„Tak, Jagoda. Jagoda Borówko. – Wyciągnęłam rękę, którą on czym prędzej ujął.
- Nie żartuje sobie pani ze mnie?
-Ależ skąd!
- No dobrze… - odparł z ociąganiem. Nie był pierwszą osobą, która w ten sposób reagowała na moje imię i nazwisko. – Bardzo smakowicie się nazywasz.
- A ty?
Skoro już przeszliśmy na mniej oficjalną formę, ja także zamierzałam się czegoś o nim dowiedzieć.
- Ja?
- Tak.
Drgnął mu kącik ust. Mocniej ścisnął moją dłoń, którą wciąż trzymał.
- Hugo Bosy.
- Jasne.
Przewróciłam oczami, wyrwałam rękę i zamierzałam zeskoczyć z murku. Przytrzymał mnie. Czułam jego duże dłonie na swojej talii.
- Dlaczego ja mam ci wierzyć a ty mi nie?
- Hugo Bosy? Może Hugo Boss?
- Nie, tak jak powiedziałem. – Uśmiechnął się.”
Nie istnieję dla niegopoza ściśle ograniczoną prywatną przestrzenią, którą sobiestworzyliśmy.
Nie wszystkie spacery na zleceniu u Aleksandry były takie straszne. Miło wspominam wycieczki z jej córką. Ania miała dwójkę dzieci, chłopców. Jeden miał może pięć lat, drugi niespełna rok. Pięciolatek czuł sympatię do polskiej opiekunki. Był jej ciekaw. Gdy zaproszona na jego urodziny wręczyłam mu urodzinowe pudełeczko z misiami Haribo, na zawsze pozostałam w jego sercu. Zostawił ojca skręcającego urodzinowy rower. Otworzył pudełeczko, a wtedy wysypały się misie. On ucieszony zbierał je, mówiąc: „Aż tyle?”. Świat poza misiami Haribo na chwilę przestał dla niego istnieć. To on czynił nasze spacery znośnymi. A nawet przyjemnymi. Spotykaliśmy się w parku pod zamkiem i chodziliśmy dróżkami w normalnym tempie. Chłopiec zrywał dla nas kwiaty. Raz stokrotkę dostawała Aleksandra, raz ja. Cieszył się przy tym i pilnował, żeby każda z nas dostała po równo
Cała wiedza odsłania się przed nami, kiedy idziemy. Wszelkie życie rządzi się zasadą, że strata przynosi rozwój.
Sama sobie zafundowałam piekło. – Dotknęła rękąpiersi.
Pan nie wie, co to prawdziwa ciemność. Pana nauczyli życia w świetle. Pan się urodził w szpitalu pod jarzeniówką, ja w ciemnej chałupie. Tym się różnimy. Dlatego ja mówię, a pan nic nie rozumie. Jak szliśmy do Oławy z tych Jaczkowic, na drodze, a potem w samej Oławie nie było żadnego sztucznego światła. Żadnych latarni, stadionów, stacji benzynowych. Mieliśmy tylko księżyc i bliskie gwiazdozbiory. Długo żeśmy szli. Bałem się coraz bardziej. W ciemności człowiek widzi wyraźniej, co ma w sobie. Nawet jeśli jest chłopcem. Może dlatego wy o sobie tak niewiele wiecie. Tak czy inaczej, w końcu doszliśmy.