Legiony pozdrawiają Cię, Kosmosie
Kosmos okazał się miejscem zamieszkanym przez różnorakie rasy. Miejscem wcale nie takim przyjaznym, jak głosili fani Pierwszego Udanego Kontaktu. Inteligentni i bardziej rozwinięci kosmiczni bracia niekoniecznie wzruszyli się na widok ludzi. Postawili im proste ultimatum: dołączacie do Imperium na naszych warunkach lub kończymy z tak pięknie rozwijającą się historią postępu ludzkości. Przynależność do bractwa jednak sporo kosztuje. Walutą w przypadku Ziemi okazują się ludzie zdolni do walki. Tacy, dla których krew, pot i łzy (czasami) to pełnoziarnista bułka kajzerka z masłem roślinnym. Pomysłem Ziemi na spłatę zobowiązań wobec Imperium są legiony nawiązujące (przynajmniej formalnie) do tradycji Cesarstwa Rzymskiego. Najemnicy w nich służący idą tam, gdzie ich gwiazdy (czyli zlecenia) poniosą. Tak też jest w przypadku głównego bohatera Świata Stali. James McGill – chłopak bez znaczących ziemskich perspektyw – musi zrezygnować z pobytu w swojej ulubionej wirtualnej rzeczywistości. Jego rodzinie brakuje pieniędzy i musi w końcu sam zadbać o siebie. Próbuje szczęścia, najmując się jako legionista. Problem w tym, że nie chcą go – po testach – przyjąć w żadnym owianym sławą legionie. Jest tylko jeden taki, w którym patrzą na niego przychylnym okiem. Legion Varus. Przed ich punktem naboru nie ma kolejki. Szybko okazuje się, dlaczego. Ci najemnicy biorą zlecenia, których nie przyjmują inni. To dzięki nim McGill będzie mógł „zwiedzić“ planetę Cancri-9, którą znał dotąd tylko z gry komputerowej. I poznać uroki życia i... śmierci.
Oto kolejny rozrywkowy cykl B.V. Larsona, znanego już z serii Star Force oraz Rebel Fleet. Oparty na podobnych schematach, sprawnym piórze literackiego rzemieślnika i całkiem niezłym (co prawda tylko jednym) pomyśle. Nie jest to klasyczne s-f, co od razu widać i czuć. To powieść, którą czyta się szybko i w miarę przyjemnie, nie przejmując się zbytnio logiką i fizyką. Jak to u Larsona bywa, główny bohater to mało ważna jednostka, która sprytem, dużą dozą szczęścia i uporu osiąga sukces. Pnie się po szczebelkach niekoniecznie tradycyjnie rozumianej kariery. Cało wychodzi z najgorszych opałów. Radzi sobie zawsze i wszędzie, czym budzi zazdrość i zdumienie współtowarzyszy oraz sympatię czytelnika. Może i McGill jest chwilami irytujący, ale któż z nas taki czasami nie bywa? Świat stali nie jest literaturą znaczących podniebnych lotów, ale ma w sobie nie tylko urok, humor, ale i dozę optymizmu, o który wcale nie tak łatwo we współczesnej prozie.
Dynamiczna akcja; spora dawka wspomnianego już humoru; sprawdzone schematy oraz poczucie brodzenia w wodzie, którą dobrze znamy – to cechy charakterystyczne Świata stali. Wielbicielom jesiotra pierwszej świeżości ta „ryba“ niekoniecznie przypadnie do gustu. Czasami jednak sprawdzone, bezpieczne,rozpoznawane z zamkniętymi oczami danie z fastfoodu nie zaszkodzi. I tak jest ze Światem stali. Można przeczytać, o ile oczekiwania nie są zbyt wysokie.
W czwartym tomie cyklu Legion Nieśmiertelnych James McGill stara się o awans. Nie wszystkim się to podoba, więc McGill musi dowieść swojej wartości. Podczas...
Polują na nas. Dla treningu bombardują nasze światy. Gromada gwiazd w konstelacji Oriona co tysiąc lat wykonuje pełny obrót. Rządzący hołdują pradawnej...