Ann Stilwell wyjeżdża do Nowego Jorku z nadzieją, że będzie jej dane pracować w Metropolitan Museum of Art. Jednak ku swojemu zdziwieniu zostaje oddelegowana do oddziału The Cloisters, czyli muzealnego zespołu klasztorów i ogrodów, który słynie ze swoich bogatych zbiorów sztuki średniowiecznej i renesansowej. Tam trafia do małej, ale za to szalenie charyzmatycznej grupy badaczy. Dziewczyna chętnie daje się ponieść dziwacznym teoriom głoszonym m.in. przez kustosza muzeum, który ma fioła na punkcie tarota. Kiedy Ann przypadkowo znajduje piętnastowieczną talię kart wplątuje się w niebezpieczną grę, w której stawką jest jej życie. Wiem, że nie powinnam oceniać książki po okładce, ale w przypadku tej lektury, już pierwsze zerkniecie na nią sprawiło, że pragnęłam po nią sięgnąć. I to był szczęśliwy traf, bo generalnie książka przypadła mi do gustu. Była szalenie klimatyczna a liczne tajemnice i niedomówienia sprawiły, że trudno było mi się oderwać. Z każdej kolejnej przeczytanej strony przezierała aura niemal mistycyzmu będąca niezdrową fascynacją głównych bohaterów. Ci pragnęli odkryć tajemnice tarota i byli w stanie poświęcić wiele by to zrobić... Niestety nie byłam zdolna polubić żadnego z bohaterów. Nie byłam zdolna polubić Ann, która przez większą cześć fabuły dała manipulować się swojej best friend forever. Z przykrością czytało się fragmenty, w których Ann zachowywała się jakby była głucha i ślepa na zachowanie Rachel. Domek z kart to książka, która miała spory potencjał. I nie zmarnowała go, bo historia była ciekawa i wciągająca. Może miała swoje wady, ale przyjemnie spędziłam z nią swój czas.