Brudna, szokująca, pozostająca gdzieś w połowie drogi między literaturą piękną a prozą porno czy doniesieniami „Pudelka” – tak wiele osób pewnie podsumuje najnowszą powieść Manueli Gretkowskiej. Nie można zaprzeczyć – w stwierdzeniu tym będzie trochę racji. Ale nie można też pominąć faktu, że „Trans” to zarazem kawał naprawdę dobrej literatury.
Po szeroko dyskutowanych wczesnych książkach – „My zdies’ emigranty”, „Tarocie paryskim” czy „Kabarecie metafizycznym”, które Gretkowskiej przyniosły spore uznanie oraz niemal tak samo liczne grono miłośników, co przeciwników, autorka jakby osiadła na laurach, stała się bardziej grzeczna i skupiła się na gładkich powiastkach obyczajowych, w których sprawnie realizowała reguły gatunku, ale Parnasu nie sięgała. Coś drgnęło, gdy około roku temu opublikowała „Miłość po polsku”, ale dopiero „Trans” stanowić może prawdziwy punkt zwrotny w jej literackiej karierze.
Bohaterka powieści, młoda dziewczyna pochodząca z Polski, wraz z niedawno poślubionym mężem trafia w latach osiemdziesiątych do Paryża. Tu oboje imają się różnych zajęć – studiują, on nadto pracuje jako stróż, dorabiając sobie w środowisku paryskiej „Kultury”, ona zaś coraz mocniej pogrąża się w zainteresowaniu szamanizmem i eksperymentach (także natury erotycznej) z kolejnymi mężczyznami. Gdy temperament naszej bohaterki wychodzi na jaw, małżeństwo się rozpada. Ona sama ląduje na dnie, by błyskawicznie wejść na sam szczyt i móc zaistnieć jako scenarzystka, a zarazem kochanka wielkiego reżysera, przez wiele lat mieszkającego we Francji, który rzuca dla niej wielką gwiazdę filmową. „Marysia”, bo tak, pieszczotliwie, nazywa ją wielekroć starszy kochanek, oraz Laski wkraczają w świat seksu, a równocześnie wspólnie pracują nad filmem, który zawojować ma polskie kina. To właśnie ten związek stanie się punktem zwrotnym w życiu naszej bohaterki, to właśnie on sprawi, że „Marysia” dorośnie, dojrzeje, otrząśnie się z trwającego wcześniej tytułowego „Transu”. To on zarazem sprawi, że nasza bohaterka wyzbędzie się wszelkich złudzeń.
Gretkowska, od lat regularnie goszcząca w kolorowych magazynach i popularnych programach telewizyjnych, nie stara się nawet ukrywać, że „Trans” to powieść „z kluczem”. Kluczem najprostszym – biograficznym. Twórczyni Partii Kobiet niemal wprost mówi, że w powieści opisuje swoje pierwsze małżeństwo (z do niedawna prawicowym, a obecnie związanym z Krytyką Polityczną publicystą, Cezarym Michalskim) oraz związek z reżyserem Andrzejem Żuławskim, który zaowocował wyjątkowo nieudanym filmem „Szamanka”. A miłośnicy portali plotkarskich odnajdą tu również przy odrobinie dobrej woli i innych celebrytów – popularnych aktorów (z Bogusławem Lidą na czele), pisarzy, filmowców…
Zabieg to – być może – celowy, nastawiony na pozyskanie zainteresowania naprawdę szerokiej publiczności. Bardzo silne zaznaczenie akcentów autobiograficznych zapewni „Transowi” na pewno spore grono czytelników. Nie zmniejszy go z pewnością fakt, że Gretkowska w swojej książce posługuje się językiem bardzo mocnym, a o seksie pisze otwarcie i bezpruderyjnie. W jednym z serwisów internetowych można było znaleźć opinię, że „natężenie ch* na centymetr kwadratowy strony książki” jest w przypadku „Transu” bardzo wysokie. Trudno się ze stwierdzeniem tym nie zgodzić – Gretkowska bywa wulgarna i obsceniczna, a otwartość niektórych opisów może wprawić w zakłopotanie nawet najbardziej postępowych czytelników. Niestety – analiza wyziewów z jelit jednego z głównych bohaterów, czy szczegółowe opisy zachowania genitaliów podczas seksu wywołują zakłopotanie i niosą wątpliwości, czy ich obecność to rzeczywiście literacka konieczność. To właśnie elementy autobiograficzne i erotyka, zestawiona często ze sferą doświadczeń religijnych, wywołać mogą w bardziej wrażliwych odbiorcach wrażenie, jakby właśnie sięgnęli po „Fakt” czy „Super Express”. Rzecz w tym, że owe zabiegi służą nie tylko szokowaniu czytelników czy przyciągnięciu żądnych sensacji odbiorców. Po przedarciu się przez nie docieramy bowiem do prozy pozostającej po prostu na najwyższym poziomie.
