Gdy pisarz tytułuje swoją książkę Torsje, musi się coś za tym kryć. Łukasz Zaranek pragnie uchodzić za autora kontrowersyjnego, unikającego schematów i utartych rozwiązań fabularnych. Swoim bohaterem uczynił pisarza mającego kryzys twórczy, może go uratować przed beznadzieją studentka o wdzięcznym imieniu Gloria. Jego bohater robi więc wszystko to, co stereotypowy (a więc jednak! nie udało się uniknąć sztampy!) pisarz robić powinien: szlajać się po barach, pić z przypadkowymi ludźmi, podsłuchiwać ich opowieści i próbować sklecić z tego coś sensownego. Ale gdy zamierza rozpocząć wreszcie proces twórczy, coś mu przeszkadza. Czyżby kac? Nie, to studentka Gloria wpadła na szybki numerek.
Całość przeplatana jest historyjkami zasłyszanymi i wyśnionymi przez bohatera. A może raczej przez samego pisarza?
Wyjścia są dwa: albo nasz bohater nie potrafi poradzić sobie z talentem, albo sam pisarz ma problem ze stworzeniem Fabuły. Wiele się tu dzieje dziwnych, chorych rzeczy. A wszystko, oczywiście, okazać się musi fikcją, snem. To najbezpieczniejszy unik. „To wszystko tylko mi się przyśniło, więc nie miejcie do mnie pretensji". To tylko wybryk chorego umysłu. No tak, ale ktoś przecież tę książkę napisał, wydał… Zapłodnieniem dla pisarskiej wyobraźni okazuje się pedofilski czyn, dokonany na siedmioletniej dziewczynce przez przyjaciela jej matki. Całe życie dziewczyny zdaje się być potem oparte na doświadczeniu, które dla niej okazało się przyjemnością, jakiej nigdy potem nie doznała. I tak toczą się jej losy, splecione z życiem zaprzyjaźnionego pisarza, który żywi swą wyobraźnię jej przeżyciami, jakby nie miał własnych.
Cała książka skłania się do jednego w zasadzie stwierdzenia:
Często wydaje mi się, że to, co się dzieje dokoła jest jakimś popierdolonym snem. Te rytualne czynności dnia codziennego: budzenie się, jedzenie, sranie, wyjście do pracy, odliczanie do końca, obiad, seks, alkohol, seks, łóżko, sen, to jak stale powtarzająca się mantra, w której człowiek jest do szpiku zanurzony, i z której żadnym sposobem nie może się wyrwać.
Proces twórczy – a raczej odtwórczy, skoro mamy do czynienia z zapisywaniem snów – jest tylko próbą ratowania się przed beznadziejnością codziennej egzystencji, w której twórca nie dostrzega niczego inspirującego. Są przecież pisarze, którzy pisząc o codzienności, tworzą arcydzieła, nagradzane i czytane na całym świecie. Ale do tego potrzeba czegoś więcej, owej iskry, zapalającej czytelniczą wyobraźnię, a nie tylko wylewania własnych frustracji na papier.