowego albo facet z reklamy MARLBORO.
Warto podkreślić, że tytuł powieści nawiązuje do niemieckiego związku frazeologicznego - "i tu jest pies pogrzebany". Jednak zamiast słowa "pies", autorka wstawiła "bies", czyli czart, szatan. Stanowi to zabawną grę słów, szczególnie że tematyka powieści związana jest właśnie z pogrzebami. Kolejnym zabiegiem jest akcentowanie poszczególnych wyrazów (o zabarwieniu emocjonalnym lub ironicznym) za pomocą wielkich liter.
Książkę czyta się szybko, ponieważ została napisana lekkim językiem, przepełnionym humorem, niejednokrotnie czarnym. Być może niektóre żarty są znane, ale ogólnie można się pośmiać i oderwać od problemów dnia codziennego. Co więcej, pod warstewką czarnego humoru kryje się refleksja. Choć śmierć jest czymś nieuniknionym, nie warto się załamywać każdą kolejną zmarszczką czy siwym włosem, nie należy też popadać w paranoję i hipochondrię. To nie jest sposób na życie, tylko powolne umieranie. Trzeba żyć pełnią życia, czerpać z niego garściami, bo drugie nie będzie nam dane. Polecam ją miłośnikom literatury kobiecej, którzy lubią zabawne dialogi i niecodzienne perypetie bohaterów.
I tu jest bies pogrzebany to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kariny Bonowicz. Wiele osób się zachwycało tą lekturą, liczni twierdzili, że płakali ze śmiechu. Chciałam poczuć to samo, chciałam się rozluźnić i wybuchać gromkim śmiechem, tym bardziej, że w ostatnim czasie potrzebowałam czegoś, co poprawi mi nastrój. Jak ostatecznie odebrałam tę lekturę?
Akcja I tu jest bies pogrzebany, toczy się w niewielkiej miejscowości, wokół piątki bohaterów, którzy w mniejszy lub większy sposób są powiązani ze sobą i zakładem pogrzebowym pana Eugeniusza. Jedną z pracownic zakładu jest jego córka Maria, panicznie bojąca się starości. Maria to żona Edwara, pisarza romansideł, któremu w ostatnim czasie brakuje weny twórczej, na to, by cokolwiek napisać. Jego szwagierka, Nina to hipochondryczka, obsesyjnie myśli o swoim zdrowiu, codziennie posiada jakąś urojoną chorobę. Nina każdego dnia, o stałej porze chodzi do tego samego lekarza, Jakuba, bardzo wstydliwego mężczyzny po uszy zakochanego w swojej pacjentce i cierpiącego na bezsenność. No i jest jeszcze Tłusty Albert, prowadzący konkurencyjny dom pogrzebowy.
W tej książce czytelnik widzi przedstawione wydarzenia z perspektywy wszystkich bohaterów, których poznajmy poprzez ich dogłębną autoanalizę, toteż bohaterowie zyskali własny portret literacki, co wyszło na plus. Dużym atutem jest pomysł na książkę i osadzenie fabuły w domu pogrzebowym, co przecież rzadko się zdarza. Kolejną mocną stroną jest lekki styl autorki, która umiejętnie bawi się słowem poprzez porównania, metafory, barwne opisy i potrafi spojrzeć na podjęte temat z przymrużeniem oka.
Powieść mimo osadzenia akcji w dużej części związanej z domem pogrzebowym i podejmowanym przy tym motywie śmierci – napisana jest z humorem. Muszę jednak napisać, że nie do końca przemawiał do mnie dowcip zawarty w utworze, czasami mnie męczył, innym razem czułam, że jest wymuszony, krótko mówiąc nie powaliło mnie na kolana i nie wybuchałam gromkim śmiechem, a zakładałam, że tak właśnie będzie. Nie podobało mi się jeszcze to, że autorka stanowczo za często używała wielkich liter (za pomocą caps locka), ponieważ potrafię wyłapać w tekście ironię i bez takiego zabiegu.
Książkę należy traktować jako lekturę przyjemną i niezobowiązującą. Z pewnością się rozluźnicie i odstresujecie, czyta się ją lekko i bardzo szybko, przeczytacie ją dosłownie w jeden wieczór. Raczej nie zapadnie w mej pamięci na dłużej, niemniej polecam ten utwór fanatykom komedii.
Przeczytane:2017-05-02, Ocena: 5, Przeczytałam, 26 książek 2017,
Gdy przychodzi kryzys w branży funeralnej, to wiedz, że coś się dzieje! Karina Bonowicz znalazła sposób na wyjście z tej niecodziennej opresji. Napisała „I tu jest bies pogrzebany”, przesiąkniętą czarnym (i nie tylko) humorem powieść, mającą zapewnić firmie pogrzebowej „Ryszard & córki” kolejnych klientów – czytelników, którzy umarli ze śmiechu.
Autorka zaprezentowała niezwykły magazyn osobliwości. Edward to uzależniony od relanium niespełniony pisarz, który nadal siedzi w kącie literatury. Neurotyk i kłamczuch, jak dodaje jego żona – mitoman, histeryk i idiota. Maria wcale nie jest lepsza – panicznie boi się starości, obsesyjnie szukając jej oznak w swoim młodym ciele, na złość wszystkim proboszczom świata uwielbia miłosne igraszki. Siostra Marii, Nina, to naczelna hipochondryczka kraju. Pomaga ojcu w prowadzeniu zakładu pogrzebowego. Jednak częściej niż rodzinny biznes odwiedza przychodnie. Jej lekarz, Jakub, cierpi na bezsenność i seksualny uwiąd. Już indywidualnie każdy z bohaterów jest dziwakiem, jakich mało, a co dopiero mówić, gdy wszyscy oni się spotkają i podejmą wspólne działania. W „I tu jest…” niepodzielnie rządzi humor, zaskakujący czytelnika na wielu poziomach. W książce znajdziemy wszystkie rodzaje komizmu: charakterologiczny, sytuacyjny i słowny, które ściśle współgrają z narracją i kompozycją powieści. Nina, Maria, Edward i Jakub – naprzemiennie –wypowiadają się, zwierzają, relacjonują, niekiedy (czasem chyba nieświadomie) prowadzą ze sobą dialog. Często mamy tu do czynienia ze swego rodzaju przerzutnią – drugi bohater rozpoczyna monolog od nieskończonej myśli poprzedniego. Podobnie jest z niektórymi scenami – np. jeden postanawia coś zrobić, a drugi opisuje to działanie, ale już ze swojej perspektywy. Bonowicz rozpędza akcję stopniowo. Najpierw przedstawia nam postacie, zapoznajemy się z relacjami, jakie ich łączą, potem wpadamy w wir dziwnych sytuacji. Gdy już się orientujemy w zależnościach między bohaterami, tempo nabiera szalonego rozpędu. Dużo się dzieje, a najlepsze jest to, że niczego nie można przewidzieć. Tu naprawdę wszystko się może zdarzyć. Oczywiście, „I tu jest…” to książka, której naczelną funkcją jest dostarczenie rozrywki. Nie znaczy to jednak, że powieść Bonowicz pozbawiona jest treści. W przewrotny sposób pisarka charakteryzuje współczesność. Z ogromną swobodą kreśli portret obecnego świata, czy ściślej: jego mieszkańców. Dostało się m.in. kobietom łasym na portfel partnera, pracownikom korporacji i „typowym” facetom. Autorka nie pozostawia bez komentarza wszelkich popularnych zagadnień, mówi na głos to, o czym zwykle się szepcze i żartuje, o rzeczach, do których zwykle brakuje nam dystansu. Pokazuje rozmaite życiowe sytuacje w krzywym zwierciadle, jak gdyby jej bohaterowie brali udział w konkursie „wpadka roku”. Po lekturze powieści Bonowicz można złapać się za głowę i krzyknąć „jacyż my jesteśmy wtórni”! Poza oryginalnymi żartami, metaforami i grą słów autorki znajdziemy tu jeszcze popularne powiedzonka, powielane tak często, że stały się automatycznymi odpowiedziami (które spowszedniały na tyle, że już zatraciły swój komiczny wydźwięk). Podobnie rzecz się ma z ukazaniem w satyryczny sposób polskiej mentalności. Żyjemy od kilku(nastu) pokoleń według tych samych starych norm i schematów. Wystarczy przeczytać, jak łatwo opisać „typową Polkę” i ile w tym prawdy. Serdecznie zapraszam do świata Niny, Marii, Edwarda, Jakuba i pozostałych bohaterów, dajcie się wciągnąć w ten absurdalny galimatias i bawcie się równie dobrze jak ja podczas tej lektury!