"Ustrój świata" to trzecia część tzw. "cyklu barokowego". Osoby, które nie znają dwóch pierwszych tomów, nie muszą się jednak martwić - ich streszczenie znajduje się na początku książki, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Treść jest następująca: jesteśmy w Anglii początku XVIII wieku (konkretnie w roku 1714). Czasy nie należą do spokojnych. Największym problemem jest sukcesja tronu. Królowa Anna jest coraz bardziej niedołężna. Kto ją zastąpi na tronie? Innym ważnym wątkiem jest spór dwóch wielkich uczonych - Isaaca Newtona oraz Gottfrieda Wilhelma Leibniza. Z pozoru sprawa dotyczy kontrowersji, który z nich pierwszy wymyślił rachunek różniczkowy (można by rzec z przymrużeniem oka, że źródłem różnicy między nimi są różniczki). W rzeczywistości najważniejsza przyczyna kłótni jest inna. Wymyślili oni bowiem dwie sprzeczne teorie, których celem jest połączenie nauki i religii. Newton w tym celu sięgnął do alchemii, natomiast Leibniz stworzył tzw. monadologię - dziedzinę wiedzy łączącą czas, przestrzeń i materię. Swoją drogą aż trudno uwierzyć, że tak światłe umysły potrafiły się aż tak poróżnić i nie zdobyć się na choćby odrobinę tolerancji dla odmiennych poglądów. Wydaje się to wręcz nieprawdopodobne. Ale to już moja osobista dygresja. W poprzedniej części Daniel, dawny przyjaciel obu uczonych, ma na polecenie księżniczki Karoliny wrócić z Bostonu do Anglii i podjąć się próby mediacji między tymi dwoma wielkimi umysłami, żeby nie dopuścić do polityczno - religijnych zawirowań - możliwej konsekwencji konfliktu.
W "Ustroju świata" towarzyszymy mu w bardzo powolnej drodze do Londynu (dlaczego bardzo powolnej, przeczytacie Państwo sami), śledzimy też jego losy, gdy współpracuje z Isaacem Newtonem w celu wykrycia groźnej szajki zagorzałych przeciwników teorii zwanej naturalizmem. Książkę niestety czyta się bardzo ciężko. Drobny druk dodatkowo pogarsza sprawę, ale nie jest to oczywiście główne utrudnienie. Akcja jest bardzo rozwlekła i ciężko skupić się na poszczególnych wątkach. Po pierwszych kilkudziesięciu stronach czułam przede wszystkim znudzenie, przerwane tylko w jednym momencie obrzydzeniem. To ostatnie uczucie wywołała u mnie scena popisu cyrkowego, gdzie główną atrakcja to walka niedźwiedzia z psami. Opis jest naturalistyczny, zdecydowanie nie dla wrażliwych. Szczególnie obrzydliwy jest moment, gdy zaatakowany przez niedźwiedzia pies ginie z rozprutym brzuchem, jego krew i wnętrzności na moment unoszą się w powietrze, po czym lądują na sukni wytwornej damy, która przyszła oglądać przedstawienie. Człowiekowi, który protestował przeciw takim jatkom, prowadzący przedstawienie odgryzł ucho, po czym nakarmił tym kawałkiem ciała ocalałego psa. Szczyty obrzydliwości.
Książka nie jest też pozbawiona zalet. Autor ma ciekawy styl, widać momentami, że ma spore poczucie humoru. Jednak nie zmienia to faktu, że lektura mnie nie rzuciła na kolana, nie olśniła, a momentami wręcz znudziła. Mimo bardzo entuzjastycznych recenzji zamieszczonych z tyłu okładki nie jestem zachwycona. Ale to być może tylko moje subiektywne odczucie.
Kalina Beluch
"Cryptonomicon" Neala Stephensona, nagrodzony HUGO, to pochwalna pieśń wolności idei. Stephenson prowadzi narrację swojej książki dwutorowo - część akcji...
Dopiero w XX w. wyszło na jaw, że Newton więcej czasu poświęcał alchemii niż fizyce i matematyce. Współcześni historycy są zdania, że alchemia była w siedemnastowiecznej...