20 września 1519 roku z Portugalii wyrusza w podróż dookoła świata Ferdynand Magellan. Celem dowodzonej przez niego floty pięciu statków są Wyspy Korzenne, strategiczny punkt handlowy, do którego kapitan chce dotrzeć nigdy wcześniej nie uczęszczaną trasą. Wyprawa kończy się po trzech latach w Sewilli. Do Hiszpanii dociera tylko jeden statek, „Victoria”, z 18 osobami na pokładzie. Wśród nich jest ocalały turysta, bogacz z Włoch – Antonio Pigafetta, autor dziennika pokładowego, człowiek, który jako jedyny zrelacjonował w swej kronice śmierć Magellana poniesioną w czasie potyczki z mieszkańcami wyspy Mactan.
Czterysta lat później Pigafetta znów uczestniczy w podróży dookoła świata. Tym razem jako duch. Nie pisze już dziennika – to zadanie przejmuje od niego narratorka „Pigafetty” autorstwa Felicitas Hoppe. Statek, którym płynie kronikarka, nie jest całkiem zwyczajny. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że jest niezwyczajny czy raczej – niezwykły. Pasażerowie, a nawet kapitan, pojawiają się na pokładzie, znikają z niego ot tak. Potem znów wracają albo spotyka się ich w innej części świata. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek zdziwienie tak jakby teleportacja czy rozpływanie się w powietrzu były najnormalniejszymi w świecie czynnościami.
Realizm magiczny – on dominuje w dzienniku. Choć opisywane wydarzenia wydają się być poukładane chronologiczne, nasycenie ich nie do końca racjonalnymi szczegółami wywołują u czytelnika poczucie chaosu. I właśnie to wewnętrzne irracjonalne niezorganizowanie sprawia, że „Pigafetta” Felicitas Hoppe różni się od innych książek o morskich przygodach. Chociażby tym, że iście surrealistyczne momenty zawarte w dzienniku skutecznie ograniczają możliwości stworzenia adaptacji filmowej, co nie było problemem w takich utworach jak na przykład „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Verne’a czy „Przypadki Robinsona Kruzoe” Daniela Defoe. Ale, z drugiej strony, to właśnie one nadają specyficznego uroku dziennikowi.
Czytasz „Pigafettę”, wiesz, że nie do końca jesteś w stanie poukładać wszystko tak, żeby wydarzenia stanowiły całość, a jednocześnie zagłębiasz się dalej w treść, pochłaniając niezwykle szybko tę króciutką książeczkę. „Pigafetta” nie jest pozycją, którą absolutnie trzeba przeczytać. Nie wpływa w żaden sposób na uczucia czytającego, nie niesie przesłania, nie wbija się specjalnie w pamięć. To książka do poczytania dla przyjemności. I tylko dla przyjemności. Lekka, w sam raz na wakacje przepełnione marzeniami o dalekich podróżach ubarwionych licznymi przygodami.
Anna Szczepanek
Przekład z niemieckiego Elżbieta Kalinowska Felicitas Hoppe mogłaby podać sobie rękę z Rolandem Toporem. Piknik fryzjerów to dwadzieścia groteskowych...