Problem polega na tym, że ja lubię zobowiązania. Jak dla mnie seks i związki maszerują ramię w ramię. Popieram całym sercem przytulanki, żarty i rozmowy ciągnące się do nocy. Jestem pełnoprawnym członkiem Drużyny Stałych Chłopaków i po ostatniej nocy mogę szczerze przyznać, że Drużyna Jednorazowych Przygód jest do dupy. Może i seks był niesamowity, ale wstyd, z którym mnie zostawił, nie jest wart tych orgazmów.
Maszeruję wzdłuż brzegu, starając się nadać moim krokomtyle uzasadnionego oburzenia, żeby rozgrzać się nim od środka.
Złowieszczy dreszcz przebiega mi po plecach.
" Jeśli masz w sobie ból, to go masz, i już. Wszędzie za tobą pójdzie. Nie uciekniesz przed nim. Nie wymażesz go, nie odepchniesz. Zawsze wróci. Po wszystkim, co się wydarzyło, myślę sobie, że jest chyba tylko jeden sposób, by go przetrwać. Trzeba go wpuścić. Pozwolić, by cię zranił. Nie ma na co czekać, i tak cię dosięgnie. Równie dobrze można to zrobić teraz."
Czy nawet mając w głowie najszczytniejsze idee,można spokojnie zaakceptować podobny czyn?