„Trans” jest bowiem napisany znakomicie. Zgodnie z regułami Hitchcocka: zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie. W pierwszych zdaniach wraz z narratorką skaczemy na główkę, by pogrążyć się w otchłani powieściowego świata, by poznać kulisy, realia świata, w którym rozgrywa się ta historia. Potem napięcie nieco słabnie, gdy narratorka analizuje swój pierwszy związek, by wzrosnąć w momencie spotkania wielkiego reżysera, a następnie zmierzać ku dramatycznemu finałowi. Wtedy też powieść staje się najbardziej emocjonalna, zaangażowana i mocna. Gretkowska jako pisarka potrafi przykuć uwagę czytelnika, potrafi napięcie budować, potrafi sprawić, by od jej książki nie można było się oderwać. „Trans” najzwyczajniej w świecie świetnie się czyta, co w przypadku prozy „z ambicjami” wcale nie jest takie oczywiste.
Co zaś wskazuje na fakt, że „Trans” ma być czymś więcej niż tylko literaturą popularną czy odwetem za niedopuszczoną do sprzedaży wspomnieniowo-fikcyjną książkę Andrzeja Żuławskiego „Nocnik”? Wspaniałe i wiarygodne w najdrobniejszych szczegółach portrety obojga głównych bohaterów. Laski bowiem, choć potworny i sprawiający wrażenie erotycznego satyra, pławiącego się w seksualnej perwersji, nie zostaje jednoznacznie potępiony. Narratorka próbuje dociec przyczyn, dla których na starość z wielkiego artysty, wziętego reżysera, przeobraził się on w monstrum. Zastanawia się też, czy nadal na pewnym poziomie nie pozostaje on demiurgiem-artystą – przeobrażając kolejne dziewczyny wedle własnej fantazji, wykorzystując je, ale i tworząc z nich prawdziwe dzieła sztuki.
A „Marysia”? Cóż, ona także ani jest niewiniątkiem, ani wyłącznie ofiarą sadysty-potwora. W związek z Laskim wchodzi przecież na własne życzenie i trudno uwierzyć, by mimo kolejnych sygnałów ze strony partnera była na tyle naiwna, by wierzyć w możliwość stworzenia trwałego i zupełnie szczęśliwego związku. Pierwsze małżeństwo rozbite zostaje w pewnej mierze z jej winy, również jej decyzją jest pogrążanie się w otchłani środków halucynogennych, które sprawiają, że świat wydaje się piękniejszy czy po prostu lżejszy do zniesienia. Postać „Marysi” jest, owszem, oskarżeniem mężczyzn, którzy wykorzystują uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie, ale nie jest zarazem tanią i papierową postacią z feministycznej „czytanki” – to dziewczyna z krwi i kości, która na toksycznym a uzależniającym związku również nieco zyska. Zyska dojrzałość, zupełnie nową perspektywę, otwartość, spojrzenie na świat. Co w pewien pokrętny sposób docenia również narratorka powieści.
Okazuje się więc „Trans” książką wymykającą się łatwym, jednoznacznym klasyfikacjom. I choć miejscami nazbyt odważne, niepotrzebne opisy, częste zestawienia sfery religii (sacrum) z erotyką (profanum) oraz wulgarne słownictwo sprawiają, że nie każdy sięgnie (i nie każdy sięgnąć powinien) po tę powieść, to na tle niezbyt wyrazistej i po prostu słabej większości współczesnej polskiej prozy stanowi ona propozycję naprawdę ważną, wyrazistą i interesującą.
Intensywna, wciągająca powieść psychologiczno-obyczajowa. Tarapaty miłosne to specjalność czterdziestoparoletniego Miłosza Kenckiego, polskiego emigranta...
Przewodnik po Wenecji, który czyta się jak powieść. Gretkowska połączyła encyklopedyczne treści z literackim stand-upem. Miasto papieży i grzeszników...