Kiedy myślę o „Magii cierni”, od razu mam w głowie wyobrażenie wspinaczki pod stromą górkę. Najeżony wieloma informacjami wstęp, nieco przytłaczał. Poznawanie go szło mi opornie. Praktycznie przymuszałam się, by brnąć dalej, przez co traciłam nadzieję, że wraz z następnym rozdziałem nadejdzie upragniona ulga. I szczerze mówiąc cieszy mnie to, iż zdobyłam ten czytelniczy szczyt, gdyż nagroda mnie udobruchała, a tamtejsze widoki wywołały szeroki uśmiech!
Wystarczył drobny pstryczek w ten prawie że monotonny bieg zdarzeń, aby dojrzeć piękno, które trzymało w zanadrzu wiele niespodzianek fabularnych, przy których wstrzymywanie oddechu stało na porządku dziennym...
NAJBARDZIEJ BOIMY SIĘ TEGO, CO JEST NAM OBCE. CZYLI WIELU BOI SIĘ MYŚLEĆ?
W tym iście przepełnionym magią, o średniowiecznej aurze, świecie nastała jasność, a wraz z nią nastąpił szereg zdarzeń, gdzie wyrwanie się ze szponów lektury graniczyło z cudem. Prawie że nie mrugając, towarzyszyłam w niesamowitej, pełnej niebezpieczeństw, intryg, sekretów oraz fantazji podróży Elizabeth, wraz z nią odkrywając otaczający ją krajobraz. A trzeba przyznać, że nieraz miewałam gęsią skórkę, kiedy sytuacja stawała się napięta niczym struna i ciężko było ocenić, cóż takiego zaraz nastąpi. Bo w sumie nawet nie zliczę, ile razy autorka zdołała mnie zaskoczyć swoją pomysłowością. Choć niektóre elementy zdołałam rozszyfrować sama, jednakże często pozostawałam z szeroko otwartą buzią – tak się dawałam wmanewrować! I przyznam, że nie mam tego pani Rogerson za złe. Co więcej, miło było być wodzoną za nos z taką precyzją, z takim smakiem. Poprzednie złe wrażenie zostało zatarte, a ja mogłam być robiona balona tyle, ile się dało, byle tylko dalej zanurzać się w tej niebiańsko fantastycznej historii, błagając tylko, aby za szybko się nie skończyła. Pragnęłam, aby trwała wiecznie. Udobruchana dobrze skrojoną akcją, zaoferowana poznawaniem bohaterów i ich wkładem w całość, nie zamierzałam szybko opuszczać tej wyimaginowanej krainy. Czułam się tym nienasycona. Chwile poświęcane na wyrównanie tętna przyjmowałam z ochotą, lecz i tak tęsknie wypatrywałam kolejnego BUM!.
Gdy już powoli dochodziłam do końca, przerywałam czytanie, aby pozostawić sobie choć trochę tego na później. Jak to się kończyło? Cóż… czym prędzej wracałam do „Magii cierni”. Niepowstrzymana ciekawość pragnęła wiedzieć, jakie jeszcze ładunki wybuchowe podłożyła autorka, aby człek nie mógł usiedzieć w miejscu! Czy zakończenie mnie usatysfakcjonowało? Jak najbardziej! Nie powiem, nutka zawodu była, iż potoczyło się nieco tak, jak zdołałam (jakimś cudem) je sobie wyobrazić, ale nie chciałabym zobaczyć tutaj żadnego innego. Doskonale pasowało, dodatkowo zostawiając otwartą furtkę na więcej. A nie obraziłabym się, gdyby kontynuacja trafiła kiedyś w moje ręce!
„Jeżeli pragniesz nadać smaku swojej fantastycznej powieści, to wrzuć ją w średniowieczne realia i działaj!” – wielu autorów podąża za tym motywem, co może sprawiać wrażenie przeżutego (choć nie dla wszystkich). Co jak co, ale trzeba zadbać o każdy najdrobniejszy szczegół, aby przypadkiem nie popełnić historycznej czy technologicznej gafy. W przypadku tej autorki nie ma mowy o niedociągnięciach. Bezapelacyjnie udowodniła, iż ma do tego smykałkę, tworząc scenerię, gdzie przemieszczanie się po tamtejszych ziemiach sprawiało niemałe wrażenie. Czułam się oczarowana tym klimatem oraz wyczerpującymi opisami, umożliwiającymi lepsze ujrzenie tego! Dodatkowo zamieszczona na przodzie książki mapka umożliwiała śledzenie trasy, jaką podążano, dzięki czemu miało się to odzwierciedlenie żmudnej, długiej trasy, jaką nieraz pokonywali. A nowe wcielenie książek? To już w ogóle była petarda! Zachwytom nad tym, jak zostały ukazane i jaka właściwie była ich rola, nie było końca. Dlatego też nie dziwiłam się, że Elizabeth je kochała, choć część z nich mogłaby wyrządzić człowiekowi krzywdę – autorka ukazała, że one też posiadają duszę. Różne temperamenty, odmienne charaktery, lecz ten sam cel – wnieść coś do rzeczywistości. No, może w pewnym aspekcie aż nadto by tego chciały, lecz zawarta w nich wiedza nieraz pozwalała zrozumieć to, co okazywało się niejasne. No i stanowiły, obok głównej bohaterki, główne postaci, dlatego też nie warto je ignorować.
