Beletrystyka jak eter
Po bestsellery sięgamy chyba wyłącznie dlatego, że są bestsellerami. Czasami się zastanawiam czy można w człowieku generować sztuczną potrzebę lektury określonego rodzaju dzieł. Tak jak potrzebę posiadania nowej pralki czy skonsumowania nowego serka o smaku zielonej cebulki. Może to nieistotne. Może klasyka literatury również potrzebuje rzeszy konsumentów, z których każdy sam dla siebie chciałby w niej wyczytać określenie „inteligent”. Diagnoza bardzo mroczna. Równie mroczna jak świat przedstawiony w ostatnio czytanej przeze mnie książce.
Bezwzględna zbrodnia szalejąca po całym kraju. Eksternistyczny krzyk i paszport decydujący o przydatności człowieka. Ruanda, konflikt Tutsi – Hutu, przykład na to, że harmonia świata tworzona jest przez struny, które łatwo zerwać. Pośród zaraźliwych okrzyków nienawiści szerzy się z równą szybkością żal, uczucie rezygnacji i brak nadziei. Kiedy jedni ludzie dokonują zbrodni, innym pozostaje rozpacz. Ci, którzy ocaleją z rzezi mają kilka możliwości. Mogą wpaść w pułapkę wendety, mogą oszukiwać się, że zapomnieli. Immaculée postanawia wszystko to spisać. Z pomocą znajomego dziennikarza i korespondenta zagranicznego wydaje swoją książkę. Opowiada swoją historię. Opowiada o tym, jak cudem przeżyła rzeź i jak wiara pomogła jej powrócić do życia, opowiada o sile przebaczenia. Jej książka jest z jednej strony rozliczeniem się ze swoją przeszłością, z drugiej usiłuje być pewnego rodzaju duchowym przewodnikiem, ukazującym dobrze znaną prawdę, że skoro możemy wszystko stracić warto być wdzięcznym za to, co się aktualnie posiada. I tyle o przesłaniu. Głęboki związek literatury z myślą polityczną nie umniejsza jej walorów.
Twórczość podejmująca wątki polityczne może mieć wydźwięk głęboko humanizujący, wszak dotyczy ona bezpośrednio sytuacji w jakiej przyszło egzystować człowiekowi. Spójrzmy chociażby na naszą rodzimą literaturę - przypomnijmy sobie takie tytuły jak "Marta", "Meir Ezofowicz" czy "Dziurdziowie". Pisarstwo Elizy Orzeszkowej to wzorcowy przykład łączenia myśli społeczno-politycznej z doskonałym warsztatem literackim i stylistycznym. Ale nie o nich te kilka skreślonych naprędce słów. "Ocalona aby mówić. Jak odkryłam Boga pośród ruandyjskiej rzezi" to wstrząsająca opowieść kobiety, która przeżyła ludobójstwo w Ruandzie – opowieść, która z całą pewnością jest humanizująca. Sposób prowadzenia narracji każe raczej umieścić tę książkę na półce z etykietą „reportaż literacki” (z dopiskiem beletrystyczny) niż „literatura piękna” (ze wskazaniem na kanon), a w metodzie przedstawiania świata należałoby się doszukiwać bardziej wartości etycznych niż estetycznych. Miejsce akcji – Ruanda czasów najbardziej niespokojnych i krwawych - Ruanda w okresie ludobójstwa stawia główną bohaterkę wobec jednego z elementarnych pytań – pytania o właściwą postawę wobec istniejącego zła. Odpowiedź jest błyskawiczna. Nie ma tu miejsca na teodyceę.
Postawa bohaterki (tu również - chyba bez mniejszych oporów można powiedzieć - autorki) powieści jest jednoznaczna. Większych wahań czy rozterek moralnych trudno się doszukać. Czytelnik jest świadkiem jej samodoskonalenia, a nie jak mógłby się tego spodziewać całkowitej wewnętrznej przemiany. To zaskakujące jak tak prosta w swym przesłaniu historia (choć pewnie niewyobrażalnie trudna w rzeczywistości) może być budująca. Oprócz dramatycznych losów Immaculée i jej bliskich książka w doskonały sposób ukazuje psychologie tłumu, funkcjonowanie jednostki w grupie - człowieka pogrążonego w amoku nienawiści, który mając świadomość że jest tylko małą częścią zbiorowości liczy na to, że nigdy nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny. Eksternistyczne działania Hutu i rychły odwet Tutsi celnie określone przez autorów błędnym kołem nienawiści to właśnie zachowania takich jednostek, jednostek które czują się bezpiecznie w gromadzie. Left to tell to także książka o ludzkiej wytrwałości i uporze. O tym, że warto, pomimo wszystko, do czegoś nieustannie dążyć, a także o tym, że cele te w miarę dojrzewania człowieka muszą ulegać zmianie.
Po głęboko poruszającej i szybkiej lekturze "Ocalonej" trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że momentami przypomina raczej nerwowo opowiadaną, nieskładną historię niż powieść - ale z pewnością nie stawiała ona sobie za zadanie literackiego nowatorstwa. Może właśnie taki, na swój sposób niedoskonały, sposób narracji potwierdza wiarygodność całej opowieści, która niczym podsłuchana gdzieś historia wzrusza jeszcze bardziej. Dla pragnących rozkoszować się walorami literackimi polecam powrót do Orzeszkowej, powieść Ilibagiza’y i Erwina tym, którym szukają w literaturze niezobowiązującego intelektualnie pocieszenia – przynajmniej tymczasowego.
Nowa książka Imamculee Ilibagizy to wspaniała, nigdy dotąd nieopowiedziana historia chłopca, który spotkał Jezusa i ośmielił się zadać Mu pytania...