Po pierwszych stronach obiecywałem sobie po tym tomie znacznie, znacznie więcej, niż dostałem.
Liczyłem na coś epickiego, a większość z 700 stron była przegadana i choć trudno powiedzieć, że nic nie wnosiła, to chyba to wnoszenie zostało rozwleczone do maksimum - do granicy przyzwoitości. Na szczęście ta nie została przekroczona, King to przecież stary wyjadacz.
Czarna Wieża stała się jakby spoiwem uniwersum Kinga. Dużo nawiązań do innych jego książek sprawia, że dla kogoś, kto je wszystkie czytał było to całkiem fajnym bonusem do niezłej opowieści.
King bajał, bajał, a im bliżej było końca, tym trudniej było mi się od książki oderwać.
Rozumiem teraz zachwyty nad serią, ale chyba każdemu, kto się za Wieżę bierze trzeba wprost powiedzieć: pierwszy tom do zmęczenia, bo dość krótki, a przyjemność zaczyna się czerpać od drugiego (chyba najlepszego...).
Oddajemy do rąk czytelnika czternaście nowych opowiadań mistrza horroru, który - trzeba to uczciwie przyznać - jest w szczytowej formie. Dzięki niemu trafiamy...
Opowiadania zawarte w tym zbiorze powstały, kiedy Stephen King był dopiero u progu wielkiej kariery, a krytycy wyrażali się o jego twórczości sceptycznie...