Dance macabre
Składniki: dwadzieścia deko ugotowanego makaronu, pół litra przecieru pomidorowego z puszki, dwie filiżanki gotowanego oddychacza pokrojonego w kostkę, garść zblanszowanych pieczarek w plasterkach, odrobinka sprasowanego czosnku, sól, pieprz do smaku. Wszystkie ingrediencje należy wymieszać i przełożyć do natłuszczonego naczynia żaroodpornego, posypać tartym serem i piec bez przykrycia około pół godziny, aż do zrumienienia.
Myślisz, że przepis ten pochodzi z włoskiej książki kucharskiej? Nic bardziej mylnego. Myślisz, że oddychacz to jakieś egzotyczne zwierzę? Znów pudło! Oddychacz bowiem jest całkowitym przeciwieństwem nieoddychacza, czyli zombie. Zaczynasz już rozumieć? Masz mdłości? To dobrze, bo w takim nastroju należy zacząć lekturę rozkładającej się niczym jej bohaterowie książki S.G.Browne. „Lament zombie” (do którego ekranizacji prawa zostały już wykupione) jest swoistym mixem „Soku z żuka” i „Nocy żywych trupów”. Ten horror / komedia romantyczna / kryminał (skreślić dowolne) wykracza poza wszelkie ramy, konwenanse, czy nawet - granice dobrego smaku. W przerwach pomiędzy salwami śmiechu a mdłościami autor nie daje nawet chwili wytchnienia na zastanowienie się nad stosunkiem do powieści. Bo jak tu rozważać takie kwestie, kiedy rodzice bohatera Andy`ego Warnera wyglądają w kawałkach z zamrażalnika, a w kuchni unosi się smakowity zapach żeberek…
Dwa miesiące przed tym, jak chłopak znalazł rodziców w stanie... hmm - niestabilnym, siedział w domu kultury we wsi Soquel. Tam bowiem uczestniczył w spotkaniu grupy wsparcia AN (czyli Anonimowych Nieumarłych). Członkowie: urocza Rita, która w chwili dwudziestych trzecich urodzin podcięła sobie żyły na nadgarstkach i gardło; Naomi – ofiara frustracji męża; trener psów, Tom, zagryziony przez podopiecznych; Jerry – ofiara wypadku samochodowego; Carl – zadźgany nożem przez nastolatków i ofiara strzelaniny, Helen – oto nowi kumple Andy`ego. Spotkania w gronie podobnych sobie, rozkładających się wyrzutków są niezbędne dla odzyskania równowagi psychicznej, nadwątlonej traumatycznymi przeżyciami. Kiedyś melancholik Andy, rozważający bezkres jesieni czy majaczącą na horyzoncie zimę, był kochającym mężem i ojcem. Teraz jest gnijącym żywym trupem, konserwującym się formaldehydem. Wszelkie produkty go zawierające (takie jak szminki, pasta do zębów czy oliwka do ciała) zapija winem z piwniczki rodziców, popadając w alkoholizm i depresję.
Ten stan trwa do czasu, kiedy z Ritą odkrywają, że pomiędzy nimi iskrzy, a nowy znajomy, Ray Cooper, nadaje ich życiu sens. Zalecenie terapeuty, by mieli znaleźć kreatywny sposób na uporanie się z poczuciem beznadziei, zostało przez członków AN raczej błędnie zinterpretowane. Zostają mistrzami sztuki kulinarnej. Szkoda tylko, że za sprawą Raya zaczynają lubować się w… mięsie oddychaczy. Przemierzają ulice miasta, robiąc - nazwijmy to tak: „zakupy”. Co więcej, oprócz walorów smakowych, przygotowywane dania mają właściwości odżywcze i zombie nagle zaczynają wracać do stanu sprzed śmierci, a nawet… zachodzą w ciążę.
Nie myślcie jednak, że bohaterowie są jakimiś koszmarnym krajowym ewenementem. O nie, Nowy Jork ma przecież największy ze wszystkich miast odsetek zombie per capita, a Kalifornia ma ich największą populację w stanie. Ale tylko Santa Cruz ma Abdy`ego Warnera, jawnie protestującego przeciwko eksperymentom na zombie. Jak skończy się makabryczny żart, jakim jest książka? Musicie przeczytać sami, bowiem takiej masy absurdów nie da się tu przytoczyć.
Gwarantuję, że książkę „Lament zombie” możecie: a) pokochać , b) odchorować, zapadając na ciężką niestrawność. Z pewnością nie można obok powieści tej przejść obojętnie czy nawet - przerwać lektury. Walczący o swoje prawa zombie przykuwają do siebie, bezlitośnie każąc nam wdychać swoje opary, a mimo tego - czytamy dalej. A kiedy S.G.Browne i jego bohaterowie odtańczą z nami dance macabre i wypuszczą z objęć (pod warunkiem, że wcześniej nie rozpadną się albo nie zrobią z nas śniadania), już na zawsze pozostaniemy skażeni. Nie mówiąc nawet o tym, że sama już nigdy nie tknę mięsa w sosie pomidorowym…