„Kara śmierci” Williama J. Coughlina oscyluje na pograniczu dramatu i thrillera sądowego. I choć autor raczej nie jest zaliczany do grona najwyżej cenionych autorów tego typu powieści, jego książki sprawi niemałą przyjemność miłośnikom gatunku. Bo to rzeczywiście kawał rozrywki na całkiem dobrym poziomie.
Charley Sloan jest adwokatem występującym jako obrońca w procesach bardzo różnych. Niektóre z nich trafiają na czołówki gazet, inne przechodzą bez echa. Podobnie sam bohater – raz zwycięża, stając się bohaterem chwili, innym razem zaś przegrywa z kretesem. Teraz wydaje się, że nadszedł jego czas – z jednej strony bowiem Sloan broni Doktora Śmierć, oskarżonego o uśmiercanie chorych na życzenie ich własne lub ich bliskich, co może przynieść mu sławę i rozgłos, z drugiej jednak – reprezentuje w procesie pokrzywdzonego w walce przeciwko wielkiej korporacji. Zwycięstwo oznaczać będzie spore pieniądze. Jednak pewnego dnia Charley otrzymuje propozycję, by w zamian za pewną kwotę pieniężną wygrać proces. Czy złoży korupcyjną propozycję? Czy wygra walkę z nałogiem (Charlie jest bowiem alkoholikiem po odwyku)? Jaki wpływ na jego życie będą miały kolejne procesy To najważniejsze pytania, jakie postawią sobie czytelnicy powieści Coughlina.
Powieści, którą uznać należy za całkiem dobrą. Interesujący jest już sam rys głównego bohatera. Sloan bowiem nie jest sądowym herosem, z jakimi często mamy do czynienia w thrillerach drugiego sortu. To człowiek z krwi i kości. Ma swą przeszłość, która rzutuje na jego obecne życie, targają nim lęki i demony, z którymi musi się zmagać na co dzień, Charley posiada również wiarygodne motywacje. Ma też wady i za ideał uznać go byłoby zdecydowanie dość trudno. Jego alkoholizm nie pojawia się w książce wyłącznie w jednym zdaniu – nasz bohater ciągle musi się zmagać sam z sobą, by nie wrócić do kieliszka. Wie, że nałóg omal go nie zgubił, ma też świadomość faktu, iż taka ucieczka oznaczałaby dalszy bieg – wprost do ostatecznego upadku. Trudno też powiedzieć, by Sloan był człowiekiem szczególnie praworządnym. Zastanawiając się nad możliwością przekupstwa, bardziej boi się utraty licencji, niż ceni literę prawa.
Na marginesie głównego nurtu opowieści, Coughlin stara się rzecz parę słów o amerykańskim wymiarze sprawiedliwości. Pokazuje wszystkie jego bolączki i wady. Podkreśla, jak łatwo manipulować ławą przysięgłych, ale zaznacza też, ze sędziowie również wcale nie muszą być obiektywni.
Autor pisze z ironią, ale trudno oczekiwać, że książka ta wywoła wybuchy śmiechu wśród czytelników. Zgryźliwe uwagi i dość inteligentne dialogi wzbudzają raczej cień uśmiechu – choć przesłanie wcale tu nie jest optymistyczne.
Nieco gorzej Coughlin radzi sobie miejscami z budowaniem napięcia. Nie można oczywiście powiedzieć, by kompletnie nie podołał temu zadaniu. Jest zawodowym pisarzem, co oznacza dość spore umiejętności warsztatowe. Mimo jednak świetnego języka – bardzo naturalnego, dobrego stylu oraz dość sprawnego prowadzenia narracji czy konstruowania fabuły, miejscami zdarzają się w „Karze śmierci” dłużyzny. Być może sprawa Doktora Śmierć stanowiłaby materiał na osobną książkę, w tej powieści jednak wydaje się miejscami zbędna, sam wątek zaś – nadmiernie rozbudowany.
Mimo jednak wszystkich wad, mimo tego, że Coughlin właściwie czerpie z gotowych wzorców, przepisów na powieść należącą do tego gatunku, mimo niespecjalnej świeżości tematu czy konwencji, można powiedzieć, że „Kara śmierci” miejscami naprawdę mocno absorbuje czytelnika. Losy głównego bohatera śledzimy z prawdziwym zainteresowaniem. Nie należy więc po powieści Coughlina oczekiwać rewelacji, nie jest to dzieło wiekopomne czy przełomowe. Ale z pewnością lektura „Kary śmierci” sprawi wiele radości miłośnikom gatunku i wszystkim tym, którzy po literaturze oczekują przede wszystkim rozrywki na wysokim poziomie.