BYWA TAK, ŻE WPADAM W TARAPATY, ALE TO TAKA MOJA SPECJALNOŚĆ. PONIEKĄD NOSZĘ ZNAMIĘ PECHA, ALE ONO RÓWNIEŻ MOŻE PRZYNIEŚĆ WIELE KORZYŚCI.
Elizabeth od dziecka wiedziała, kim pragnie zostać w przyszłości. Przygarnięta przez dyrektorkę jednej z wielu instytucji bibliotecznych, przesiąknięta miłością do miejsca, gdzie została wychowana, zapragnęła strzec jej zasobów przed wszelkim złem. I tak zapewne by potoczył się los tej pragnącej dążyć do wyznaczonego sobie celu nieco niezdarnej nastolatki, gdyby zbieg okoliczności nie skrzyżował jej ścieżek z tajemniczym czarodziejem, gdzie wraz z jego pojawieniem nastąpiła drobna zmiana planów. Nieufna wobec władającego magią młodzieńca, musiała odrzucić wszelkie uprzedzenia, aby móc udowodnić swoją niewinność. A Nathaniel wcale tego nie ułatwiał. Niejednokrotnie brał ją pod włos, tym samym podsycając strach zasiany przez lata nauk zdobytych w murach biblioteki. Może bywało to trochę okrutne, to jednak jego nieco wypaczone poczucie humoru nieraz wprawiało mnie w dobry nastrój, czym sobie u mnie punktował. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że to właśnie jego obecność nieco ożywiła tę książkę, gdzie dopiero z czasem Elizabeth się rozruszała, wreszcie odkrywając swoją prawdziwą twarz wojowniczki gotowej poświęcić własne życie w imię prawdy i pokoju. Ten duet dostarczał wielu wrażeń, a wraz z tym nachodziła myśl, że tak sprzeczne, a zarazem podobne bieguny, przyciągają się i odpychają wzajemnie, lecz los na bank przygotował dla tych dwojga, doświadczonych przykrymi doświadczeniami, niespodziankę. I to nie jedną. Nie ma co, pokochałam tę dwójkę i z ogromną przyjemnością towarzyszyłam w tym rozgardiaszu, pragnąć poznać ją znacznie lepiej. A w tym wszystkim podobało mi się, że umieli okazać słabość. Nie zawsze stali twardo twarzą w twarz z niebezpieczeństwami. Tym samym okazywali się autentyczni, niemalże żywi.
Nie samą tamtą cudowną parką człowiek żyje, dlatego bez wahania przejdę do Silasa. Równie tajemniczy jak Nathaniel, od początku wyczuwałam, że jest z nim coś nie tak (Aleksandro, sama autorka to podkreślała, więc tutaj nie chwal swoich zmysłów), jednak nie żywiłam do niego negatywnych uczuć. Choć pragnął udowodnić, że nie zasługuje na to, to i tak widziałam w nim przede wszystkim istotę godną zaufania. Wierny towarzysz, dla którego warto popsuć sobie opinię, byle tylko mieć go po swojej stronie. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że sama bym się z nim zakumplowała. Natomiast co się tyczy samego intryganta, naszego niezłomnego antagonistę, którego imię pozostawię nieujawnione, by nie psuć niespodzianki… Wyczuwałam od początku, że to on. Jak tylko się pojawił, od razu zamierzałam wykrzyknąć, aby bohaterka trzymała się od niego z daleka, bo on nie wróży niczego dobrego. Dążący do wyznaczonego celu, nie spoglądał na liczne ofiary, jakie za sobą pozostawiał, byle tylko dopiąć swego. Nienawidziłam go, choć z drugiej strony… współczułam mu. Pogubiony we własnych myślach, ślepy na liczne kontrargumenty, zatracił się w swych intrygach, przez co tak właściwie nie wiedział, na co się porywa. Dziwnie to brzmi, wiem, ale zaślepionym ludziom ciężko cokolwiek uzmysłowić, tym samym pozostaje jedynie walczyć o to, aby pokrzyżować im plany, posyłając smutne, pełne litości spojrzenia…
Podsumowując. „Magia cierni” może nie od razu wpuszcza w swoje niesamowite progi, ale warto zacisnąć zęby i przebrnąć przez uciążliwy początek, aby później otrzymać skarb w dobrze skrojonej fabule, gdzie intrygująca bohaterka, w iście malowniczych krajobrazach i zapierających dech gmachach i dworach, raz za razem ukazuje, jak wiele jeszcze rzeczy nie wiemy o świecie, w którym żyjemy. Chwyć się jej płaszcza i wraz z nią podążaj w nieznane, starając się uniemożliwić to, czego twarz poznajemy na nowo. Nie ma co, ani trochę nie żałuję, że wzięłam udział w Book Tour zorganizowanym przez Anię z konta @NeaveCreations na Instagramie. Ślicznie dziękuję za możliwość przeżycia magicznej przygody, której długo nie zapomnę!
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data wydania: 2019-09-18
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 444
Tytuł oryginału: Sorcery of Thorns
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Marta Słońska
Ilustracje:brak
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Młoda Artemizja szkoli się, by zostać Szarą Siostrą, mniszką, której zadaniem jest przygotowanie ciał zmarłych, tak aby ich dusze mogły bezpiecznie odejść...
Isobel is an artistic prodigy with a dangerous set of clients: the sinister fair folk, immortal creatures who cannot bake bread or put a pen to paper without...