Czytałam wiele książek Kinga, ale w przypadku tej wydaje mi się, że romans Kinga z kryminałem nie zawsze jest dobrym pomysłem. Początek niebywały, jak w całkiem niezłym kryminale, gdzie zderzają się zeznania świadków z fabułą utworu. Środek ciągnie się jak flaki z olejem i niemalże czuje się, że autor nie miał zbytnio pomysłu, jak to dalej rozwinąć wydarzenia w tej formie. Dlatego pod koniec jest wielki powrót do tego, w czym King jest najlepszy - do klasycznej powieści grozy z elementami paranormalnymi. I znów robi się ciekawie! Bardzo trudno ocenić mi jednoznacznie tę powieść/kryminał - czy jakkolwiek to nazwać. Myślę, że były lepsze powieści, choć znam też gorszą w wydaniu mistrza Stephena. Miło było śledzić dalsze losy Holly Gibney i w sumie dzięki niej sięgnęłam po tę książkę. Tylko, że Holly pojawia się dopiero w ostatniej jednej trzeciej powieści. Wpada jak superwoman i krok po kroku rozwiązuje zagadkę - prawie jakby była wiedziona nadludzkim instynktem (który owszem dopisywał jej zawsze). Może nawet zbyt dobrze jej idzie, zbyt łatwo... Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, ale całość wydaje się ciut niedopracowana. Albo moje oczekiwania wobec powieści Kinga są coraz większe z wiekiem? Sama nie wiem.
To, co wydarzyło się 30 lat wcześniej nad jeziorem Dark Score, podczas całkowitego zaćmienia Słońca, rzuca posępny cień na życie Jessie, przykutej kajdankami...
Grupa znajomych spotyka się na przyjęciu i jeden z nich opowiada reszcie jak poznał kiedyś pewnego pisarza. Pisarz nie był zdrowy na umyśle i szaleństwo...