To książka, która pochłania. Wciąga i angażuje. Otwierając ją, w jednej chwili przenosimy się do górskiej doliny, od pierwszych stron dźwigając ciężar poczucia winy i odrzucenia, jaki nosi dziesięcioletnia Cadi, opowiadająca tę pełną tajemnic historię. Historię ostatniego zjadacza grzechu, złączoną z losem tych, którzy go nim uczynili oraz tych, którzy przynieśli mu wyzwolenie.
Kim był zjadacz grzechu? Czy postać ta to wytwór wyobraźni popularnej amerykańskiej pisarki chrześcijańskiej, Francine Rivers? Absolutnie nie! Choć wielu z nas, współczesnych, trudno w to uwierzyć, zjadacze grzechu istnieli naprawdę. W zamian za poczęstunek – chleb i wino lub piwo – przyjmowali na siebie moralne wykroczenia zmarłych osób. Godzili się na wieczne potępienie w imię zbawienia pozostałych członków społeczności. Żyli samotni, wyizolowani i odrzuceni przez innych – bo przecież nikt nie chciał zostać skalany przez kontakt z takim „grzesznikiem”. Zbawiali tych, którzy nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego.
Zwyczaj wybierania zjadacza grzechu znany był w XIX wieku w Anglii, Szkocji i Walii, a wraz z imigrantami przedostał się nawet przez Ocean do Ameryki, gdzie praktykowano go na oddalonych terenach Appalachów. I właśnie wschodnie obszary Stanów Zjednoczonych wybrała Francine Rivers, by z charakterystyczną dla siebie wrażliwością i fantazją ukazać rozgrywającą się tam tragedię ludzkich dusz poprzez przedstawienie losów jednego z pożeraczy grzechu.
Wszystko tu jest interesujące – temat, fabuła, narracja, bohaterowie. Trudno nie dać się wciągnąć w ten dziwny świat małej wioski, ukrytej pośród górskich szczytów, gdzie przewinień jest tak wiele, że zjadacz grzechu niemal dla każdego wydaje się ostatnią deską ratunku. Zresztą, czy będziemy się przed tą rzeczywistością bronili? Któż z nas nie lubi tajemnic – mrocznych zagadek z bliższej oraz dalszej przeszłości? Sekretów, pieczołowicie strzeżonych przez jednostki, rodziny i całe zbiorowości, a i tak wpływających na wszystkie aspekty teraźniejszości. W dodatku kwestie poświęcenia jednostki w imię dobra zbiorowości, zbawienia oraz grzechów ludzką miarą niewybaczalnych dla wielu pozostają ważne i godne refleksji.
Szkoda tylko, że w polskim wydaniu nie uniknięto błędów gramatycznych (np. ukręcił on szyję ptaku), a na okładce zamieszczono zdjęcie zupełnie nie odpowiadające postaci głównej bohaterki. Wypielęgnowana twarz i nienaganna fryzura w żaden sposób nie pasują do biegającej samopas wiejskiej dziewczynki. Jednak trzeba przyznać, że mimo wszystko okładka ta przyciąga wzrok – głównie za sprawą pewnej dozy mroczności, symboliki oraz… wyeksponowania znanego nazwiska autorki.
Na szczęście jej wierni czytelnicy nie będą zawiedzeni. Bo Francine Rivers robi dokładnie to, co zawsze. Sięga do źródeł historycznych oraz zakamarków swej wyobraźni. Kreuje postacie, które ożywają, by na długo pozostać w czytelniczej pamięci. Tworzy fabułę przypominającą krętą ścieżkę, gdzie każdy zakręt kryje coś wartego poznania. Niekiedy popada w patos, budując wręcz teatralne sceny. Wykorzystuje wszystkie swe literackie zdolności w jednym celu: by głosić prawdę o Jezusie. By stawiać naszą wiarę w nowym świetle, ukazując jej nieoczywistość.
Sylas - jeden z pięciu mężczyzn, którzy żyjąc bez rozgłosu – zmienili wieczność. Majątek zapewniał mu wysoką pozycję społeczną. Posłuszeństwo...
Pierwsza z dwóch części sagi Francine Rivers przedstawia trudne relacje pomiędzy kilkoma kolejnymi pokoleniami matek i córek. Na początku dwudziestego...