Zagadki przeszłości wciąż dają o sobie znać.
Problemem wielu autorów jest to, że nie potrafią zdecydować się co tak naprawdę chcą napisać: kryminał, powieść obyczajową, reportaż, czy może coś innego. Bowiem by umiejętnie połączyć w jedno wiele gatunków trzeba być mistrzem, a to jest cecha pożądana acz nie tak często spotykana. Zamiast więc skoncentrować się na jednym i starać się to po prostu zrobić dobrze, autor próbuje pisać coś znacznie więcej. I rozczarowuje, nie tyle może siebie, co innych.
W przypadku tej powieści można dojść do wniosku, że nie jest ona wcale kryminałem czy powieścią sensacyjną choć tak jest klasyfikowana. Zmierza w kierunku powieści obyczajowej z wątkami kryminalnymi. Są tu bowiem i zabójstwa, i dochodzenie, i policjanci, ale w sumie to co robią zawodowo nie wydaje się aż tak ważne i wyeksponowane. Na pierwszym planie mamy bowiem życie. Szare, smutne, bez przyszłości, takie, że spać się chce i nie budzić. Przerywane seksem bez zobowiązań i bez emocji, przemocą, upijaniem się, wałęsaniem po świecie, rozważaniem swoich życiowych klęsk. Doskonały materiał na trwały dołek psychiczny.
Fabuła książki niby to dotyczy brutalnych morderstw dokonanych na nastolatkach. Tych, które miały miejsce w 1985 roku, i tego, które wydarza się dwadzieścia lata później. Sprawcy nie schwytano, umiejętnie zatarł ślady grając zaangażowanym w sprawę policyjnym detektywom na nosie. Teraz znowu podejmuje swoje chore dzieło mordowania dzieciaków o imionach będących palindromami, słowami, które czyta się tak samo w obie strony. Najnowszą jego ofiarą jest chłopak, Asa Johnson. Jednak to nie samo dochodzenie i poszukiwanie przestępcy jest zasadniczą treścią powieści. Mamy tu opis świata trzech policjantów, czynnych zawodowo i tych, którzy z różnych powodów odeszli ze służby. Powiązanych ze sobą sprawą sprzed dwudziestu lat. Przeszłość w ich wypadku nie daje tak do końca o sobie zapomnieć. Wszystko to jest dosyć prawdziwe, tylko nie jest ani zbyt odkrywcze, ani dobrze pokazane. Autor, mimo wielu starań, w swoich opisach i analizach nie wychodzi nigdzie poza wielokrotnie powtarzane diagnozy, nie zawsze zresztą słuszne, i typowe telewizyjne banały. Policjanci nie potrafią ułożyć sobie życia, piją i są nieszczęśliwi. Praca ich przygniata, a niedokończone sprawy nie pozwalają spać spokojnie. Dzieci kolorowych są prześladowane i szykanowane na każdym kroku, i nie ma w tym żadnej ich winy. Ludzie są ofiarami rozmaitych uprzedzeń i nie mają żadnego wpływu na swój los. Dorośli nie mogą dogadać się z dziećmi i młodzieżą. Tego typu odkrywczych wniosków jest całe mnóstwo. Jeśli ktoś jeszcze ich nie odkrył to ma okazję.
Martwi mnie pewna dziwna moda na opisywanie w powieściach różnego rodzaju dewiacji. Często brzmi to jak instruktaż dla niezrównoważonych psychicznie osobników, jeśli czegoś jeszcze nie zakosztowali, nie wymyślili to im to pokażemy, podpowiemy. Autor niespecjalnie potrafi wykonać, to czego się ambitnie podjął. Język młodzieży, jej slang, w jego wykonaniu brzmi nieprzekonywająco. Postaci są słabo zarysowane, poza tym, że w sumie są dość nudne i przewidywalne. Nie ma w powieści klimatu, co rusz napotykamy irytujące schematy: jak pojawia się nowa postać to poznajemy jej wygląd, zwyczaje, ubranie, stan cywilny i hobby. I tak za każdym razem. Rozdziały często kończą się zdaniem, które ociera się o jakąś formę kiczowatej poezji. Mamy dialogi, często wyrażane w niezbyt miłych słowach, a na koniec ni stąd ni zowąd bach:
Nadciągał zmierzch. Opadające słońce rzucało długie cienie na trawę.
Jedno czy dwa krótkie zdania jednak klimatu nie czynią.
W sumie powieść przypomina nie tyle pełnokrwistą prozę co reporterskie spojrzenie na rzeczywistość. To chyba kwestia zawodowego skażenia pisarza, który jest scenarzystą filmowym i telewizyjnym. Powieść jest przeciętna, nie wnosi niczego ciekawego do gatunku do którego została zaklasyfikowana. Zbyt mało jest tu samej sprawy ścigania złoczyńcy, zbyt wiele około socjologicznych obserwacji i rozważań.
Równocześnie śledzimy kilka wątków związanych z postaciami, które łączy przeszłość. Nie ma tu jednak tego czegoś co sprawia, że z niecierpliwością przewracamy kolejną kartkę. Nie ma zaskakiwania, jest za to przynudzanie. Powieść ma dziwny, nierówny rytm, raz jest rozwlekła i nudna, za chwilę bardziej dynamiczna i wciągająca, choć to ma miejsce zbyt rzadko. Mam wrażenie pisania zgodnie z duchem jakiejś politycznej poprawności. Nie tyle zatem opisywania prawdziwego życia, co stylizowania, patrzenia na świat przez odpowiednio spolaryzowane okulary. Razi język, oszczędny, pełen słów dosadnych i wulgaryzmów. Podobno bez nich nie istnieje realny świat, a niektórzy nie potrafią nic wyrazić. No cóż, język - czy tego chcemy czy nie - świadczy o człowieku i o jego wnętrzu.
To proza naturalistyczna, skoncentrowana na pokazywaniu ludzi i ich otoczenia, choć robiąca to na przeciętnym poziomie. A jednak to właśnie tylko w tej warstwie można doszukiwać się jakichś wartości omawianej powieści. Z punktu widzenia czystego kryminału czy sensacji jest ona bowiem słabiuteńka.