Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie

Ocena: 5.5 (2 głosów)

Pierwsza książka o kolonialnych aspiracjach Polski. ,,Bzik kolonialny" to nowy reportaż znakomitego historyka, który odkrywa przed nami zapomniany, wstydliwy wycinek dziejów Polski.

Kiedy jesienią 1934 r. minister Józef Beck podejmował na raucie delegację rządu Liberii, goście, którzy przybyli do Warszawy z przyjacielską wizytą, nie podejrzewali, że na biurko ich gospodarza trafił właśnie plan ,,opanowania całkowitej władzy w Liberii z zachowaniem formalnej suwerenności tego kraju". W razie potrzeby zbrojnie. Brawurowa w zamyśle akcja liberyjska była jednym z epizodów polskiej międzywojennej ,,przygody" z kolonializmem, o której opowiada książka Bzik kolonialny - historii zapomnianej dziś, wstydliwej, niekiedy awanturniczej, często groteskowej. Dzięki koloniom, które się nam, jak zapewniano, jako mocarstwu, po prostu należały, Polska miała wydobyć się z biedy i zacofania. W rzeczywistości polskie ambicje to przykład zbiorowej iluzji, całkowitego braku realizmu oraz potęgi propagandy. A także dowód, że wkrótce po odzyskaniu niepodległości niemała część Polaków wyżej stawiała korzyści z panowania nad zamorskimi ziemiami i ludami niż dawną romantyczną dewizę ,,za wolność naszą i waszą".

Informacje dodatkowe o Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie:

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2023-07-12
Kategoria: Historyczne
ISBN: 9788383186429
Liczba stron: 336

więcej

Kup książkę Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie - opinie o książce

Avatar użytkownika - melkart1
melkart1
Przeczytane:2023-07-26, Ocena: 6, Chcę przeczytać, Mam,

Gdyby ktoś powiedział mi, że historię tworzą zdarzenia rodem z fantastyki, byłoby mi naprawdę ciężko w nie uwierzyć. Jednak dzięki "Bzikowi kolonialnemu" Grzegorza Łysia, mogłem doświadczyć tego stany rzeczy. I była to naprawdę świetna przygoda, zarówno jako dla historyka, jak i zwykłego czytelnika.
Polacy nigdy w swej historii nie należeli do wielkich narodów morskich. Ba, w zasadzie z morzem mieli niewiele wspólnego. Wśród sławnych odkrywców i żeglarzy epoki wielkich odkryć geograficznych, ani nawet później, niemal zupełnie nie znajdziemy polskich nazwisk. Fakt, w XVII stuleciu do Brazylii dotarł Krzysztof Arciszewski, ale była to misja wojskowa… I na tym w zasadzie koniec.  Mieliśmy wprawdzie Benedykta Polaka, który w pierwszej połowie XIII wieku wespół z Janem del Carpino podróżował do Mongolii, ale wyprawa nie miała na celu żadnych zysków dla naszej ojczyzny. Mieliśmy, podobno, również niejakiego Jana z Kolna, który na polecenie duńskiego monarchy Chrystiana I miał w 1476 roku wylądować na wybrzeżu Labradoru. Najpewniej dotarł tylko do Grenlandii, o ile w rzeczywistości istniał. Jego narodowość nadal pozostaje sporna, a imię brzmi różnie w źródłach – raz jest to Scolnus, raz Scolvus, innym razem zaś Scolus. Mieliśmy również Michała Boyma, jezuitę z Lwowa, który od 1643 roku podróżował po Chinach. Mieliśmy Benedykta Dybowskiego, który po upadku powstania styczniowego „zwiedzał” i opisywał okolice Jeziora Bajkał, Kamczatkę, Sachalin, Wyspy Kurylskie i Komandorskie. Takich nieoczywistych odkrywców, wbrew pozorom, mieliśmy dosyć sporo. Jednak żaden z nich nigdy nie wpadł na pomysł, aby Rzeczypospolitej przysporzyć zamorskich kolonii, nawet jeśli nie istniała ona na mapie. Co innego, że takie zamysły co jakiś czas wpadały do głowy różnego typu awanturnikom, marzycielom i outsiderom. I tak było przez większą część naszej nowożytnej historii. 


