Miłość, to jak powrót z podróży
Wandernburg wciąż był ten sam? Czy to możliwe, że nie tylko w dalszym ciągu przemieszczał się ukradkiem, ale ównież zmieniał swoje oblicze? Miał sprecyzowaną fizjonomię, czy raczej był nieobecnym miejscem, białą plamą na mapie? Czy to normalne, że te rozświetlone, pełne życia ulice jeszcze miesiąc czy dwa wcześniej były nieme, zimne i mroczne? Co takiego kryje się w mieście, o którym tak fascynująco mówi jego gość? Co takiego kryje się w mieście, że podróżnik, który miał przysiąść tu zaledwie na kilka chwil, nie może znaleźć powodu, by stąd wyjechać?
Być może wyczerpującej odpowiedzi na te pytania pozwoli udzielić lektura książki Podróżnik stulecia Andrésa Neumana. Powieść ta to już czwarta w dorobku autora pozycja obsypana nagrodami. Wyróżnienie Nagrodą Alfaguara jako książka roku, przyznane przez największe holenderskie czasopisma, oraz uznanie jej przez krytyków jedną z pięciu najlepszych książek roku napisanych w języku hiszpańskim dość wysoko stawia poprzeczkę wymagań czytelnika. Pamięć o tych wyrazach uznania dla kunsztu Neumana uporczywie towarzyszyła mi podczas literackiej podróży do Wandernburga, lecz mimo tego, że roztapiałam się jak lód w żarze słów autora, to jednak powieść nie rzuciła mnie na kolana.
U bram wspomnianego miasta spotykamy Hansa, obieżyświata zafascynowanego ludźmi i słowem pisanym. W pewnym sensie jestem podróżnikiem, który przemieszcza się z miejsca na miejsce - mówi bohater, dodając: Zatrzymuję się w nieznanych zakątkach, aby je poznać. Ma on w zwyczaju zostawać w danej okolicy tak długo, aż zmorzy go nuda bądź do momentu, gdy poczuje impuls skłaniający do ruszenia przed siebie. Co jednak urzekło go w Wandernburgu? Być może był to stary kataryniarz, który potrafił wyczarować przepiękne melodie i uwodzić nimi publiczność. Wiele lat temu obiecał sobie żyć z tego, co zapewnia mu gra na unikatowym, wspaniałym sprzęcie włoskiej roboty, skonstruowanym - jak podkreślał - przez przyjaciela z Neapolu, Michele Baciagalupo. Sam o melodiach mówi, że im mniej serca w nie wkładasz, tym bardziej stają się podobne jedna do drugich. To jak z opowieściami, choć wszyscy je znają, jeśli je opowiadasz z sercem, wydają się nowe. Muzyka kataryniarza płynie nie tylko z serca i duszy, ale z każdej komórki ciała. Ale to nie ona przykuwa Hansa do miasta, nie nocleg w oberży prowadzonej przez małżeństwo o ciasnych poglądach i nie lekcje dawane ich córce. To raczej uczucie do Sophie, pięknej córki Pana Gottlieba, owdowiałego patriarchy wpływowej rodziny, przedsiębiorcy zajmującego się importem herbaty i handlem towarami tekstylnymi, przedsięwzięciami, z których teraz, w jego wieku, miał zamiar zrezygnować. Sęk w tym, że choć panna zdaje się podzielać jego zainteresowanie, to jednak ich związek jest niemożliwy - w kolejce czeka bowiem majętny narzeczony, niejaki Rudi. Hans może jedynie zaspokajać swoje pożądanie, pożerając Sophie wzrokiem podczas licznych wizyt w Salonie, gdzie odbywają się gorące dyskusje na wszelakie tematy, od literatury po gospodarkę i politykę XIX wieku.
Kiedy spojrzenia przestają wystarczać, pojawiają się listy - początkowo nieśmiałe i oficjalne, następnie gorące, pełne tęsknoty i uczucia. Na tym się jednak nie kończy - szczególnie, że nadarza się ku temu okazja. Sophie bowiem, oprócz kobiecych wdzięków, dysponuje jeszcze inteligencją. I to właśnie dzięki niej może pomagać Hansonowi w tłumaczeniach. Przechodzili od książki do łóżka, z łóżka do książek, szukając siebie w słowach i czytając swoje ciała- pisze autor. Sophie nie patrzyła na Hansa: ona go sobie przypominała. I odkrywając go, pozwalając się odkrywać, wiedziała, że zamknąwszy oczy, będzie go widzieć już zawsze – czytamy dalej z zachwytem.
Jaki będzie koniec tej opowieści: klasyczny happy end czy może tragedia zalana morzem łez? Niezależnie od tego, liczy się piękno słów opisujących historię, bo choć fabuła nie podbiła mojego serca, to uczyniły to pełne miłości i muzyki zdania, układające się - niczym u starego kataryniarza - w melodię duszy. Całości dopełnia galeria fascynujących, doskonale skonstruowanych postaci i niezwykły klimat, jaki unosi się nad książką. Mimo przydługawych opisów i niepotrzebnych dywagacji, długo jeszcze będę wracała do pięknych fragmentów poświęconych uczuciom oraz pełnych magii słów: Miłość, to być szczęśliwym, że się zostaje czy też Miłość, to jak powrót z podróży...