„Normalni ludzie siedzą przy stole. Normalni ludzie nie piszą.” Ależ gdzie tam! Normalni ludzie patrzą na innych z perspektywy żaby i notują w notebooku nawet najmniej ważne szczegóły z życia otoczenia. Pamiętać tylko trzeba, że stół, pod którym siedzą i piszą (albo: myślą), koniecznie musi być przykryty obrusem, bo inaczej ciężko im się skupić. Oni – czyli zapisywacze – mówią, że są dewiantami. Nie należy im wierzyć! To całkiem zwyczajni ludzie. Tacy jak ty, ja i tamten, który zza firanki nas obserwuje z aparatem fotograficznym w ręce.
Renata jest gospodynią cieszącego się ogromną popularnością talk show i występuje przed kamerami telewizyjnymi. Przed kamerami! Nikt by nawet nie śmiał pomyśleć, że do szesnastego roku życia, a dokładniej do szóstego czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku, wszelkie obiektywy skierowane na nią były traktowane jak najgorsi wrogowie. Pamiętnego dnia polubiła fotografowanie, a przyczyna tej radykalnej zmiany światopoglądu miała imię. Było jej Wiktor. Po Wiktorze pojawił się wielbiciel umywalek. A potem już tylko M. Staruszka (ojca) do pisania namówiła Renata. On nie pamięta wprawdzie dokładnie, w jaki sposób pisze się wypracowania, ale przystaje na prośby córki. Korzysta z wiedzy wyniesionej jeszcze ze szkoły podstawowej, gdzie pani nauczycielka nieustannie przypominała, że każdy tekst musi mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie – i na tym się staruszek opiera. Niezręcznie mu idzie pisanie o uczuciach do byłej żony, a przede wszystkim do dzieci. Ale jak już obiecał, obietnicy dotrzymać musi. Syna, niewiadomego imienia, do pisania namawiać nigdy nie było trzeba. Wręcz przeciwnie – nałóg zapisywania sprawił, że jego własna matka (a dodać należy: nauczycielka języka czeskiego!) wszelkimi siłami próbowała go od tego odciągnąć gdy był małym chłopcem. Bezskutecznie. Syn nie przykłada zbyt dużej wagi do języka, jakim się posługuje. Stawia na ilość zapisanych zdań, nie na jakość. A mimo to zostaje poważanym pisarzem, do którego ustawiają się kolejki po dedykację na stronie tytułowej jego książki.
Wątki poruszane przez tę trójkę przeplatają się, tworząc obraz rodziny. Obraz ten nie jest groteską, mimo że postacie wydają się być przerysowane, podobnie jak i wydarzenia, w których uczestniczą. I choć niejednokrotnie wyraźnie czujemy, że ocieramy się o nic innego, tylko o absurd – jest to wrażenie nie tyle mylne, co połowiczne. Bo duża doza absurdu rzeczywiście przepełnia książkę Michala Viewegha. Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy do głosu dochodzi pytanie: czy przedstawiona w „Zapisywaczach ojcowskiej miłości” rodzina jest w swym przerysowaniu rzeczywiście tak daleka od typowej rodziny, czy to czeskiej, czy jakiejkolwiek innej? Odpowiedź (zdecydowana!) brzmi: nie.
Wbrew pierwszemu wrażeniu, pozorna groteska sprawia, że problemy opisywane przez bohaterów brzmią znajomo. Wydźwięk normalności przebija się przez warstwę nonsensu – cóż w tym dziwnego? Na codzień się z tym spotykamy, nieraz sami biorąc udział w sytuacjach wyglądających jak wyjęte wprost z obrazka będącego karykaturą rzeczywistości. Viewegh tworzy opowieść o uczuciu i języku opisującym je. Wychodzi mu to bardzo dobrze. I tylko motyw morderstwa nie współgra z całością. Fikcja literacka przestaje być przekładalna na świat niefikcyjny w tym właśnie punkcie. Wiadomo, każda rodzina ma czarną kartę w swej historii, mimo to jednak wątek śmierdzącego trupa krytyka w piwnicy gryzie się nieco z resztą opowiadanych wydarzeń. Być może jednak to zabieg celowy. Być może autor uznał, że musi zaskoczyć czymś (czy nawet zniesmaczyć) czytelnika. Zbulwersować, sprowokować, zaznaczyć, że absurd, choć wszechobecny w świecie rzeczywistym, nie ma granic. A jeśli ktoś nawet próbuje je określić, to jest to zabieg płonny. Anna Szczepanek
Narratorką powieści jest dwudziestoparoletnia redaktorka, na co dzień pracująca dla fikcyjnego tygodnika kobiecego "Pogodzona ze Sobą", która...
Zabawna powieść o kobietach i mężczyznach. Mojmir, najpopularniejszy czeski pisarz, poślubia skromną bibliotekarkę Hedvikę. Po ślubie ich związek przechodzi...