Wszystko zmieniło się w momencie, gdy w 1918 roku na mapie świata pojawiła się odrodzona II Rzeczpospolita. Choć w zasadzie cały ziemski glob był już podzielony pomiędzy największe potęgi świata, Polacy, mimo nikłych możliwości, zaczęli snuć plany stworzenia zamorskich kolonii. Nie ważne było to, że nikt poza nimi samymi, nie brał tego postulatu na poważnie. Wszelkie problemy organizacyjne (brak szerokiego dostępu do morza, brak portu morskiego, brak środków finansowych, brak umów międzynarodowych itd.)nie stanowiły przeszkody, by w naszej ojczyźnie zapanowała niemal histeryczna moda na „polskie kolonie”. Rauty, odczyty, „festiwale kolonialne” odbywały się co rusz, aby zaszczepić w Polakach jakże odważną, mało realną, ale jakże potrzebną propagandową mrzonkę. Wyobraźcie sobie ten szał – szósty kraj w Europie, wzrastająca potęga gospodarcza i kolonialna. Czytając tę książkę nie sposób oprzeć się wrażeniu, że spora część ówczesnego polskiego społeczeństwa odleciała w swych marzeniach na odległą planetę. Niemniej o całym tym wydarzeniu, czyta się naprawdę wspaniale. Dawno nie miałem w ręku tak interesującej książki o temacie, który zdawałoby się, jest nudny. Ręczę wam, że jest wręcz przeciwnie. „Bzik kolonialny” czyta się niemal jak powieść sensacyjną, ale z tą różnicą, że to wszystko naprawdę miało miejsce! Autor w doskonały sposób dał odczuć całą tę histerię, która zapanowała na polskie kolonie. Co więcej, wybrał naprawdę interesujące cytaty źródłowe, które w doskonały sposób ilustrują całą gamę ówczesnej mody. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Lubię takie książki, które opowiadają o historii w tak przystępny sposób. 


Poznacie z niej losy słynnego polskiego awanturnika, Beniowskiego, jedynego polskiego cesarza Madagaskaru. Swoją drogą, akurat jego opis wywołał u mnie odrobinę niedosytu. Szkoda, że Autor książki tak mało miejsca poświęcił temu zawadiace. Na szczęście poznacie również innych światłych rodaków, którzy, niestety, popadli nieco w zapomnienie. Jak choćby Rogoziński, jedyny z Polaków, który miał szansę stworzyć przyczółek dla przyszłej potęgi kolonialnej Polski. Jak się to skończyło, pewnie się domyślacie, ale i tak warto przeczytać o nim coś więcej. Ja tylko przytoczę, że w latach 1882-1884 Stefan Rogoziński stanął na czele polskiej wyprawy do Afryki Zachodniej, a bardziej szczegółowo – do Kamerunu. Wynikiem ekspedycji było odkrycie katarakt na rzece Mungo, jeziora M’Bu, które nazwał jeziorem Benedykta – na cześć Benedykta Tyszkiewicza, który sfinansował wyprawę. Choć ekspedycja nie przyniosła Polsce żadnych korzyści terytorialnych, ostatecznie skorzystali z niej Anglicy, udało mu się również skreślić mapę krajów Bakundu. Spod jego pióra wyszła rozprawa o narzeczu plemienia Bakwiri. Z wyprawy przywiózł ogromne zbiory etnograficzne. Choć nie bezpośrednio Polsce, ale jego wyprawa przyniosła korzyści naszym sojusznikom z Albionu, którzy, niestety, oddali Kamerun Niemcom… Ech, ta historia, tak przewrotna ;D Na szczęście, bo jest o czym poczytać.

Link do opinii
Inne książki autora
Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie
Grzegorz Łyś0
Okładka ksiązki - Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie

Pierwsza polska biografia Bronisława Malinowskiego. Niewielu Polaków miało tak istotny udział w naukowym dorobku Zachodu, jak Bronisław Malinowski. Jednak...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy