Recenzja książki: To było tak. Dzień targowy

Recenzuje: mrowka

Cieszę się, że Latarnik opublikował zbiór felietonów Marka Przybylika „To było tak. Dzień Targowy”. Nie wierzyłabym, że o cenach, produktach i handlu w PRL-u można napisać aż tyle. Tymczasem publikacja „Coparotygodnika schyłkowego peerelu” liczy sobie łącznie ze słowniczkiem ponad trzysta stron. No dobrze, trochę w niej zdjęć, kartek (na mięso i cukier), banknotów, biletów, mandatów, reklam i innych charakterystycznych w minionej epoce druków, ale przecież i tak najwięcej tu testu. Mocno hermetycznego, ale i nieźle oddającego atmosferę przełomu lat 80. i 90.

 

Ci, którzy pamiętają, mogą prześledzić prowadzone na gorąco notatki Przybylika. Ci, którzy nie pamiętają, mają zapewnioną wędrówkę w przeszłość. Dla jednych i drugich lektura książki Przybylika będzie interesująca, choć miejscami trudna – ile można czytać o mięsie, które na straganach obsiadają tłuste muchy? Przybylik jako rasowy felietonista, posługuje się umiejętnie ironią i satyrą. Komentuje poczynania handlujących, ale też decyzje władz. Kpi sobie z poczynań sprzedawców, choć raczej uwagę jego przykuwają rozwiązania stosowane na szerszą skalę. Opowiada ze swadą o cenach, szuka problemów trawiących kupiectwo, śmieje się z głupoty. Okazał się też obserwatorem rynku – jeśli cokolwiek się zmieniało, znajdowało odbicie w felietonach. Nie zabrakło, co oczywiste, tematów dyżurnych: kwiatka kupowanego na Dzień Kobiet, przedświątecznej gorączki zakupów, cytrusów, których nigdzie nie ma, wielkanocnych ozdób. Wachlarz upragnionych towarów rozciąga się od świni lub kury (wołowina nie należy do tego rodzaju produktów, schabowego nic nie przebija, a drób staje się dobrym elementem zastępczym. Byle nie indyk – duży nie zmieści się do piekarnika), przez wina, pomidory, ziemniaki i jaja (szczególnie urzeka przeliczenie na cenę jajek wszystkich usług – po walonki).

 

Przybylik stara się być blisko odbiorcy, którego martwią skoki cen, a nie sprawy o wymiarze globalnym. Żartuje sobie z grzybów i targu koni, a cały czas trzyma stronę swojego czytelnika. Jest złośliwy, ale próbuje wyrażać nastroje społeczności – zachowuje się zatem zgodnie z wizją satyry obyczajowej PRL-u, a jednocześnie – zgodnie z oczekiwaniami odbiorców. Od czasu do czasu porywa się autor na nieco bardziej egzotyczny temat – ot, choćby wybory miss, wizytę w Polsce aktorów z tasiemcowej telenoweli „Niewolnica Isaura”, pobyt na dworcu kolejowym czy wędkarstwo. Niekiedy analizuje ogłoszenia w prasie, wykazując ich retoryczną odkrywczość i naiwność. Drwi sobie z targów krajów „zaprzyjaźnionych”, z zachowań tłumów. Walczy o prawa konsumenta i chce wychowywać społeczeństwo – tyle że zapomina o tym, że ironię nie każdy będzie w stanie wyłapać, a bardziej subtelne żarty raczej w prasie codziennej nie mogą wybrzmieć.

 

Jest „To było tak” kroniką PRL-u handlowego, przeglądem codzienności, ale i próbą przełamania szarości. Marek Przybylik daje się poznać jako spostrzegawczy dziennikarz, ale i ciekawy satyryk. Ładnie wyprowadza puenty, starannie wprowadza kolejne żarty, nie powtarza obiegowych dowcipów i bardzo rzadko wykorzystuje przewidywalne rozwiązania. Wszystko to sprawia, że książka może się podobać. Dwa mankamenty publikacji: pierwszym jest wprowadzanie bezsensownych przypisów. Hasła, które wyjaśnione zostały w słowniczku na końcu książki, opatrzone są gwiazdką. Gwiazdka prowadzi na dół strony, do przypisu. W przypisie czytamy „patrz: słownik codziennej ekonomii schyłkowego Peerelu”. I trzeba wędrować na koniec tomu. Zakłóca to lekturę i niepotrzebnie odwraca uwagę. Drugi zastanawiający pomysł redaktorów tomu to umieszczenie wypowiedzi Michała Głowińskiego na skrzydełku okładki. Tekst zachęcający, marketingowy, odpowiednio skrócony i podpis „Michał Głowiński, Końcówka”. Ale próżno by szukać takiego posłowia w książce.

Kup książkę To było tak. Dzień targowy

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce To było tak. Dzień targowy
Książka
Reklamy