Międzyplanetarny złodziej
Jestem Jean le Flambeur. Kradnę to, co chcę i kiedy chcę – tak przedstawia się nam Jean, geniusz wśród złodziei, którego czyny stały się już legendą. Jego wybitny umysł nie uchronił go jednak przed karzącą ręką sprawiedliwości i teraz, wtrącony do międzyplanetarnego więzienia, musi wytężać umysł przy łamigłówkach logicznych oraz roztrząsać najważniejsze problemy w teorii gier, szczególnie te oparte na dwuosobowej grze o niezerowej sumie. Same wiezienia przypominają dawne lotniska na Ziemi, nic zatem dziwnego, że „nikt nie chce w nich przebywać, nikt tak naprawdę w nich nie mieszka”, a Jean zrobi wszystko, by się stamtąd wyrwać.
To niezwykłe miejsce, w którym poznajemy bohatera wielce oryginalnej książki Hannu Rajaniemiego „Kwantowy złodziej” nadzorowane jest przez archontów, którym funkcje kontrolne i zarządcze powierzył Sbornosti – kolektyw władający wewnętrznym Układem Słonecznym. Już sam ten fakt daje nam pojęcie o typie powieści i uświadamia, że to science fiction w swoim pierwotnym wcieleniu, przeznaczone wyłącznie dla zagorzałych fanów gatunku. Tylko ci bowiem docenią pieczołowicie budowany, wielowarstwowy i wielowymiarowy świat autora oraz będą potrafili skoncentrować się na właściwym wątku, by w zalewie „gevulotów” i ich emulacji, synchronizacji z mezopamięcią czy neutronowej aparaturze komunikacyjnej po prostu nie zginąć.
Przed więziennymi murami ratuje Jeana skrzydlata Mielli, agentka wpływowej organizacji Sbornosti i nie robi tego bynajmniej z humanitarnych pobudek. Jean jest potrzebny do wykonania specjalnego zadania, takiego, w którym sprawdzą się jego wybitne umiejętności złodziejskie. Pierwszym etapem misji jest podróż w głąb własnych wspomnień, uwięzionych gdzieś w Kazamatach, marsjańskim ruchomym mieście i zdobycie gevulotu pełnego pętli. Tam też poznajemy kolejnego znakomicie sportretowanego bohatera książki, detektywa Isidore Beautreleta, współpracownika zamaskowanych stróżów prawa, Cadyków. Tym razem zostaje on zaangażowany do sprawy listu, podpisanego imieniem genialnego złodzieja… Jeana le Flambeura.
„Kwantowy złodziej” to debiut powieściowy Hannu Rajaniemiego tchnący świeżością, ale i bezkompromisowy. Autor nie ma litości dla naszego umysłu i poddaje nas nieustannym grom logicznym polegającym na odczytywaniu ciągu myślowego Rajaniemiego oraz akcji. Nie sposób odmówić książce wyjątkowości i kreatywnego podejścia do galaktycznej rzeczywistości, gdzie walutą jest czas, gdzie podróże międzyplanetarne nie są problemem dzięki statkom, jak ten będący własnością Mielli, czyli Perhonen i gdzie polityka wkracza nawet do Kazamat.
Paradoksalnie to, co jest największą zaletą książki, czyli fenomenalnie zbudowane światy, zaludnione kopioojcami, Zoku, Gogolami czy archontami oraz mnogość poruszanych tematów, może przeszkadzać w lekturze i utrudniać jej zrozumienie. Przetrwają najwytrwalsi – i ta reguła ma również zastosowanie do „Kwantowego złodzieja”.
Samotna na bezczasowej plaży, Josephine Pellegrini czuje się rozczarowana końcem świata. Słońce niemal już zaszło, pomarańczowy blask unosi się tuż nad...
Na granicach przestrzeni złodziej, któremu pomaga sardoniczny statek, próbuje się włamać do pudełka Schrödingera. Robi to dla swej pracodawczyni oraz...