Zagadka śmierci nieznanego mnicha, tajemnicze przedmioty znalezione w pobliżu zmumifikowanych zwłok i problem z osadzeniem w konkretnym miejscu oraz czasie odkrytych w kościele skarbów to, wydawać by się mogło, doskonały przepis na ciekawą i wciągającą historię. Niestety, na zapowiedzi się kończy, a najciekawsze wydarzenia Wyspy na krańcu czasu Javiera Gonzaleza ujęte zostają w opisie wydawniczym na czwartej stronie okładki.
Związane z remontem kościoła w niewielkiej miejscowości położonej niedaleko Toledo niesamowite odkrycie powoduje ogromne poruszenie wśród mieszkańców. Za jedną – jak się później okazuje „fałszywą” – ścianą robotnicy znajdują doskonale zachowane ciało benedyktyńskiego mnicha oraz trzy przedmioty: ampułkę z anielskim piórem i włosem Chrystusa, drewnianą rzeźbę Matki Bożej i księgę zatytułowaną Navigatio Sancti Brendani. Po dokładnym zbadaniu przedmiotów i ciała mnicha okazuje się, że pochodzą one z różnych epok i miejsc. Jedyną rzeczą, jaka je łączy, jest wspólne miejsce „pochówku”. Sprawę postanawia rozwiązać przebywający w Hiszpanii Amerykanin, Sebastian Cameron, poznana przez niego przypadkiem studentka Lola i zajmująca się medycyną sądową Alejandra Recasens. Pierwotne założenie, że przedmioty są świetnie spreparowanymi fałszywkami, bohaterowie muszą szybko odrzucić. A kolejne odkrycia zabiorą trójkę bohaterów w miejsce będące prawdziwym rajem na ziemi.
Do momentu ustalenia, czym są i skąd mogą pochodzić tajemnicze przedmioty ukryte w kościele oraz kim jest nieznany mnich Wyspę na krańcu czasu czyta się z wypiekami na twarzy. Niestety, odpowiedzi na powyższe pytania przychodzą na długo przed dwusetną stroną książki (publikacja liczy zaś ponad czterysta pięćdziesiąt stron). Kiedy czytelnik pozna tożsamość zamordowanego księdza oraz historię każdego z przedmiotów, trafi na grząski i niepewny fabularnie grunt. Autor po odkryciu interesujących czytelnika kart historii nie ma zamiaru zakończyć książki. Brnie w nieznane, wymyślając naprędce nowe wątki, które znajdują - bądź też nie - mniej klub bardziej niewiarygodne zakończenia. Przekraczając dwusetną stronę powieści, zastanawiamy się, czym autor tym razem będzie próbował nas zaskoczyć. Nowi bohaterowie, nowe wątki i nowe wydarzenia pojawiają się jak wyssane z palca, a dbałość o szczegóły w prezentacji miejsc i postaci, które mają do odegrania w powieści jedynie epizod, wydaje się zupełnie nieuzasadniona. Przez przeważającą część książki czytelnik ma wrażenie, jakby uczestniczył w sztuce tworzonej na żywo. Potrzebujemy wyjętych spod prawa żeglarzy? Stwórzmy wątek z marokańskim więzieniem. Wprowadzić trzeba jakoś wątek z katastrofą kosmiczną? Wymyślmy przelatującą niedaleko Ziemi asteroidę. I – wreszcie – chcemy odbyć podróż w czasie? Zbudujmy gigantyczny, sto razy większy niż ten w Szwajcarii, wielki zderzacz hadronów.
Założenia i pomysły Javiera Gonzaleza na powieść były naprawdę dobre. Tajemnicza, owiana legendami wyspa świętego Brendana to świetny punkt wyjścia do snucia spiskowych teorii dziejów, a nawet do odbycia fascynujących podróży w czasie. W powieści zabrakło jednak stopniowania napięcia, najbardziej interesujące czytelnika wydarzenia zostają odkryte za szybko, a wątki pojawiające się później są zupełnie oderwane od coraz bardziej topornej, zgrzytającej i niewiarygodnej fabuły. Dialogi są bardzo proste, czasami wręcz wymuszone, a postaci - płaskie, irytujące i sztuczne. Książce zabrakło ostatecznego szlifu, powieść sprawia wrażenie pełnej bałaganu – jakby potrzebowała jeszcze dopracowania i ostatecznego uszeregowania oraz umieszczenia wątków we właściwych miejscach. Wiele wątków nie zostaje zamkniętych, wiele też pojawia się zupełnie bez sensu. Najbardziej rozczarowuje jednak zakończenie i podsumowanie, a raczej ich brak. Po rozwikłaniu właściwej zagadki (tożsamości zamordowanego mnicha i towarzyszących mu przedmiotów), kolejne wątki pojawiają się znikąd i donikąd też prowadzą, a książka zaczyna przypominać niekończący się i w dodatku męczący serial-tasiemiec.
Wyspa na krańcu czasu, chociaż kierowana do wszystkich miłośników książek wzorowanych na powieściach Dana Browna, niespecjalnie przypadnie im do gustu. Brak spójnej fabuły, odkrywania zagadek krok po kroku oraz właściwej tego typu utworom dynamiki i ciekawie budowanego napięcia sprawia, że książka nudzi i potrzeba wiele samozaparcia, by doczytać ją do końca.
Thriller z historią miłosną w tle, oparty na tajemniczej historii dwóch obrazów van Dycka, który zniknął z rosyjskiego Ermitrażu podczas II wojny światowej...