Mocna, męska proza.
Pięćdziesięciolatek, pracownik opieki społecznej, którego już nic nie jest w stanie zadziwić, staje wobec problemu, którego sam nigdy nie potrafił rozwiązać. Szara codzienność, pełna nieciekawych zapachów, bezdomnych przychodzących po zapomogi, morderców, pijaków i rekordów w piciu alkoholi, lepszych, gorszych i całkiem zwyczajnych, jest całkiem znośna do chwili, gdy wraca przeszłość. Z przeszłością zwykle trudno sobie poradzić – zwłaszcza, gdy jest się w wieku poważnych podsumowań, które przynoszą smutną refleksję, że niewiele się udało, a jeszcze mniej nas czeka. Jeśli w tym delikatnym momencie pojawi się przebłysk utraconego świata, życie może być nie do zniesienia.
U Marka, naszego bohatera, ten przebłysk ma siłę noworocznej petardy. Nieoczekiwanie odzywa się dawna szkolna koleżanka, która bez skrupułów obwieszcza, że oto dawna i jedyna miłość Marka „wyhuśtała się”. Odeszła ze świata z własnej woli.
Marek broni się przed wspomnieniami, nie chce od nowa rozdrapywać ran, ustalać, kto kogo porzucił, kto się okazał gorszy, czyja była wina. Ale wspomnienia nadpływają falami, bez ostrzeżenia, wciągając go w wir, z którego nie może wyjść o własnych siłach. Chyba że zacznie dociekać, dlaczego jego ukochana Iwona „się wyhuśtała”. Takie poszukiwania mogą jedynie zaprowadzić w rejony, z których chciałby uciec, tak bardzo są mroczne i przerażające. Przy nich świat klienteli opieki społecznej wydaje się w jakiś sposób uładzony i przewidywalny.
Literatura zajmująca się męskim punktem widzenia na życie i przeszłość ma ogromny dorobek, dość wymienić przejmującą powieść John Barleycorn Jacka Londona, całą prozę Charlesa Bukowskiego, Maga Johna Fowlesa, czy mocno klasyczną serię W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta. U Sasinowskiego jest po trochę z każdej z tych pozycji. Marek szuka, analizuje, maltretuje sam siebie tymi wspomnieniami, brzydkimi i całkiem odrażającymi, czasami okraszając je nutką romantyzmu.
Co ważne, Sasinowski unika nie tylko wulgarności, ale i taniego sentymentalizmu. Chwilami trudno ocenić, czy bohater budzi życzliwość czytelnika, czy wręcz odwrotnie. Bo i nie o nasz stosunek do Marka tu chodzi. Gdzieś na horyzoncie pojawia się uniwersalna i bardzo smutna teza, że nic nie jest takim, jakim się wydaje, a złudzenia, że nasze działania mają jakiś wpływ na rzeczywistość, są zabójcze i lepiej już czasami nie robić nic, przynajmniej istnieje cień nadziei, że unikniemy rozczarowań. Czy jednak do końca? W Wysokich chmurach chodzi o coś jeszcze. O pewną dojrzałość do życia, której nie zdobywamy podczas matury, ale podczas wydarzeń inicjacyjnych, zmieniających nas na zawsze. Marek ma za sobą dwa takie punkty zwrotne, które zbiegają się w czasie i które zmieniają wszystko. Potem można już tylko rozpamiętywać – albo wręcz przeciwnie: starać się zapomnieć, bo świat skręca w kierunku, który jest nam obcy, a wszelkie protesty nie mają sensu.
Wysokie chmury to dramatyczna wiwisekcja męskiej duszy. Choćby z tego powodu powinny tę książkę przeczytać kobiety. Szczególnie, że napisana jest pięknym, literackim językiem, zupełnie jakby narrator zdobył się na szczerość, która wyzwoliła w nim pokłady niespotykanej elokwencji. Bez wulgaryzmów, bez przekleństw, prosto i uczciwie. Tak uczciwie, że bardziej już nie można.
Gorąco polecam.
Chłopca w ogniu można przewrotnie określić komedią romantyczną i zarazem mrocznym dreszczowcem, choć autor nie flirtuje z literaturą popularną ani z łatwymi...