Po przeczytaniu takiej książki jak „Opowiadania kołymskie” Warłama Szałamowa człowiekowi odbiera mowę, coś w nim gaśnie, dziwnie wycisza, powołuje do istnienia myśli, które zwykle nie orbitują w przestrzeni codziennych trosk i problemów. Bodźcem, który inicjuje ów stan jest świadomość bardzo niewygodnej, być może dla wielu niewiarygodnej prawdy o człowieku jako istocie, która właściwie zdolna jest do wszystkiego. Istocie, która pomnażając rzeczy prawdziwie dobre, jednocześnie nurza ręce w rzece okrutnych zbrodni i schodzi na niziny totalnego zezwierzęcenia, gdzie jedynym miernikiem egzystencjalnym zaczyna być przetrwanie i zaspokojenie głodu.
Wywołując nazwisko Szałamowa bez wahania stawiamy go w tym samym szeregu co pokrewnego mu narodowościowo Aleksandra Sołżenicyna oraz Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z jego „Innym światem” na czele. Przy czym autora omawianego zbioru opowiadań więcej łączy z polskim autorem niż twórcą „Archipelagu Gułag”. Strategia narracyjna u Sołżenicyna oparta jest na fundamencie faktograficznym, upamiętnieniu wszelkich możliwych danych czasoprzestrzennych krwawo znaczących mapę zasięgu sowieckich zbrodni. Twórczość dwójki pozostałych pisarzy zdominowana jest przez pierwiastek emocjonalny, który paradoksalnie eksplikowany jest przez styl kompletnie beznamiętny, sprawozdawczy nieraz, służący jako narzędzie do osiągnięcia maksimum obiektywizmu wobec opisywanych wydarzeń.
Pośród tych niewielkich rozmiarów utworów zdarzają się lapidarne do granic możliwości opowiadania (np. „Przez śnieg”, „Indywidualny pomiar”, „Kradzież”) częstokroć składające się z jednego tylko akapitu, myśli otoczonej wieńcem kilku zdań. To również jest niejako świadectwem tego, jak wiele można przekazać niewielkim nakładem środków werbalnych.
Arcydziełem na skalę całości jest dla mnie opowiadanie „Słowo nad trumną”, będące swoistym rejestrem zmarłych przyjaciół i znajomych narratora, pośmiertnym dagerotypem upamiętniającym ich wizerunki poprzez wybrane sceny z ich życia. Rozpoczyna się ono zakończonym cichym wielokropkiem dramatycznym zdaniem: „Wszyscy pomarli…” Dwa słowa – kondensacja emocji. Taki efekt nie osiąga się ot tak, po prostu. Za tym stoi gorzka historia, która nie zna litości w bilansie ostatecznym nad człowiekiem.
Nam, ludziom nie doświadczonym losem ułożonym pod dyktando zła uczynionego przez dwa wielkie dwudziestowieczne systemy totalitarne nie dane jest oceniać owoców, które zrodziły. Mam tu na myśli całokształt nie dających się ująć w ramy aksjologiczne zachowań człowieka. Nie przeżywszy takiej eskalacji zła, nie mamy prawa oceniać. Naszym obowiązkiem jest pamiętać. Dzieła takie, jak „Opowieści kołymskie” zapomnieć nie dają.