Nowi londyńczycy
Z czym kojarzy nam się Londyn? Z wieżą i dzwonem Big Ben, z tysiącami uroczych pubów, w których podaje się rybę i frytki, z twierdzą Tower, gdzie ścięto Annę Boleyn, z długimi brzegami Tamizy, ze świątynią templariuszy, z dworcami jak pałace, z najpiękniejszymi bibliotekami w Anglii, z opactwem Westminster, ze wspaniałym British Museum, z Sherlockiem Holmesem i tysiącem innych spraw, z których słynie stolica Wielkiej Brytanii. Tyle przynajmniej, jeśli idzie o skojarzenia turystów odpoczywających w Londynie. Z perspektywy uchodźców ekonomicznych Londyn to miasto potwornie wysokich czynszów, przestępczości, wszechobecnych gangów, ściągających haracze od nie znających angielskiego uchodźców, miasto strachu, zimnych nocy, podczas których trudno spać bez dachu nad głową, miasto smutku, wylanych łez i utraconych złudzeń.
To miasto, w którym w barach zmywają ludzie z dyplomami uniwersytetów Europy Wschodniej, gdzie muzycy wykształceni w konserwatoriach grają na skrzypcach w przejściach metra, zbierając do futerału monety półfuntowe.
Jest i drugi Londyn. Ten, w którym w apartamencie o marmurowych podłogach mieszkają kobiety, które urodziły dzieci rosyjskim oligarchom. Dzieci, które nie miały kucyka, ale miały odrzutowiec. Te, które chodzą na zakupy do luksusowego domu handlowego Harrodsa i mają rosyjskie pokojówki. A wszystko cicho, dyskretnie, aby za bardzo nie rzucać się w oczy. Na zewnątrz. Co innego we własnym mieszkaniu, którego cena w Londynie zaczyna się od pół miliona funtów szterlingów. Tu każdy centymetr kwadratowy powierzchni ozdobiono złotem, obrazami, a przynajmniej jaskrawo świecącymi lampkami. Bo „bogato" oznacza „dużo". A nawet jeszcze więcej. Ile tylko się uda upchnąć.
Albo dom dla wielkiego biznesmena ludu Joruba, wodza, który siedzi na wszystkich możliwych bankietach w Belgravii i na Park Lane, znudzony luksusem, gdy whisky leje się strumieniami, a wysłannicy z Nigerii brzęczą mu nad uszami niczym natrętne muchy, że musi wracać, że Nigeria go potrzebuje. I co z tego? Tu też go potrzebują. Kto pomoże niezamożnej kobiecie, której syna niesłusznie skazano za przestępstwo, którego się nie dopuścił? Kto pomoże w znalezieniu pieniędzy na specjalistyczne leczenie innej rodzinie? Kto rozda pliki banknotów potrzebującym? Londyn to miasto zagubionych afrykańskich kobiet. W Afryce dzieci wychowują całe wioski i miasteczka. Zawsze na czas ktoś złoi maluchowi skórę, nie dopuści do nieszczęścia, gdy dzieciak zmierza w złym kierunku. W Londynie nikt nie reaguje, aż dojdzie do najgorszego. A co wtedy robić? Już za późno na żale. Pozostają tylko prośby, pieniądze – rzeka pieniędzy.
Sześćdziesiąt procent opiekunów osób chorych i starszych w Londynie to uchodźcy ekonomiczni. Sześćdziesiąt, a może więcej. Doświadczają przemocy w miejscu pracy. Starsi pacjenci zapominają, gdzie są, ubliżają pilnującym ich opiekunom, kojarzą ciemniejszy kolor skóry z rabunkiem, nie chcą takich ludzi wokół siebie. W tym mieście trudno przetrwać. Zbyt wielu trudno przetrwać.
Zbyt wielu umiera w metrze. Skaczą pod pociąg, tracą przytomność, której już nie odzyskują, odchodzą, nie widząc niczego. Litwini, Polacy, Rumuni, ludzie z każdego kraju Afryki, Cyganie, Azjaci i ci, którzy nigdy nie mieli żadnej ojczyzny. Gdzieś pomiędzy nimi są i Anglicy, Brytyjczycy, Walijczycy, Szkoci. Kiedyś biali i postawni, dzisiaj często nie różniący się wyglądem od tych, którzy Londyn wybrali sobie na ziemię obiecaną. Czy im się udało?